Rozdział 7

29 4 5
                                    

14 października 2019

Zbliżała się druga nad ranem, rzęsisty deszcz ciągle uderzał w moją szybę, a przez uchylone okno do mojego pokoju dostawało się wręcz przenikające zimno. Mocniej zacisnąłem dłoń na puszce taniego energetyka, którego wypiłem jednym haustem. Uderzyłem z nim z całej siły w tanie, drewniane biurko, które wydałó z siebie cichy jęk.

Westchnąłem, przetarłem zmęczone i zaczerwienione oczy, po czym skierowałem wzrok z powrotem na rozświetlony ekran laptopa. Nie miałem ochoty na granie, więc po prostu odpaliłem Worda i zacząłem klepać w klawiaturę. Dawno już się tym nie zajmowałem. Pisanie to była jedna z tych zajawek, którymi człowiek interesuje się przez tydzień, a potem na zawsze odrzuca w kąt. Jednak z braku laku wrócić do zaczętej przed laty historii. I po pierwszych zdaniach zaczynałem poważnie żałować tej decyzji.

Rozwieszony nad moją głową plan lekcji brutalnie przypominał o tym, że rano jakimś cudem będę musial zwlec się z łóżka, a jakby tego było mało, na zajęciach być przynajmniej przytomnym. Wiedziałem o tym. Ale nie przejmowałem się tym jakoś bardzo. Konsenwencje, jakie mają mnie czekać za kilka godzin miały mnie dotknąć za te kilka godzin. Puki co nie miałem się czym przejmować. Najwyżej mnie z przyszłości znowu się dostanie.

Ostatnio coraz częściej miewałem problemy z bezsennością. Kiedyś całą noc potrafiłem przewracać się z boku na bok, złudnie licząc na chociaż odrobinę odpoczynku. Ale od kiedy nauczyłem się dość szybko rozpoznawać której nocy na pewno nie prześpię, wstawałem i odpuszczałem sobie daremne próby. Grałem, czytałem, czasami i się uczyłem. Ale wtedy nie miałem na nic ochoty, siły i chęci.

Była sprawa, która nie dawała mi spokoju. Oczywiście, że chodzi o Patrycję. A o kogo innego mogłoby chodzić.

Odeszła bez słowa, a potem cały następny dzień ani razu się ode mnie nie odezwała. A ja bardz nie chciałem robić tego pierwszego ruchu. Dobrze wiedziałem, że ona musi to wszystko najpierw dobrze przetrawić sama ze sobą, a dopiero potem zwróci się do mnie o pomoc. Ale i tak się martwiłem. A kto by tego nie robił?

Westchnąłem głośno i wróciłem do pracy nad porzuconym tekstem. Pełno w nim było błędów, a styl pisania pozostawiał wiele do życzenia. Miałem ochotę dokument wydrukować, podrzeć, spalić, a następnie wyrzucić z dysku. Lecz nie robiłem tego. Po prostu pracowałem dalej, tłumiąc w sobie wściekłość. Czasami tak chyba trzeba. Iść dalej, mimo, że z każdym krokiem kamień w bucie zaczyna ranić i drażnić coraz bardziej. Po prostu to ignorować. Po prostu...

Nagle moje rozważania przerwał dzwonek telefonu. Nie musiałem patrzeć kto dzwoni. Doskonale to wiedziałem.

- Przepraszam.

To było pierwsze słowo, które powiedziała. W jej głosie wyraźnie czułem napięcie, stres, niepewność, może i strach. Ale odezwała się. A to było najważniejsze. Teraz musiałem jedynie dobrze to rozegrać.

- Nie musisz. Nic się nie stało. - odparłem spokojnie, starając się ukryć swoje wcześniejsze rozdrażnienie.

- Po prostu sobie poszłam, bez słowa, zostawiając cię tam samego. - dodała, jakby chcąc przypomnieć mi tę sytuacja - Jest za co przepraszać.

- Najwidoczniej miałaś swój powód.

- Obiecałam, że wyłączę telefon. To był przypadek, jakoś wyleciało mi to z głowy i...

- Cii... Już dobrze. Naprawdę.

- Ale...

- Nie mam ci tego za złe. Jest okej.

Westchnęła cicho, a między nami na chwilę zastała cisza.

- Dlaczego nie śpisz? - zmieniła temat, przyjmując bardziej troskliwy i opiekuńczy ton.

- Nie umiem zasnąć.

- Adam...

- Przysięgam.

- Martwiłeś się?

Zamilkłem na chwilę, by zebrać myśli i jak najlepiej ułożyć swoją odpowiedź.

- Cholernie.

- Przepraszam, że nie powiedziałam o co chodzi. Ja po prostu...

- Wiem. Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć takie rzeczy.

- Dziękuję... - wyszeptała cicho, delikatnie pociągając nosem.

- Już lepiej?

- O wiele. Ale dalej nie czuję się najlepiej.

- Chcesz o tym pogadać?

- Nie... Potrzebuję...

- Odrobiny bliskości, przytulenia, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze? - wymieniłem.

- Tak, ale...

- Będę za pięć minut. - zadeklarowałem, wyłączając komputer, ignorując przy tym komunikaty o nie zapisaniu pliku - Ogarnę się i będę u ciebie.

- Nie musisz. Jest już późno.

- Kawa z mlekiem czy bez?

- Bez. - odparła, przyjmując do wiadomości, że nie przyjmuję sprzeciwu.

To nie był dobry znak. Widocznie jest jeszcze gorzej niż myślałem.

- No dobrze. Do zobaczenia. - rzuciłem, rozłączając się.

***

Skłamałem. Stałem pod jej drzwiami już trzy minuty później. Ale to nie moja wina, że mieszkała bardzo blisko mnie. Tak blisko, że z jej okna mogłem przyjżeć się jej domowi.

Poprawiłem spadający mi z ramienia plecak i nacisnąłem dzwonek do drzwi. Otworzyła chwilę później i przywitała mnie delikatnym uśmiechem.

- Cześć Patrycja. - rzuciłem, przechodząc przez próg i odkładając plecak na podłogę.

Ona bez słów zamknęła drzwi i przytuliła się do mnie lekko nieśmiało. Objąłem ją mocniej, powoli i delikatnie gładząc jej włosy.

- Już dobrze, dobrze. Jestem przy tobie.

Potwierdzająco pokiwała głową, pewniej się we mnie wtulając. Jeszcze nigdy nie sprzeciwiała się czy zaprzeczała gdy to mówiłem. 

Noc w szkole - Część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz