Clarke przemierzała obozowisko nocą, choć nie pełniła dziś warty. Od kiedy brała udział w wojnie, nie przypuszczała, że może być coś gorszego, niż jej odgłosy. Ale teraz, gdy wszyscy pogrążeni byli w żałobie, cisza okropnie ją przytłaczała. Odzwyczaiła się od niej, stała się dla niej czymś niepewnym. Teraz do jej uszu docierały jedynie odgłosy palących się gałęzi w ogniskach.
Wojownicy ruszą do bitwy dopiero za kilka dni. Starają się głównie odpoczywać i regenerować siły, gdyż rzadko jest im to dane. Clarke nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. Od zawsze pragnęła tylko spokoju, ale teraz, gdy w końcu mogła z niego skorzystać, nie potrafiła odnaleźć dla siebie miejsca. Przez większość czasu starała się zapewnić pomoc medyczną potrzebującym, by choć na chwilę się czymś zająć.
Przyzwyczaiła się do zasypiania przy wrzaskach konających wojowników, dlatego kolejną, cichą noc poświęcała na doglądaniu wszystkiego. Postanowiła przejść się dookoła obozu, by mieć pewność, że wrogowie nie złamią sojuszu i nie zaatakują ich podczas żałoby. Skierowała się w stronę dużej skarpy, na której podczas bitwy zawsze znajdowali się łucznicy, gdyż mieli stąd idealny widok na całą dolinę.
Idąc między drzewami, dostrzegła nieznajomy cień, bo choć był środek nocy, rozgwieżdżone niebo wszystko rozświetlało. Ktoś siedział na trawie tyłem do niej, ale przez kaptur zarzucony na głowę, nie mogła rozpoznać, kto to jest. Musiała upewnić się, że nie jest to nikt z Azgedy. Położyła dłoń na krzyżu i przejechała nią w dół, aż do spodni, by wyciągnąć broń, która była za pasem.
Wzięła głęboki oddech i powoli ruszyła wprzód, starając się stawiać bezszelestne kroki. Trzymała pistolet w drżących dłoniach, kiedy zaczęła zbliżać się do skarpy. Niestety nie zauważyła, że w niskiej trawie leżała sucha gałąź. Gdy na nią nadepnęła, usłyszała cichy trzask pod butem, ale na tyle głośny, by przyciągnąć uwagę nieznajomej osoby.
- Musisz poćwiczyć skradanie. – Nagle usłyszała głos Lexy.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? – Wyprostowała się i odetchnęła z ulgą.
- Teraz już wiem. – Komandor zdjęła kaptur z głowy, choć wciąż nie odwróciła się w stronę Clarke.
- Cóż, w takim razie pójdę poćwiczyć – odpowiedziała, zakładając, że Lexa będzie wolała zostać sama.
- Zostań. – Usłyszała, gdy już miała się odwrócić i ruszyć dalej. – Wzięłaś mnie za intruza, a przecież na nieprzyjaciela trzeba mieć oko.
Clarke przez chwilę nie była pewna, czy Lexa naprawdę powiedziała to na głos, czy był to jedynie wytwór jej wyobraźni. Niepewnie podeszła bliżej i usiadła na trawie. Odłożyła broń, nie miała już się czego bać. Teraz była zbyt zszokowana, by myśleć o czymś innym.
Przez długie minut siedziały w ciszy, spoglądając w rozgwieżdżone, nocne niebo. Clarke wiedziała, że Lexa cierpi z powodu śmierci Indry. W końcu kobieta od lat była jej prawą ręką. Mogłoby się wręcz wydawać, że cała sytuacja nijak nie wpłynęła na Komandor, ale Griffin znała ją lepiej niż jej poddani. Wiedziała, jaka jest prawda.
- Jak tam było? – Lexa spytała, nie kryjąc ciekawości w głosie. – W kosmosie.
- Cicho, pusto i ciemno – odparła, opierając się dłońmi o suchą trawę. – Teraz wydaje się on taki odległy, a jeszcze jakiś czas temu był moim domem.
- Kiedy byłam mała, bardzo chciałam znaleźć się na szczycie wieży w Polis, żeby móc obejrzeć nocne niebo. Kiedy wygrałam konklawe, to była jedna z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłam. Oczywiście, nie licząc tatuażu na plecach – zamilkła na chwilę. – Jest stamtąd idealny widok.
Clarke dostrzegła, jak kąciki ust Lexy unoszą się. Tęskniła za tym widokiem.
- Gwiazdy o wiele lepiej wyglądają z Ziemi – przyznała, także uśmiechając się delikatnie. – Chyba nigdy przedtem nie miałam okazji przyjrzeć im się na spokojnie.
- Kiedy wojna się skończy, możemy wspólnie obejrzeć gwiazdy z wieży w Polis... – Lexa zamilkła na chwilę, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała. – Oczywiście, tylko jeśli chcesz. I o ile przeżyjemy.
Nie miała siły maskować swojej wrażliwej strony. Była zbyt zmęczona, zbyt smutna.
Clarke położyła się na trawie, gdy ból karku zaczął jej doskwierać od ciągłego unoszenia głowy. Cierpliwie czekała, aż Lexa postąpi tak samo.
Leżały ramię w ramię, czerpiąc komfortową przyjemność ze swojego towarzystwa. Obie za tym tęskniły. Nie musiały dużo rozmawiać. Clarke wiedziała, że nie tego potrzebuje teraz przywódczyni trzynastu klanów.
- Nie odpowiedziałaś. – Lexa po raz pierwszy spojrzała w jej stronę.
Clarke przekręciła się nieco, opierając się na lewym łokciu. Uniosła prawą dłoń i na moment zawiesiła ją w powietrzu, ale gdy spojrzała w piękne, zielone tęczówki, postanowiła delikatnie przejechać palcami po policzku dziewczyny.
- O ile przeżyjemy – powtórzyła słowa Lexy, po czym działając pod siłą impulsu, przyłożyła ciepłe wargi do jej skroni.
Szybko po tym znów położyła się obok niej, nie mogąc nacieszyć się bliskością, na którą musiała tyle czekać. Wiedziała, że w tej chwili znów musi robić wszystko małymi kroczkami, dlatego też jedynie delikatnie splotła ich dłonie, by w ciszy mogły wpatrywać się w gwiazdy.
CZYTASZ
Caedes || Clexa & Octaven
FanfictionA na rzeź szli z bronią u boku oraz nadzieją, że nadal mogą stać się dobrymi ludźmi. Okładka Autorstwa : Alex_Nico