Ośrodek był ogromny.
Biała stajnia z szarym dachem stała na samym środku, po lewej stronie miała parking, a wokół przebiegał szeroki, z najróżniejszymi przeszkodami, tor do crossu. Na brukowanym parkingu stało siedem przyczepek z końmi, jeden koniowóz i dziewięć samochodów osobowych.
Wjechałyśmy tam, a Rebecca zatrzymała się gdzieś w kącie. Zaczekałam w Chevrolecie, gdy ona poszła do recepcji mnie zapisać. W tym czasie weszłam do przyczepki, by sprawdzić co u Huntera.
Był pobudzony i wyczuwał mój stres i emocje. Mimo to był podekscytowany, z radością przestępował z nogi na nogę.
Wcześniej założyłam mu ochraniacze transportowe, więc teraz szybko mu je zdjęłam i rozmasowałam nogi. Poddawany takim zabiegom uśmiechał się na koński sposób i przymykał oczy.
Później pogłaskałam go i dałam mu jabłko. Trącił mnie przyjaźnie pyskiem, gdy nadeszła Rebecca.
- Słuchaj, musisz iść do boksu numer dwadzieścia cztery i założyć na plecy tą plakietkę - wyciągnęła rękę z prostokątnym kawałkiem giętkiego, białego plastiku. Z drugiej strony widniał czarny numer - 24.
- Dobra...
- Ja w tym czasie zamówię sobie kawę i będę spokojnie oglądała wasz występ przez kamery - zaśmiała się i potrząsnęła blond włosami. Cała Rebecca... dobra kawa, fotel i pełnia szczęścia.
- Dobra - parsknęłam wesoło i wyprowadziłam wałacha.
Instruktorka zamknęła przyczepę, a ja podprowadziłam konia w kierunku stajni. Weszliśmy do budynku i skierowaliśmy się w stronę boksu po lewej stronie, gdzieś w połowie stajni. Tam przywiązałam Huntera węzłem bezpieczeństwa i zarzuciłam sprzęt na stojak.
Wtedy coś wypadło z materiałowego pokrowca na siodło - turkusowe, piękne ochraniacze crossowe. Przylepiona do nich była karteczka:
Przydadzą ci się
RebeccaUśmiechnęłam się. Muszę jej później podziękować...
Wyczyściłam wałacha i założyłam mu siodło. Tym razem wzięłam sprzęt stajenny - mój turkusowy zachowałam na zawody, by był czysty i prezentował się doskonale, a reszta aktualnie była w praniu. Tylko ochraniacze wyróżniały się intensywnym kolorem.
Wyprowadziłam Huntera na rozprężalnię, gdzie w krótkim czasie się rozgrzaliśmy i skoczyliśmy jedną przeszkodę. Wyczuwałam zdenerwowanie konia, który przestępował z nogi na nogę w oczekiwaniu i machał pyskiem, rozglądając się dookoła.
Wtedy z głośników rozbrzmiało nieco trzeszczące polecenie:
- Numer dwadzieścia cztery proszony na start! - podkłusowałam pod wjazd na tor, gdzie zatrzymałam wałacha.
- Start numeru dwadzieścia cztery za trzy...! Dwa..! Jeden..!
- Start!
Ruszyliśmy pełnym galopem. Najechaliśmy na pierwszą przeszkodę, zbudowaną z ociosanej z drewna wielkiej bali i wsporników, które podtrzymywały ją kilka centymetrów nad ziemią. Zrobiłam półsiad i...
Skoczyliśmy! Przefrunęliśmy nad nią, jakbyśmy nic nie ważyli.
Pognaliśmy dalej, następna przeszkoda to był okser - na dole miał drewnianą, podłużną skrzynkę, a u góry dwa drągi - jeden wyżej, drugi niżej.
Kolejny udany skok. Później była przeszkoda z rowem z wodą, gdzie niestety pozwoliłam Hunterowi nieco zbyt się rozpędzić, a następną było powalone drzewo.
Przeskoczyliśmy przez wszystkie, a mi sprawiało to wielką przyjemność. Niektóre przeszkody były trudniejsze, inne mniej, ale z każdą sobie poradziliśmy. Jedynie powalone drzewo Hunter musnął kopytem, co było konsekwencją zbyt szybkiego biegu.
Było jeszcze jedenaście przeszkód, gdy wreszcie zobaczyliśmy ostatnią. Przez chwilę zawahałam się.
Była naprawdę spora. Składały się na nią dwa położone poziomo baloty siana... szeroka i wysoka, budziła przestrach w sercach jeźdźców. Jednak bardzo prawdopodobne, iż na zawodach będzie podobna lub taka sama... musieliśmy spróbować.
Odegnałam złe myśli i pogoniłam Huntera, by wziął odpowiedni rozbieg - trochę szybszy niż na pozostałych przeszkodach.
Wczułam się w ruchy wałacha, zrobiłam półsiad i...Skoczyliśmy!
Szczęśliwa, poklepałam Huntera, i gdy wyjechaliśmy poza linię mety, zwolniłam do kłusa.
Rozstępowałam wałacha jeszcze chwilę na rozprężalni, po czym w boksie zdjęłam mu sprzęt i wytarłam spoconą sierść. Następnie odebrałam telefon od Rebecki:
- Chodź już, musimy jechać. Hunter odpocznie w boksie, w stajni. Czas nas goni.
- Już idziemy! - odpowiedziałam wesoło, po czym schowałam z powrotem sprzęt. Chwyciłam za uwiąz przypięty do kantara i wyprowadziłam konia z boksu.
CZYTASZ
Hunter
AdventureSamantha Hoops to drugolicealistka, która ma tylko jedno ukochane miejsce, gdzie czuje się dobrze - stajnia. Tam poznaje Huntera, pięknego wałacha specjalizującego się w crossie. Jednak dziewczynę nie stać na konia, a do odkrycia jest jeszcze tajem...