XXII

661 53 13
                                    

Do domu wracałam zdruzgotana. Co, jeśli Connor ma rację?

Po jego przypuszczeniu cała zbladłam i górna warga zaczęła mi drżeć.

Blondyn zauważył to i współczująco wyciągnął w moją stronę ręce, by mnie przytulić. Z wdzięcznością chwyciłam jego dłonie. Connor otoczył mnie ramionami i pocałował w czubek głowy. Zignorowałam natrętny głos mówiący mi, żebym tego nie robiła, że jest jeszcze Alex, że...

Ważne było tu i teraz, potrzebowałam pocieszenia.

Z Alexem zaczęło mi się bardzo dobrze przecież układać, przed chwilą prawie straciłam jego przyjaźń przez Ashley i...
CISZA! - zakrzyknęłam temu głosowi.

Umilkł, pozostawiając poczucie winy.

Wtedy też usłyszałam obrzydliwy, przesłodzony chichot i ujrzałam znajomą sylwetkę jakiejś dziewczyny... obraz miałam jednak zamglony przez łzy, więc nie mogłam stwierdzić kto to, dlatego...

Zignorowałam to.

Przez rozpacz zignorowałam stanowczo zbyt wiele rzeczy.

***

Gdy wróciłam do domu, poczucie winy pojawiło się z podwójną siłą. Alex...

Zaraz naprędce do niego napisałam, kierowana wewnętrzną potrzebą.

Co tam?

nic czemu pytasz?

Brak przecinków i dużych liter boli w oczy. Faceci...

Tak po prostu

dobrze wiedzieć że szukasz mojego towarzystwa 😏

Wyprowadzać go z błędu? Okej, przyznaję, trochę szukałam kontaktu, ale raczej pocieszenia...

Nieważne.

Yhm

za 10 min w stajni?
jesli chcesz
poszukiwania czy coś?

Jak napiszesz ładnie "jeśli" to okej.

ok ladnie jeśli

Idę na autobus ale za 10 min nie zdążę

spoko poczekam

Ubrałam buty i wzięłam worek z bryczesami, sztybletami, czapsami oraz telefonem i portmonetką w środku. Zarzuciłam go sobie na ramiona i poszłam na autobus, zostawiając mamie kartkę.

Było już dosyć późno, ale nigdy za późno na stajnię nie jest...

Spokojnie poszłam wydeptaną przez kilkadziesiąt osób ścieżką, przywitałam Blizzarda i domagającą się pieszczot Karę, z złudną nadzieją spojrzałam na pastwisko koni prywatnych... po czym odwróciłam wzrok.

Pogłaskałam także kucyki, które skubały trawę przy ogrodzeniu i z pewnym ociąganiem poszłam dalej. Przy boksie Ametysta czekał na mnie Alex razem z Agathą - właścicielką Amfy, Peterem, Amy i Matyldą.

- Pomożemy w poszukiwaniach - wyszczerzyli się wszyscy, jeden po drugim. Uśmiechnęłam się, wzruszona. Byli moimi przyjaciółmi, niektórzy bardziej wypróbowanymi - to jest Peter i Agatha - ale inni nowsi, mimo to tacy, na których można polegać.

- Dziękuję - odparłam półgłosem z zaciśniętym gardłem. Ich wsparcie było dla mnie bezcenne.

Peter odgarnął z czoła rude włosy i dodał:

- Weźmiemy swoje konie, a tobie Rebecca pozwoliła wziąć Karę albo Blizzarda...

- Okej, tylko robi się późno... - zmarszczyłam brwi. - Niedługo będzie ciemno...

- Trudno - odparł osiemnastolatek, a jego zielone oczy zabłysły. - Nocne tereny są bardzo fajne!

Amy zaśmiała się. Przypomniał mi się pewien incydent, gdy...

Nie teraz na to czas. Niedługo się ściemni, musiałam się pospieszyć.

Popędziłam po Karę. Blizzard nie lubił zbytnio terenów, dlatego spokojna i radosna klacz sprawi się idealnie.

***

Wyjechaliśmy poza bramę. Kara była pobudzona i zadowolona z takiego stanu rzeczy. Na sobie miała liliowy komplet, pożyczony od Hayley - pewnej czternastolatki kochającej tą czarną klacz i bardzo chętną do pomocy.

Agatha podjechała do mnie i zapytała:

- Wiesz, dokąd Alex ma zamiar udać się najpierw?

- Nie - pokręciłam głową, uniosłam brwi i skrzywiłam się.

Muszę mu powiedzieć o Connorze... trochę po to - a tak naprawdę tylko po to - żeby nie nękało mnie już poczucie winy.

- Pożyjemy, zobaczymy - uśmiechnęłam się do niej.

Wyszczerzyła zęby i wstrzymała trochę konia, by móc zbliżyć się do Petera i z nim pogadać. Ja ścisnęłam Karę łydkami, by dogonić Ametysta. Już po chwili byłam obok.

- Gdzie jedziemy najpierw? - zapytałam, z lekka spięta. Spojrzał na mnie z ukosa.

- Do największego lasu w okolicy... wydaje mi się, że jest duże prawdopodobieństwo, iż Hunter uciekł właśnie tam. - przerwał, po czym kontynuował: - Jesteś jakaś spięta. Coś się stało?

- Nie, tylko muszę ci coś powiedzieć, bo...

Jak zwykle w takich momentach ktoś musi przerwać. Albo coś. Z lasu obok wybiegły dwie sarny, płosząc konie i wprowadzając zamęt.

- Coś musiało je wystraszyć! - krzyknęłam do reszty jeźdźców. Po chwili w ślad za sarnami wybiegł wielki, potężny, dziki pies. Z pyska leciała mu ślina, oczy miał przekrwione i przepełnione furią. Jego czarno-szara sierść była tu i uwdzie brudna od błota i podrapana do krwi, zapewne jakimiś kolczatymi krzakami.

Tuż przed nami brytan zatrzymał się i skierował wściekłe spojrzenie prosto na konie...

A po chwili rzucił się w naszą stronę.

HunterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz