XXXI

532 51 7
                                    

Dwadzieścia minut później, gdy już miałam wstać i wrócić do domu z myślą, że nikt nie przyjdzie, przy bramie pojawiła się zakapturzona postać.

Wcześniej nie mogłam ze strachu czy innych emocji w ogóle się przypatrzeć sylwetce czy elementom szczególnym postaci. Teraz, ze swojego stanowiska obserwacyjnego koło bramy, jak najbardziej miałam taką możliwość.

Sylwetka stanowczo wskazywała na płeć nieznajomego - mężczyzna. Czarna bluza z kapturem nadawała mu niepokojący i tajemniczy wygląd, na pewno także tego samego koloru rurki i adidasy. Zarzucił na ramię prostą, skórzaną torbę - wolałam nawet nie myśleć, co tam ma. Twarzy nie było widać.

Wyciągnęłam delikatnie telefon z kieszeni i zaczęłam nagrywać.

Zakapturzona postać gładko przeskoczyła wielki, metalowy płot. Później przykucnęła, rozejrzała się i wstała. Otrzepała pył z kolan i poszła dalej, raźnym i pewnym siebie krokiem w stronę pastwiska... koni prywatnych.

Tam, schowani, czekali na niego Alex z Peterem. Zgodnie z planem mieli interweniować, gdyby coś zaczęło zagrażać Hunterowi czy któremukolwiek z koni.

Obserwowałam dokładnie poczynania tajemniczej osoby.

Podszedł od tyłu do Huntera - kolejny dowód na to, że nie zna się na koniach. Wałach jednak, jak zwykle grzeczny, nie zareagował, tylko obrócił się za siebie... ale osobnika już tam nie było. Specjalnie uciekał od spojrzenia konia, wiedząc, że jeśli ten go zauważy, spłoszy się i szansa już się nie powtórzy.

Zsunął plecak z ramienia i wyjął z niego metalowy pręt zakończony symbolem z listu. Zmarszczyłam brwi. Po co mu to?

Gdy jednak wyjął zapalniczkę i zaczął podgrzewać, zrozumiałam.

Chciał odcisnąć piętno na Hunterze, żebyśmy nie zapomnieli, co nam grozi.

Żelazo powoli rozgrzewało się, aż wreszcie stało się krwistoczerwone. Nie mam pojęcia, jak zrobił to zwykłą zapalniczką, ale wystarczyło.

Powiększyłam obraz na nagraniu, gdy podchodził do mojego ukochanego wałacha. Koń pokazał białka oczu i odskoczył, brykając nogami.

Wtedy do akcji przystąpił Peter. Wyskoczył z ukrycia i podbiegł do zszokowanej postaci.

Kaptur jej spadł, gdy obrócił się w stronę napastnika, ukazując twarz Connora.

Peter już miał go walnąć prawym sierpowym w szczękę, gdy ten złapał jego rękę i wykręcił. Rudzielec syknął z bólu, co w nocnej ciszy usłyszałam nawet tu.

Musiałam pomóc Peterowi!

Podbiegłam do nich, wciąż nagrywając. Connor podciął Petera, a sam podszedł do mnie. Strach żelaznymi szponami złapał mnie za gardło. A chłopak?

Zrobił to samo.

Zaczęłam się dusić. Jego palce na mojej szyi były lodowato zimne i silne jak imadło.

- Wiesz... myślałem, że naprawdę coś do mnie czujesz... - syknął przez zaciśnięte zęby. Nie mogłam złapać oddechu, wierzgałam więc i miotałam się rozpaczliwie.

Gdzie jest Alex?! - myślałam gorączkowo. Później jednak mój umysł zaczął popadać w otępienie. Przed oczami latały mi ciemne plamy, zwiększające się z każdą chwilą. W końcu, gdy prawie nic nie widziałam, usłyszałam szept Connora:

- Jesteś jednak zupełnie bezwartościowa...

Usłyszałam trzask, nagle palce rozluźniły chwyt, ale było już za późno...

Zemdlałam.

HunterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz