AKT I cz. 4 Równonoc 1/4

10 3 1
                                    

zima 1944; Rumunia, lasy w pobliżu miasta Bacău

- Daleko jeszcze? - wydyszała Tasija, biegnąc przez śnieg. Długie, brązowe włosy półelfki wysunęły się spod uszanki  i falowały na wietrze.

- Nie, już jesteśmy. Zachować czujność! - krzyknął do oddziału partyzantów biegnący na czele wysoki mężczyzna.

"Miron, opiekuj się Dariem. Obiecałeś, że wróci żywy, pamiętasz?" pomyślała, unikając uginających się pod ciężarem śniegu gałęzi. Do jej nozdrzy dobiegał zapach ozonu, dymu i palonego ludzkiego mięsa - wyraźny znak walki.

"Dlaczego ty zawsze musisz pchać się na pierwszą linię, idioto? Aż tak go podziwiasz?"

Cały oddział wbiegł na małą polankę. Z trzech stron otaczały ją drzewa, z czwartej - zwęglone pnie. Pomiędzy nimi rozrzucone były nadpalone ciała, poprzecinane na wysokości brzucha. Któryś z żołnierzy zgiął się wpół i zwymiotował.

- Dario! - krzyknęła Tasija, podbiegając na środek polanki. Chłopak leżał na kurtce Mirona, okryty dodatkowo jego koszulą. - Dario, kochany, nic ci nie jest? Powiedz coś! Miron! Co mu się stało!?

Miron stał na skraju polany, ubrany jedynie w spodnie i długie, skórzane buty. Płatki śniegu parowały, gdy tylko dotknęły jego nagiej skóry. Brzuch zdobiły trzy blizny po pazurach.

- Piorun w brzuch. - rzucił krótko, zaciągając się papierosem.

Wysoki mężczyzna, który do tej pory zdawał się nie zwracać uwagi na wymianę zdań, pochłonięty obserwacją okolicy, machnął ręką. Papieros wyleciał z uniesionej dłoni Mirona i poszybował między drzewa. Ten westchnął ciężko i skrzyżował ręce na piersi.

- Miron, raportuj. - powiedział mężczyzna, zdejmując czapkę. Długi, złoty warkocz opadł mu na plecy.

- Tak jak przypuszczaliśmy, Schwarzen Orden ma w tym lesie bazę. Co więcej, musieli się nas spodziewać, bo weszliśmy prosto w ich pułapkę. Udało mi się stworzyć tarczę, ale zaczęli nas okrążać. Dario próbował mnie osłonić, ale nie zdążył postawić...

- To twoja wina! - Tasija rzuciła się na Mirona z pięściami. Ten nie uniknął, pozwalając jej okładać się po nagim torsie. - Obiecałeś, że go ochronisz, słyszysz? Poszedł tylko dlatego, że cię podziwia! Zawiodłeś go, rozumiesz! Ja... - dziewczyna przestała go bić i zachwiała się na nogach. Miron objął ją i przycisnął do siebie, głaszcząc po plecach. - Zawiodłam go. Powinnam była pójść z wami, ale tak się bałam...

- Cśśś... już dobrze. - wyszeptał Miron. - W każdym razie, zabiłem ich wszystkich a jego przeciągnąłem tutaj. Potem dopadła nas druga grupa, ale nimi też się zająłem. - wskazał na wypalony klin.

- Rozumiem. Zastanawia mnie tylko jedno... Czemu on nadal żyje? - blondyn wskazał na leżące na ziemi ciało.

- O czym ty... Alucard, o co chodzi?! - Tasija wyrwała się z objęć Mirona.

- No właśnie Miron. O co chodzi? - Alucard podszedł do niego.

- Przecież wiesz, mości Książę. - odwrócił wzrok.

- Akurat ty nie powinieneś bawić się w tytulaturę. Przemieniłeś go, prawda?

- To znaczy... że przeżyje? - Tasija opadła na kolana, nie mogąc pozbierać myśli.

- Nie mam pojęcia. Równie dobrze może, na przykład, za chwilę stanąć w ogniu. Albo zwyczajnie umrzeć. Albo będzie po prostu taki. - wskazał na nieprzytomnego maga, leżącego na śniegu.

W tej samej chwili Dario otworzył oczy.


noc równonocy; kilka minut przed trzecią

Night Hunters [stara wersja; porzucona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz