Rozdział 4

501 51 5
                                    

- Są pewne granice, których człowiek nie powinien przekraczać – Raven wpatrywała się w Octavię pełnym obaw wzrokiem.

- Dobrze wiesz, czego wymaga od nas wojna – odparła głosem przepełnionym goryczą.

Stała nad miską z wodą, próbując zmyć z twarzy zeschniętą krew i brud. Była znużona ciągłym powtarzaniem tego samego. Przecież to nie ona rozpętała wojnę. Ludzie powinni jej dziękować za to, co robiła na polu bitwy.

- Zatracasz się w mroku, który mnie przeraża.

Te słowa wierciły dziurę w jej martwej duszy.

- Ponoć czas leczy rany. – Chciała brzmieć przekonująco, ale nie dla Raven, a dla samej siebie.

- Może i tak, ale blizny po nich widać przez wieczność.

Octavia przełknęła ślinę, spoglądając na swoje odbicie w tafli brudnej wody. Dopiero gdy poczuła irytujące ciepło napływające do skroni, westchnęła zrezygnowana, po czym wyszła z namiotu. Nie chciała, by jej oczy się zeszkliły.

Bez zastanowienia kilka razy cisnęła pięścią w jedną z drewnianych belek, na której rozwieszone były jakieś materiały. Zacisnęła szczękę, czując krew wypływającą z już wcześniej poranionych kostek. Patrzyła, jak posoka spływa kroplami po skórze i kapie na ziemię, aż do jej uszu dotarły głośne krzyki.

- Odłóż to! – W głosie Murphy'ego usłyszała przerażenie.

Skierowała się w stronę nawoływań, po czym dotarła do jednego z większych ognisk. Ludzie stali w dużym kole, każdy z nich był zlękniony. Przecisnęła się między ciałami i zobaczyła Jaspera, trzymającego pistolet przy swojej skroni. W blasku ognia jego twarz się mieniła. Nie spodziewała się takiego widowiska.

- Porozmawiajmy, okej? – Monty uniósł ręce i zrobił krok w kierunku zapłakanego przyjaciela. – Odłóż broń.

- Nie chcę rozmawiać – załkał, przykładając palec do spustu.

Octavia widziała Murphy'ego, Harper, swojego brata. Każdy próbował przekonać Jaspera, by zmienił decyzję. Wszyscy chcieli uniknąć kolejnej śmierci. Widzieli ich zbyt wiele.

- Zrób to – powiedziała beztrosko, wywołując tym kompletną ciszę.

- Octavia, przestań. – Bellamy próbował ją uciszyć.

- Nie, dlaczego? – Wzruszyła ramionami, jakby nie pojmowała powagi sytuacji. – Skoro chce się zastrzelić, niech to zrobi, a nie przeciąga widowisko.

Jasper pociągnął nosem i uniósł głowę, nie wiedząc, co robić. W tym czasie Octavia wyrwała komuś pistolet z dłoni, chwyciła ją w zakrwawioną rękę, po czym wycelowała w chłopaka. Słyszała przerażone szepty zgromadzonych i błagania brata, by przestała. Wszyscy wiedzieli, że może go bez przeszkód zastrzelić.

- Zrób to – powiedziała z naciskiem. – Albo ja to zrobię.

- A-ale... – urwał.

- Ale? – próbowała go parodiować. – Przecież właśnie chciałeś się zabić – mruknęła, czując narastającą adrenalinę. – Wszyscy wiemy, że jesteś tchórzem, Jasper. Jeśli naprawdę chcesz umrzeć, mogę wyświadczyć ci przysługę. – Przeładowała broń.

Widziała, jak ręka chłopaka drży. Zacisnął powieki, a po jego policzkach ciekły gorące łzy. Była blisko wygranej.

- Wszyscy odeszli... – załkał w rozpaczy.

- No właśnie. Oni nie żyją – powiedziała dosadnie. – Nie ważne, jak bardzo będziesz się żalić, czy kogoś obwiniać... to nikogo nie przywróci.

- Dlaczego giną ci dobrzy... – Przetarł policzki rękawem i zacisnął palce na broni, którą tym razem wycelował w Octavię. – A nie mordercy jak ty?

Dziewczyna jedynie parsknęła z pogardą, słysząc westchnienia w tłumie. Była pewna, że co najmniej połowa ze zgromadzonych chciałaby jej śmierci. Ona sama opuściła ręce i oddała pistolet jakiejś kobiecie.

- Możesz nazywać mnie jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. - Morderca, Skairipa, Osleya, Blodreina – wymieniała, licząc na palcach. – Każdym z tych przydomków ukazuje, że w porównaniu do ciebie nie jestem tchórzem. – Posłała mu chory uśmiech, robiąc krok w przód. – Możemy sobie bez ciebie poradzić Jasper, ale także możemy cię potrzebować. – Kolejne trzy kroki. – Sam zdecyduj, czy jesteś na tyle silny, by unieść ten ból. – Jej klatka piersiowa zetknęła się z lufą. – Jeśli chcesz, strzel. – Spojrzała w przesiąknięte bólem oczy dawnego przyjaciela. – Ale wtedy dołączysz mnie do tych, którzy odeszli i do końca życie będę nachodzić cię we wspomnieniach.

Na policzkach Jaspera pojawiły się kolejne łzy, a jego ciało trzęsło się do tego stopnia, że ledwo trzymał broń. Octavia delikatnie uniosła dłoń i spokojnym ruchem zabrała pistolet, który przekazała Harper. Kiedy ponownie uniosła rękę, zgromadzeni pomyśleli, że zamierza zrobić mu krzywdę, ale ona ku zaskoczeniu wszystkich objęła go, pozwalając, by ten mógł swobodnie płakać.

- Jak sobie z tym radzisz? – załkał, zaciskając dłonie na jej talii. – Przecież straciłaś tak wiele. Jakim cudem jesteś w stanie się z tym pogodzić?

- Codziennie uczę się, czym jest ból – mruknęła, opierając głowę o jego ramię. – Bo przecież gdyby nie cierpienie, jak poznalibyśmy rozkosz?

Jasper nie odpowiedział, nie potrafił. Jedynie stał i płakał, trzymając w objęciach dawną przyjaciółkę. Octavia nie zwracała uwagi na zebrany tłum. Choć okazała uczucia, większość i tak się jej obawiała. Według nich była brutalem, ale to nie miało znaczenia. Dla niej liczyła się tylko jedna para oczu, która czule spoglądała na nią z daleka.

Caedes || Clexa & OctavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz