XXIII

615 53 8
                                    

Kilka koni zadębowało i rzuciło się do ucieczki.

Na szczęście wszyscy utrzymali równowagę, inaczej mogło się to dla nich bardzo źle skończyć.

Zwierzęta przeszły z dzikiego galopu w niespokojny cwał, niektórzy z nas z trudem się trzymali. Peter, który był na początku grupy, starannie nakierowywał Magika na odpowiednią drogę. Pozostałe konie z łatwością pobiegły za nim. Obejrzałam się za siebie.

Ogar był szybki, ale nie za szybki. Był w odległości pięciu metrów od nas i powoli zaczął się oddalać. Kara już po chwili wysforsowała się naprzód, tuż obok Ametysta. Alex rzucił mi pocieszający uśmiech, krzywiąc się z lekka.

***

Brytan był już dziesięć metrów za nami, gdy dojechaliśmy do stajni. Szybko zeskoczyłam z Kary i zamknęłam bramę.

Pies dobiegł i rzucił się na płot. Bezskutecznie próbował dosięgnąć nas między prętami w płocie.

Podjechaliśmy pod budynek stajni. Zsiedliśmy z koni i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Rozejrzałam się.

Agatha. Błyskające napięciem szare oczy, brązowe włosy.

Peter. Z zielonymi oczami i rudymi włosami opadającymi na oko wyglądał pociągająco, no i przystojnie. Lekko spocona koszulka przylepiała się do mięśni na klatce piersiowej.

Alex. Jak zwykle wysoki, umięśniony, przystojny. Szatyn, zadziorny uśmiech, błyskające wesoło niebieskie oczy.

Amy, z rozwianymi włosami mogłaby wyglądać naprawdę bohatersko i dumnie, gdyby nie wyszczerzone zęby w szerokim uśmiechu.

Matylda, głaszcząca swojego ukochanego Zeusa - ona z pofarbowanymi na szaro włosami i brązowymi oczami, a Zeus wniebowzięty, szukający po kieszeniach smakołyków.

Oto ludzie, na których można polegać. Ludzie, którzy nigdy cię nie zawiodą.

- To było niezłe, co? - zapytałam, na co Alex się zaśmiał.

- Rzeczywiście, niezłe - parsknął. Pozostali odpowiedzieli śmiechem, klepiąc konie i wprowadzając je do boksów. Podeszłam do Petera, bo zauważyłam, że jego kasztanek dziwnie utyka.

- Peter... - zaczęłam - Słuchaj, czy Magik przypadkiem nie kuleje?

Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.

- Sprawdzę kopyta.

- Pomóc ci?

- Spoko, chodź.

Po kolei sprawdziliśmy kopyta po lewej stronie i tylnie prawe. Żadnemu nic nie dolegało. Potem wzięłam przednie z prawej strony do ręki. W kopycie, zahaczając o podkowę, coś utkwiło...

Peter stanął przy mnie, także się nachylając. Czułam jego oddech na szyi i doskonale wyczułam moment, w którym rytm oddechu został zakłócony - był zaniepokojony.

To "coś" było białe, kwadratowe i zabłocone - pewnie od leżenia na ziemi. Wyjęłam to delikatnie, by nie uszkodzić strzałki.

To była kartka z zeszytu. Peter uśmiechnął się zabawnie dla dodania otuchy i rozłożył karteczkę.

Zbladł gwałtownie, a z miłego uśmiechu nie pozostało nic.

Zaniepokojona nie na żarty, zerknęłam mu przez ramię. Na kartce widniał symbol podkowy złączonej z literą "x" i napis sklejony z liter z gazet:

Pilnuj się.
Nieznajomy_

A więc znowu się odezwał. Chłopak spojrzał na mnie współczująco, a także z troską i niepokojem.

- Ten to ma pomysły... - mruknął, próbując to obrócić w coś małego, nieistotnego.

- Tak, normalnie wspa... - musiałam przerwać. Usłyszałam przerażone i zbuntowane rżenie. Poderwaliśmy głowy, a na zewnątrz zapadła cisza. Wszyscy nasłuchiwali.

Naszły mnie wspomnienia, gdy pierwszy usłyszałam taki dźwięk, tamtego dnia w stajni, który stał się początkiem czegoś nowego...

Zaraz... to rżenie... takie znajome, wręcz domowe i charakterystyczne... Słyszałam je już wielokrotnie...

Zaraz zrozumiałam.

To był Hunter.

HunterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz