Rozdział 27

299 28 3
                                    

Od kilku dni Monty co wieczór znikał. Choć umowa odnośnie zawieszenia broni od zachodu do świtu wciąż obowiązywała i jak wiadomo, była egzekwowana, każdy się o niego martwił. Równie dobrze mogło go zaatakować jakieś dzikie objęte mutacją zwierzę. Mimo to nikt nie miał na tyle śmiałości, by spytać go o nocne wędrówki. Jedynie Harper wiedziała, dokąd udaje się jej chłopak, ale zważywszy na osobisty wymiar sytuacji, nie zamierzała nikomu zdradzić tej tajemnicy, dopóki on sam się na to nie zdobędzie.

Kiedy Bellamy siedział przy jednym z ognisk, dostrzegł Monty'ego, wymykającego się za bramy obozu. Udając, że znów boli go ramię, odszedł od towarzyszy i zniknął za namiotami.

To nie tak, że był wścibski. Wręcz przeciwnie, cechował się ogromną lojalnością, co do przyjaciół i choć wiedział, że Monty wolałby zachować swoje wyprawy w całkowitym sekrecie, bał się, że może mu grozić jakieś niebezpieczeństwo. Blake zawsze stawiał swoich bliskich na pierwszym miejscu, a skoro zostało ich już tak niewiele, postanowił go śledzić.

Bellamy starał poruszać się bezszelestnie, dla pewności utrzymywał duży dystans. Po kilkuset metrach dotarł do niewielkiej, płytkiej rzeki. Dobrze wiedział, gdzie się znajduje i nagle przestało go dziwić, że brunet tak często znikał.

Początkowo planował trzymać się z tyłu. Miał sprawdzić, czy koledze nie grozi niebezpieczeństwo i wrócić niezauważonym do obozu. Westchnął cicho i choć mógł to być zły pomysł, podszedł do usypanej górki ziemi z wbitym kijem.

Ziemianie mieli zwyczaj, który Skaikru także przejęli. Wszystkie ciała palili na stosie. Tym razem zrobiono wyjątek. Chcieli oddać hołd tak, jak robili to dla każdego z setki.

Monty nawet się nie wzdrygnął, widząc Bellamy'ego obok siebie.

- Podejrzewałem, że którejś nocy w końcu za mną pójdziesz – odezwał się cicho, wpatrując się w grób.

- Przepraszam, wiem, że chciałeś zachować to w tajemnicy. Ja po prostu... – Chciał okazać skruchę.

- Nie, nie, spokojnie – przerwał mu nagle, odkręcając manierkę. – Nie mam o to żalu. Planowałem wygłosić kolejny monolog, ale chyba sobie daruję. – Napił się palącego w gardło trunku. – Chcesz?

- Podziękuję. – Pokręcił głową. – Nie krępuj się, chętnie posłucham.

Monty wziął głęboki oddech, chciał w ten sposób powstrzymać napływające do oczu łzy.

- Jasper Jordan był... – urwał, by chwilę się zastanowić. – Co tu dużo mówić, był pijakiem. Wiem, że o zmarłych powinno się mówić jedynie dobrze, ale mam dość tego wybielania go. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jasper był cholernym alkoholikiem. Od kiedy stracił Mayę, nie robił praktycznie nic poza piciem. Wojna z Azgedą praktycznie go nie obeszła. Okropnie zatracił się w smutku oraz żalu i to go zniszczyło. – Uśmiechnął się delikatnie, stukając palcami w metalową manierkę. – Jasper był też przyjacielem. Może nie zawsze lojalnym i nie zawsze pomocnym, ale był naszym przyjacielem. Zrobił też kilka dobrych rzeczy. Wywołał bunt w Mount Weather, uratował kilka żyć.

- Odkrył orzechy Jobi – wtrącił z uśmiechem Bellamy.

- Jego towarzystwo pomogło mi przetrwać na Arce. Był moim najlepszym przyjacielem. – Monty znów się napił. – Durny hipokryta, nie chciał umrzeć samotnie, a zapił się na śmierć we własnym namiocie – dodał ciszej.

- To był jego wybór. Nie mogliśmy mu już bardziej pomóc. I tak zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. – Bellamy starał się pocieszyć bruneta.

- Wiem. Jasper nie chciał przetrwać, tylko żyć. Może w otaczającym nas świecie śmierć była jego definicją życia. – Monty uniósł manierkę. – I właśnie tak go zapamiętamy. Jako zrzędliwego, irytującego i wiecznie pijanego przyjaciela. – Przechylił butelkę i symbolicznie wylał jej zawartość na ubitą ziemię.

- Nie przepuściłby ci takiego marnotrawstwa. – Bellamy poklepał przyjaciela po ramieniu.

- Jemu bardziej się przyda.

Monty pierwszy raz od śmierci swojego najlepszego przyjaciela poczuł się lepiej. Potrzebował tego. Wsparcia i wygadania się komuś. Zakręcił pustą manierkę i powolnym krokiem ruszył w stronę obozowiska.

- Co teraz zamierzasz? – Bellamy dotrzymywał mu kroku.

- Pierw z powrotem napełnię manierkę i pójdę do Octavii – odparł szybko. – Z pewnością napije się na jego cześć. Też byli najlepszymi przyjaciółmi, choć niezbyt to sobie okazywali. – Przystanął na moment i spojrzał w rozgwieżdżone, nocne niebo.

- Zakładam, że chętnie to zrobi – westchnął smutno. – Zwłaszcza że jeżeli to, co omówimy na dzisiejszej naradzie pójdzie źle... moja siostra będzie dokładnie taka sama jak Jasper. Martwa.

Caedes || Clexa & OctavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz