XXXII

559 47 3
                                    

Obudziło mnie białe, sterylne światło przebijające się przez moje powieki.

Zamrugałam, próbując wyostrzyć obraz. Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Jestem w szpitalu?

Wspomnienia powróciły jak powódź.

Pastwisko. Hunter. Connor.

Jak więc się stało, że tutaj jestem?

Nic już nie rozumiałam.

On mnie dusił, więc powinnam ciągle być tam!

Czy coś się stało Hunterowi? A Peterowi? Alexowi? Czy Connor uciekł? Czy skrzywdził inne konie? Jaki dziś dzień? Czy dzisiaj przypadkiem nie są zawody?

Zerwałam się jak oparzona i spojrzałam na zegar ścienny.

Co?

5:04? Serio?

Do sali weszła pielęgniarka i widząc, że się obudziłam, powiedziała:

- Znajomi na ciebie czekają. Nic ci się nie stało, a podobno masz dziś jakieś ważne zawody...

Pokiwałam głową.

- Nic cię nie boli?

- Czuję się jak nowo narodzona - uśmiechnęłam się do niej. Była niska, czarnoskóra i pulchna, a twarz miała miłą i uśmiechniętą. Od razu poczułam do niej coś na kształt sympatii.

- W takim razie... powodzenia - uśmiechnęła się szeroko. Czarne włosy opadły jej wokół twarzy, wymykając się z dużego koka na czubku głowy.

Podziękowałam jej i wyszłam. Na dole, przy recepcji, wyraźnie zdenerowowani niecierpliwili się chłopacy.

Na mój widok wstali z miejsc i podbiegli.

- Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku?

- Nie powinnaś jeszcze poleżeć?

- Nic cię nie boli?

- Jesteś w stanie...

- Spokojnie, spokojnie! - przerwałam im ze śmiechem. - Powoli. Nic mnie nie boli, czuję się świetnie, ale o dziesiątej są zawody! Czy nic się nie stało Hunterowi? A wam? Jak ja znalazłam się tutaj? Czemu jest tak wcześnie? - zasypałam ich pytaniami.

W drodze do samochodu wyjaśnili mi, że Alex nie mógł wyciągnąć nogi ze splątanych, ostrych gałęzi. Gdy się wydostał, złapał za porzucone przez Connora rozgrzane narzędzie i uderzył go w głowę.

Ała. Mało brakowało, zaczęłabym mu współczuć.

Mój telefon upadł tak, że nagrał nawet duszenie mnie przez chłopaka. Napastnik zemdlał, a Peter wezwał policję.

Służby zjawiły się po chwili. Chłopacy pokazali im nagranie i przynieśli wciąż gorące narzędzie. Policjanci zabrali nieprzytomnego chłopaka na komisariat. Niedługo mieli rozpocząć przesłuchanie.

Alex uściskał mnie radośnie. Peter, z wahaniem, zrobił to samo. Koszulka pachniała mu końmi i dezodorantem, a także cytryną i świeżym sianem.

Nie mam pojęcia, jakim cudem stworzył taką mieszankę.

Tak jak Alex był potężniejszy i umięśniony, tak Peter był wyższy, ale szczuplejszy. Nie oznacza to też, że nie miał mięśni, bo miał, i to mnóstwo, co było efektem pracy z końmi i wieloletniej pomocy w stajni - noszeniu wiader w wodą i kostek siana, pchania taczek i sprowadzania narowistych koni z pastwiska.

Uśmiechnęłam się do niego. Zaraz mina jednak mi zrzedła, bo zauważyłam wściekłe... i zazdrosne spojrzenie Alexa.

Nie jestem jego własnością! Czy nie pozwala sobie na odrobinę zbyt wiele?

Powstrzymałam się od zgryźliwego komentarza, choć było naprawdę ciężko.

- Zabierzcie mnie teraz do stajni - zaśmiałam się wesoło, skrywając tym nerwowość i stres przed zawodami

Wsiedliśmy do Volkswagena Alexa i pojechaliśmy.

***

Kilkadziesiąt minut później czekałam już na Rebeckę w koniowozie.

Sprzęt był zapakowany, razem z moim frakiem, białymi bryczesami, skórzanymi czapsami i białą polówką.

Głaskałam podekscytowanego Huntera. On także wyczuwał atmosferę oczekiwania i przedzawodowej tremy. Przestępował radośnie i zarazem niespokojnie z nogi na nogę.

Dopięłam ochraniacze transportowe i pobiegłam do samochodu instruktorki.

Na zawodach miały być trzy konkurencje, a można brać było udział tylko w jednej: cross, skoki i ujeżdżenie.

Jechała z nami jeszcze Ashley na skoki, Peter na tą samą co ona konkurencję i Amy na ujeżdżenie. Na cross niestety poza mną nikt.

Po chwili czekania na nich zjawili się pozostali, prowadząc konie i objuczeni siodłami. Wprowadzili zwierzęta do przyczepy i wsiedli do samochodu.

Ashley, nie chcąc z nami "przebywać" usiadła z przodu, obok miejsca Rebecki. Ja wylądowałam między Peterem po lewej stronie, a Amy po prawej.

Kilka minut później zjawiła się Rebecca, niosąc dla nas plastikowe, średniej wielkości pokrowce na numer zawodnika. Zakładało się go na plecy, a tam wkładano otrzymany od sędziostwa czy organizatora zawodów numer.

Podróż miała potrwać przynajmniej półtorej godziny, więc już po chwili oczy zaczęły mi się zamykać. Głową bezwiednie oparłam się na ramieniu Petera i zasnęłam.

***

- Hej, Sam - usłyszałam ciepły, z chrapliwą nutką głos, który wyrwał mnie ze snu. Zamrugałam i przekręciłam się delikatnie, próbując wyrwać się z otumanienia snem. Czując czyjąś dłoń na mojej, szybko postarałam się przypomnieć sobie, co się wcześniej stało.

A, tak. Zasnęłam w drodze.

- Sam, jesteśmy na miejscu - powiedział... pewnie Peter. Zaraz... na jakim miejscu? Wciąż byłam trochę omotana snem. Miejscu? My jechaliśmy na zaw...

O matko! Zawody?! Nie spóźniłam się?!

Wstałam, nagle rozbudzona. Chłopak spojrzał na mnie i się zaśmiał.

- Chodź, idziemy - złapał mnie za rękę. W samochodzie poza nami nie było nikogo. Pewnie już poszli... Wysiadłam z auta, a moim oczom ukazał się wielki plac, pełen ludzi i koni.

Nadszedł czas zawodów.

HunterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz