Rozdział 11.

365 19 42
                                    

Spałem niczym niemowlę, snem pięknym i niezmąconym... do czasu. Zaczęło się od lekkich wstrząsów, a skończyło na oberwaniu poduszką w głowę. Niechętnie uchyliłem powieki i zerknąłem w stronę, skąd otrzymałem cios. Przy łóżku znajdowała się moja żona, wpatrywała się we mnie swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami, siedząc na wózku, oświetlona światłem księżyca, które nieśmiało wpadało do pokoju.

- Skarbie, która godzina? – wymruczałem.

- Trzecia nad ranem, ale to nieważne, bo...

- Weszłaś sama na wózek? Jak...

- Jackson! Czy ty możesz mnie w końcu wysłuchać?! – Na te słowa moje źrenice powiększyły się, a usta mimochodem uchyliły. Podniosłem się lekko i oparłem o łóżko, czekając na to, co ma do powiedzenia moja żona. – Diana zniknęła!

- Co?

- No, obudził mnie płacz Susie, widziałam, że jeszcze śpisz i niczego nie słyszysz, więc byłam zdana sama na siebie...

- Kotku, prze...

- Udało mi się wsiąść samodzielnie na wózek, więc możesz być ze mnie dumny i, gdy nakarmiłam małą, przeszłam do sypialni, w której powinna spać Diana, ale jej tam nie było – powiedziała niemal na jednym wdechu. – Nigdzie jej nie ma, rozumiesz?!

- Spokojnie, byłaś na dole? – Milczała przez moment, po czym pokręciła głową. – Chodź, poszukamy jej, na pewno musi gdzieś być. – Przytaknęła, przecierając dłońmi czerwone policzki.

Podniosłem się z łóżka i powoli ruszyłem w stronę żony. Chwyciłem rączki wózka i wyprowadziłem kobietę z pokoju. Przeszukaliśmy ponownie pierwsze piętro, nigdzie ani śladu zwariowanej brunetki. Ostrożnie zszedłem z Martyną po schodach, trzymając mocno wózek, aby nie daj Boże nie wymknął mi się spod kontroli. Intuicja podpowiadała mi by zajść do salonu, gdyż to właśnie tam odbyła się pamiętna gra w butelkę, która w przypadku połowy z graczy zamieniła się w libację alkoholową. A właśnie...

- Gdzie jest Slash? – spytałem, pochylając się nad blondynką.

Martyna milczała przez moment, a następnie rozejrzała się wokół, jakby szukając kudłatego gitarzysty. Ostatecznie wzruszyła tylko ramionami.

- Ostatnio widziałam go wczoraj – odparła.

- Zaginęła Diana, nigdzie nie ma tego kudłatego debila... - myślałem głośno, a w końcu, bez uprzedzenia wyrwałem w stronę telefonu.

Chwyciłem słuchawkę i wybrałem dobrze znany mi numer.

- Do kogo dzwonisz? – spytała, lecz uciszyłem ją ruchem ręki.

Jeden sygnał... Drugi... Trzeci... Cisza...

- Cholera -  wymruczałem pod nosem. – Nie odbiera.

- Ale kto?

- Slash, a kto?! – wykrzyknąłem, ale już po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że przesadziłem. Nie powinienem na nią krzyczeć. – Przepraszam, jestem po prostu zdenerwowany... Dzwoniłem do Saula, bo podejrzewam, że to u niego jest nasza zguba.

- Myślisz, że Diana...? – kiwnąłem głową. – W takim razie jedźmy do niego!

*****

Fakt, iż Slash mieszkał po drugiej stronie miasta nie stanął nam na przeszkodzie w dotarciu do niego. Nie mieliśmy z kim zostawić dziecka, więc wzięliśmy ze sobą Susie, która niczego nie świadoma, spała sobie spokojnie w nosidełku, kołysana przez matkę. Jechałem szybko, nie ukrywam, że korzystałem z pustych dróg i uważałem w zasadzie tylko na to, by żadne dzikie zwierzę nie wbiegło mi pod koła i aby nie wypaść z trasy. Złamałem chyba wszystkie możliwe przepisy, co wprawiło w przerażenie moją żonę. Dbałem o ich bezpieczeństwo, ale nie miałem zamiaru tracić czasu na światłach, w momencie, gdy poza mną, na drodze znajdowało się zaledwie kilku kierowców. W końcu, z piskiem opon zatrzymałem się przy dobrze znanym mi domu na obrzeżach miasta.

Spełnione MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz