przypadkowe spotkanie

450 35 47
                                    

• Luke •

Tego dnia byłem umówiony z chłopakami. Mieliśmy porobić głupie fotki w lesie na instagrama. Taki znalazłem sposób na zminimalizowanie moich myśli. Jak się domyślacie, zabawa ta zmieniła się dość szybko w pokaz kaskaderski na drzewach. W każdym razie mało ambitna i odpowiedzialna była. Mało tego, mieliśmy po osiemnaście i więcej lat, a robiliśmy takie głupoty, że głowa mała.

Nikt z nas nie patrzył pod nogi. Nikt z nas nie myślał o konsekwencjach, więc zabawa trwała w najlepsze. Poszukaliśmy na internecie filmiki instruktażowe i myśleliśmy, że magicznie nauczymy się skakać. Dzięki "cudownym" poradnikom Calum i ja zaczęliśmy robić salta z wysokości około ośmiu metrów. Bardzo mądre prawda? Ashton oczywiście stchórzył i został przy nagrywaniu, przy czym wymyślał coraz to głupsze figury.

— dawaj Luke, skocz nad Calumem kiedy ten będzie przeskakiwać na tą gałąź po lewej! - polecił Irwin, a nam przecież nie trzeba było dwa razy powtarzać.

— gotowy?! - zapytałem przyjaciela, kiedy ten szykował się do skoku.

— gotowy! - potwierdził, a ja jeszcze pomachałem do kamery.

— to na trzy, pamiętacie co macie robić? - odezwał się pan dozorca, a my skinęliśmy głową w potwierdzeniu, że przyjęliśmy informacje. — więc raz, dwa.... i trzy! - krzyknął, a my skoczyliśmy.

Przeskoczyłem tuż nad głową Caluma, ciesząc się jak małe dziecko, z wolności, którą w tamtym momencie czułem. Niestety, nie wymierzyłem odległości i z impetem przywaliłem w drzewo naprzeciw.

— Luke! Luke! - natychmiast podbiegł do mnie Calum. — umarłeś już czy trzeba cię dobić?

— tak, poproszę. - wymamrotałem, cicho przy tym stękając. Ashton przybiegł z małym opóźnieniem.

— coś cię boli? Masz może udar? Potrzebujesz aspiryny? - spanikowany Irwin zaczął krążyć wokół mnie.

— nic nie potrzebuje, dam sobie ra... - spróbowałem się podnieść, ale uniemożliwił mi to rwący ból w prawej nodze, na co skrzywiłem się i syknąłem.

— cholera jasna, właśnie widzimy jak sobie radzisz! - mulat ukucnął przy mnie i obejrzał moją twarz, która swoją drogą też w cholerę bolała. — nie wiem czy bardziej przejmować się twoim odrapanym ryjem czy tym, że nie możesz chodzić, więc pewnie będę musiał cię nosić, bo z Ashtona jest pizda. - prychnął cicho, a ja nadal jęczałem im z bólu.

— kurwa, Hood, nie pierdol niepotrzebnie tylko mi pomóż. - wymamrotałem, łapiąc się za obolały piszczel.

— dzwonić na pogotowie czy do Liz? - zapytał loczek, wyciągając swój telefon z kieszeni od spodni.

— popierdoliło cię?! W żadnym wypadku ani tu ani tu! - lekko uniosłem głos. Nie chciałem martwić mamy, a pogotowie tylko by pokomplikowało sytuację.

— czyli mam dzwonić do Michaela? - zapytał Calum całkiem poważnym tonem, a ja myślałem, że go rozszarpie.

— chyba śnisz... dobrze wiesz, że między nami nic nie ma. Poza tym to ostatnie o czym chciałbym rozmawiać i dobrze o tym wiesz. - syknąłem lekko poddenerwowany.

— nie mamy już kogo poinformować. - westchnął blondyn, a ja pokręciłem tylko głową. — a twój tata?

— jasne, zadzwoń do ojca, który powie mamie, a ona z kolei przewróci świat do góry nogami... - poklaskałem im tylko.

— czyli na pogotowie. - powiedzieli chórkiem. Zmówili się kurwa czy co?

— nigdzie nie dzwońcie, dam radę sam. - stwierdziłem pewnie próbując się podnieść, ale moje starania poszły na marne. Ból był wręcz przeszywający, dodatkowo z ran na twarzy zaczęła się sączyć krew. Nadgarstki, które nie miały okazji się zagoić ponownie się rozwaliły, a wtedy wyglądałem jak chodząca tragedia. Raczej siedząca, bo chodzić już nie mogłem.

Two Worlds • muke • /part.2/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz