Epilog

362 33 10
                                    

Przetrwanie.

Wciąż im na tym zależało, ale nie pragnęli już tylko tego.

Nigdy przedtem nie mieli wiary, była dla nich czymś niewyobrażalnym, nieosiągalnym. Trzymali się marzeń i determinacji, które nadal ulatniały się z każdym krokiem.

Tracili siły, tracili życie. Odnaleźli motywację. Od początku swojego istnienia robili co w ich mocy, by przetrwać. Nie znali innego życia. Wiedzieli, że wszystko ma swoją cenę, lecz nie przypuszczali, jak wielka może być i jak wiele będą musieli poświęcić. Nie mieli także pojęcia, że jeśli wystarczająco zapłacą, wszystko może się skończyć.

Bali się. Niektórzy bardziej niż przeciwników obawiali się samych siebie. Nawet w najgorszych koszmarach nie docierali do granicy moralności, którą w normalnym świecie wielu już dawno zdążyło przekroczyć. Widzieli w odbiciu swoje demony, słyszeli głosy wszystkich, których zabili. Potrzebowali czasu, by zrozumieć, że mieli szansę zawrócić i znów przekroczyć granicę, by odzyskać moralność.

Czasami chcieli się poddać, mając dość tego, co działo się wokół nich. Wizja nieuchronnej śmierci ich przytłaczała, przerażała. Były momenty, gdy pragnęli wszystko zakończyć, pozbyć się cierpienia. W ich wyobrażeniu targnięcie się na własne życie było jedynym sposobem, by móc samemu zadecydować o swoim końcu. Niestety człowiek z natury jest istotą egoistyczną, więc nawet kiedy już nie byli w stanie, chęć przetrwania przeważała nad czynami.

Ich oczy widziały zbyt wiele.

Stosy ciał, poodcinanych kończyn, usypanych grobów. Śmierć znajomych, przyjaciół, bliskich. Gasnące iskry w tęczówkach, z których ulatniało się życie. Głowy wbite na pale przy bramie obozowej, przepełniony namiot medyczny. Bolesne, śmiertelne rany i zabliźnione koszmary. Swoje odbicie.

Spoglądając na polanę, nie byli w stanie ujrzeć trawy, czy kwiatów. Niegdyś kwitnąca zieleń przykryta była dziesiątkami zwłok, które leżały w kałużach krwi, gdyż ziemia nie nadążała nad wchłanianiem posoki. W niektórych miejscach wciąż płonął ogień, powstały po zdetonowaniu bomby. Ów widok mógłby przerazić nie jedną strapioną duszę, ale oni właśnie takie posiadali.

Ponoć wszystko, co dobre ma swoją duszę i nawet kiedy umrze, to żyje. Dzięki temu, mimo że byli martwi, to wciąż żyli.

Ich uszy słyszały zbyt wiele.

Okrzyki bojowe, agonalne wrzaski, lament i żal. Powoli zapominali czym była cisza, czym był spokój. Próbowali się nią zaspokoić jedynie nocą, lecz nawet wtedy słyszeli cierpienie ofiar. Pod osłoną gwieździstego nieba mieli prawo zabrać wszystkich poległych. Nie po to, by ostatecznie oddać im hołd. Musieli po prostu oczyścić pole walki przed kolejną bitwą. W powietrzu czuli jedynie stos palących się ciał.

Wstydzili się swoich czynów, które wyniszczały ich od środka i odbierały człowieczeństwo. Niegdyś nie mieli pewności, czy po wszystkim, co zrobili, zasługują na przetrwanie. Ale teraz wiedzieli, że choć nie zawsze robili dobre rzeczy, starali się najlepiej, jak mogli. Wciąż byli razem.

Odzyskali nadzieję, że mogą stać się dobrymi ludźmi.

Caedes || Clexa & OctavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz