Rozdział 6

515 51 4
                                    

Octavia stała w kącie namiotu, chowając się w półcieniu rzucanym przez światło wielu świec. Chyba każdy uważał, że Komandor ma na ich punkcie obsesję.

- Musisz iść? – spytała niby od niechcenia, spoglądając na zbierający się tłum.

- Przecież wiesz, że sobie beze mnie nie poradzą. – Raven uśmiechnęła się smutno. – W końcu jestem głównym mechanikiem i ekspertem od eksplozji.

- A ty sobie poradzisz? – Na pokaleczonej twarzy można było doszukać się zwątpienia. – Wszystkie jeepy są teraz do czegoś potrzebne, więc musicie przejść cały ten dystans.

- Skoro przeżyłam lot na Ziemię mimo wady serca, to dwadzieścia kilometrów nie będzie w stanie mnie pokonać. – Ułożyła dłonie na biodrach Octavii, przesunęła nimi na krzyż, po czym delikatnie przyciągnęła ją do siebie. – O świcie będziemy na miejscu i wrócimy kolejnej nocy.

- Chodziło mi o twoją nogę. Ponoć ostatnio znów bardziej cię boli. Wiem, że poprosiłaś Clarke, by mi nie mówiła. Na szczęście jest od ciebie trochę mądrzejsza – mruknęła z wyrzutem, starając się nieco odsunąć.

- Aż tak się o mnie martwisz, Octi? – Udawała rozczuloną, wypychając dolą wargę. – Jeszcze pomyślę, że masz uczucia – droczyła się.

- Po prostu przydasz mi się do kilku rzeczy. Wolałabym, żebyś była w jednym kawałku – prychnęła pod nosem.

Obie lubiły takie wymiany zdań. Zapominały wtedy o otaczającym je świecie. Raven wywróciła oczami i przysunęła się bliżej, by delikatnie złączyć ich usta w krótkim, czułym pocałunku, uważając przy tym na rozciętą wargę dziewczyny.

- Tylko proszę, nie pchaj się na front i przeżyj do czasu, aż wrócę – wyszeptała, po odsunięciu się. – Obyśmy spotkały się ponownie.

- Spokojnie, Rae. – Skinęła głową, chwyciła swój miecz i ruszyła, omijając przy tym wszystkich w namiocie. – Nie mogą zabić kogoś, kto już jest martwy.

Raven jedynie westchnęła, starając się uwierzyć w te słowa. Założyła ciężki plecak i podeszła do grupy, maskując przy tym rwący ból lewej nogi. Niestety znali ją zbyt długo, by tego nie zauważyć, ale także wiedzieli, że nie powinni sami zaczynać tematu.

- Wszyscy gotowi? – spytała Clarke. – Jeśli wyruszycie teraz, powinniście być na miejscu o świcie. Zabierzcie potrzebne rzeczy. Rav, skontaktuj się z nami przez radio, gdy już dotrzecie. Macie broń?

Bellamy, Miller, Harper i Monty skinęli głowami. Mieli iść z jeszcze jedną osobą, ale spodziewali się, że on nie przyjdzie. To takie do niego podobne. Wszyscy pożegnali się z innymi zebranymi w namiocie. Clarke szybko objęła Raven, by dodać jej w ten sposób niemej otuchy. Dobrze wiedziała, że przejście tego dystansu będzie dla niej trudne.

Gdy wyszli na zewnątrz, zapalili latarki. W obozie było pełno pochodni, które dawały światło, ale poza nim panowały kompletne ciemności. Na szczęście nie potrzebowali mapy, drogę na stację Arki znali na pamięć.

- Raven cię potrzebuje, John – odezwała się Emori, obserwując z daleka kulejącą dziewczynę, przygotowującą się do drogi.

- To nieprawda. – Murphy pokręcił głową, sam nie wierząc w swoje słowa.

- Nikt nie wie dlaczego, ale jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Zachowaj się, jak trzeba i pójdź z nimi. – Cmoknęła go w policzek na pożegnanie. – Zresztą, jesteś jej to winien.

Chłopak nie chciał iść, choć już wcześniej przygotował plecak i jeszcze raz przypomniał sobie drogę prowadzącą do Arki. Dopiero gdy tamci ruszyli, postanowił do nich podbiec. Nie podobała mu się wizja nocnej wędrówki poza obóz, głównie dlatego, że nie pozwalali mu używać broni.

Szli w ciszy, woleli nie ryzykować tym, że wróg ich usłyszy i zlokalizuje. Raven próbowała dotrzymywać kroku, ale z każdym pokonywanym kilometrem szło jej coraz gorzej. Starała się być silna, wiedziała, że potrafi. Ból powinien być nieodłącznym elementem jej życia, ale niestety czasami udawało mu się ją pokonać.

Mięśnie cierpiały z każdym ruchem. Chwyciła się za udo i rozpostarła palce. Był to jej nawyk, gdy kończyna sprawiała problemy.

- Możemy odpocząć. – Bellamy przystanął na moment.

- Nie trzeba – mruknęła, biorąc od Harper manierkę z wodą.

- Rav mamy czas. Nie musisz się przemęczać. – Monty chciał zachęcić przyjaciółkę do zatrzymania się.

Zawsze był dla wszystkich miły. Nawet dla Jaspera, który co dzień starał zapić się na śmierć.

- Nic mi nie jest, dam radę.

I choć bardzo spowolnili tempo ani razu nie zatrzymali się podczas wędrówki. Tak jak mówiła Clarke, o świcie dotarli na stację Arki.

Caedes || Clexa & OctavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz