Monty Green przesunął zabrudzony materiał, by wraz z Jasperem Jordanem wejść do dużego namiotu, służącego za warsztat. Ominęli wysokie regały, aż zobaczyli metalowy stół i osobę, która przy nim stała.
- Hej, Rav – przywitał się Azjata, ocierając dłonie. – Przysłali nas po naboje.
- Jakby nie brakowało nam martwych przyjaciół – mruknął sarkastycznie Jasper, odkręcając manierkę z mocnym trunkiem.
Po śmierci Mayi, którą kochał nad życie, zatracił się w nałogu. Zmienił się, stał innym człowiekiem. Pogrążony w nieustającym żalu zatracił wszystkie wcześniej wyznawane wartości. Prawdopodobnie on jako jedyny nie odczuwał skutków wojny. Nie obchodziła go.
- Tam. – Wciąż stojąc do nich plecami, od niechcenia uniosła rękę i wskazała końcem śrubokręta na jeden z regałów.
Obaj chwycili ciężkie kartony, byli zmęczeni, choć nie brali czynnego udziału w wojnie. Monty był odpowiedzialny za wyżywianie wojowników, a Jasper marnował swój czas na piciu chcąc, chociażby na chwilę zapomnieć o otaczającym go świecie.
- Niedługo dostarczą ci kilka rzeczy do naprawy – powiedział Monty, kierując się w stronę wyjścia.
Raven uniosła nieco głowę, zaciskając przy tym powieki. Ogarnął ją niepokój, ale musiała poznać prawdę. Wiedziała, że to, co za chwilę usłyszy może zaważyć na jej przyszłości, na jej sercu. Tak było codziennie.
- Wróciła? – spytała, nie kryjąc drżącego głosu.
Sekunda niepewności niemal wypaliła ją od środka. Miała wrażenie, że wszystkie złe emocje podchodzą jej do gardła.
- Tak. – Ta krótka odpowiedź sprawiła, że jej serce na powrót biło normalnym rytmem. – Gdy ją mijaliśmy, urządziła zawody ze zwiadowcami. Znów rzucali nożem w czyjeś zwłoki na punkty. Zakładam, że wciąż tam jest.
Ale tym razem Monty się mylił. Octavia już dawno znalazła sobie inne zajęcie.
Schowana za krzakami poza obozem nasłuchiwała otoczenia, pragnąc wychwycić czyjeś kroki. W spoconej dłoni dzierżyła naostrzony miecz. Napawała się okrzykami bólu, które docierały do jej uszu. Krople z mokrych liści skapywały jej na włosy.
Kiedy usłyszała odgłos łamanych gałęzi, bez zastanowienia wybiegła w stronę napastnika. Specjalnie wysunęła wcześniej nogę, by wróg mógł ją zobaczyć. Zaszła kobietę od tyłu i przyłożyła jej ostrze do gardła.
- Witaj szpiegu – wymruczała, czując narastającą adrenalinę.
Chwyciła ją mocno za ramiona, po czym popchnęła w stronę obozowiska. Wiedziała, że musi dostarczyć wroga przywódczyni. Choć w normalnych okolicznościach już dawno by zabiła, nie była na tyle głupia, by ryzykować zawieszenie broni.
Weszła do namiotu w trakcie trwania narady. Wszystkie oczy skierowały się w jej stronę. Uwielbiała to. Każdy patrzył na nią w inny sposób. Niektórzy bali się, wiedząc, jak brutalna i bezlitosna potrafi być. Nie widzieli w niej potwora pochłoniętego przez mrok, a istną maszynę do zabijania. Tylko w tym była dobra, to szło jej najlepiej. Taką ją stworzyli. Istniała już prawdopodobnie tylko jedna osoba, która wciąż patrzyła na nią, jak na człowieka.
- Możesz już przestać. – Kobieta wyszarpała się spod jej mocnego uścisku.
- Wybacz Ash, chciałam się trochę pobawić – mruknęła, uśmiechając się bezczelnie.
Choć wojowniczka Azgedy przez moment była wzburzona, głównie przez fakt, że usłyszała swoje stare imię, to także posłała dumny uśmiech brunetce. Uważała, że porywcza natura Octavii idealnie pasuje do Ziemian. Zresztą, jak mogłaby być na nią zła, skoro sama kiedyś przeszyła ją mieczem na wylot, zrzuciła z klifu i niemal zabiła.
- Nie spodziewaliśmy się tu ciebie. – Lexa poprawiła swój płaszcz i podeszła bliżej.
- Heda. – Pochyliła nieco głowę na znak szacunku. – Nia wysłała mnie na zwiad, więc uznałam, że przyjdę – odparła beztrosko. – Mam kilka informacji.
Echo była szpiegiem, lecz nie dla tych, którzy kazali jej to robić. Nia, królowa Azgedy myślała, że ma swoją najlepszą łuczniczkę w garści, ale ona od lat pracowała dla kogoś innego.
- Powiedz, że nie ma już więcej ludzi i niedługo skończymy tę wojnę. – Bellamy Blake obwiązywał nadgarstek bandażem, zaciskając go mocno.
- Dowiedziałam się w końcu, jaki jest jej cel. – Te słowa przykuły uwagę każdej osoby w namiocie. – Pragnie władzy nad trzynastoma klanami. Nie zależy jej na śmierci was wszystkich. Chce zabić wyłącznie ciebie. – Utkwiła wzrok w Lexie.
- To niedorzeczne. – Clarke szybko się odezwała. – Nia nie ma czarnej krwi. Nie może zostać komandorem.
- Ona nie, ale Ontari to Natblida – przypomniała Echo. – Królowa od lat manipuluje nią na każdym kroku.
- Gdyby została Komandorem, robiłaby wszystko, co królowa by powiedziała. Rozkazy Ontari byłyby rozkazami Nii. – Lexa ponownie usiadła na swoim tronie. – Teraz, chociaż wiem, dlaczego walczymy.
- Więc co zrobimy? – spytał Marcus Kane, Kanclerz Ludzi Nieba.
- To proste. Zabijemy ją. – Octavia była znudzona i pewna siebie. – A jeśli nie, wymordujemy ich wszystkich.
CZYTASZ
Caedes || Clexa & Octaven
FanfictionA na rzeź szli z bronią u boku oraz nadzieją, że nadal mogą stać się dobrymi ludźmi. Okładka Autorstwa : Alex_Nico