Rozdział 14

14 5 3
                                    

12 października 2019


Punktualnie o dwunastej rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożyłam wszystkie malarskie przyrządy i podeszłam je otworzyć. Nie musiałam nawet patrzeć przez wizjer. Doskonale wiedziałam, kto stoi po drugiej stronie.

- Hej! - powiedziała, obejmując mnie na powitanie. Odwzajemniłam uścisk, a na powitanie odpowiedziałam uśmiechem. - Nie jestem za wcześnie albo za późno? - zapytała, wpatrując się w duży, stary i elegancki zegar, który wisiał w naszym przedpokoju. Prawdopodobnie dostali go rodzice, lata temu, jak brali ślub. Ale nie miałam pewności, bo nigdy nie czułam potrzeby, by zapytać o taki drobiazg.

- Nie, jesteś akurat na czas. - odparłam, odsuwając się lekko i wpuszczając ją do środka.

Prezentowała się, jak zawsze, bardzo ładnie. Długie, falowane włosy w kolorze, który określiłabym jako spotkanie ciemnego dębu z dojrzałymi wiśniami. Bardzo głęboki i urzekający kolor, warto dodać. Pasował jej do lekko opalonej skóry, wciąż kurczowo trzymającej się swojego dawnego, letniego wyglądu, oraz niebieskich oczu wyglądających jakby na tak małej przestrzeni upchnięto cały gigantyczny ocean. Policzki miała lekko zaróżowione, usta pomalowane matową szminką, a rzęsy podkreślone. Miała na sobie luźny T-shirt, na który zarzuciła lekką, letnią kurtkę. Na nogach zaś nosiła jej ulubione czarne legginsy. Moim skromnym zdaniem, była naprawdę ładna. Może nie z rodzaju dziewczyn, za którymi oglądają się wszyscy faceci w promieniu kilkuset kilometrów, ale i tak była niczego sobie. A kilku męskich wielbicieli już się znalazło. Więc chyba nie było tak źle.

Inaczej sprawa prezentowała się ze mną. Miałam intensywnie czarne, krótkie włosy, sięgające mi do szyi. Były starannie i równo przycięte, ale poza tym zostawiałam je wolne. Prawie nigdy ich jakoś specjalnie nie układałam, związywałam, spinałam. Nie lubiłam tego. Moje włosy od początku były dla mnie jedynie marnym, przymuszonym dodatkiem, o który, od niechcenia, musiałam dbać. Coś jak trawnik porastający niewielki ogródek przed domem. Raz na jakiś czas się go podleje lub przytnie, ale poza tym nie ma potrzeby robienia z nim niczego innego. Chyba że ma się na to chęci i czas. Zdecydowanie za dużo czasu. Albo, gdy dostaje się za to pieniądze. To też należy rozważyć. Tak, włosy to taki trawnik, o który dbamy bardziej, niż musimy tylko, gdy bardzo chcemy, lub dostajemy za to bardzo dużo pieniędzy. Jednak ta zasada nie dotyczyła innych części mojego ciała. Przykładowo, starałam się jak najlepiej dbać o twarz i figurę. Na tej pierwszej zawsze miałam lekki makijaż, mający jedynie podkreślić moje naturalne piękno, a nie stworzyć je od nowa. Starannie pozbywałam się wszystkich niedoskonałości. To nie tak, że miałam obsesję na tym punkcie. Po prostu nie lubiłam, gdy wrażenie gładkiej i ładnej skóry psuł jakiś syf. Szczerze nie uważam, jakbym była najbrzydsza na świecie. Przynajmniej pod względem twarzy. Złotawe okulary w drucianych oprawkach pasowały mi do włosów, brązowe oczy do obu, a podkreślała to wszystko nie najgorsza cera. Byłam niska i chuda, starałam się jako-tako dbać o siebie, więc na brak powodzenia u płci przeciwnej nie mogłam narzekać. Jednak, z oczywistych względów, nie postrzegali mnie w tych samych kategoriach co na przykład Elizę — dojrzałą, wysoką dziewczynę z wyjątkowo ładnymi nogami, figurą i nie tak małymi piersiami rysującymi się na klatce piersiowej. Mnie często uważano za „uroczą" i „słodką". A mi to bardzo pasowało. Nigdy nie chciałam być uważana za „seksowną" czy „pociągającą". Tamtego dnia ten efekt podkreślało też moje ubranie. Stara, lekko przymała biała bluzka zachlapana farbą oraz krótkie, materiałowe spodnie w kolorze zgniłych oliwek, równie pochlapane i brudne. Moje typowe ubranie do malowania, którego nigdy przenigdy nie ubrałabym gdziekolwiek indziej. Lecz mimo to, gdy ktoś do mnie akurat wpadał, szybko znajdowało swoich fanów. Dziwne.

- Uff, to dobrze. - odparła, szybko ściągając buty. Wygodne, sportowe, idealnie nadające się na przebieżkę po parku czy wypad do siłowni. - Martwiłam się, że znowu się spóźnię. Jak wtedy. - przypomniała, zawieszając kurtkę na wieszaku — Serio przepraszam.

- Nie szkodzi, stało się, to się stało. - mruknęłam — Z resztą, to było miesiąc temu. To serio nic takiego.

Mówiła o dość niefortunnej sytuacji, która zdarzyła nam się całkiem niedawno. Zaprosiłam ją na niewielkie przyjęcie z okazji skończenia przeze mnie kolejnego obrazu. Do tego byli z nami Adam i Patrycja oraz moja dobra, dwa lata starsza znajoma, Adrianna. Zamówiliśmy kilka pizz na czternastą, a prawie wszyscy zebraliśmy się u mnie jakieś pół godziny wcześniej. Prawie, bo Eliza ciągle nie przychodziła. Kiedy jedzenie dotarło, poczekaliśmy jeszcze chwilę, ale gdy dotarło do nas, że strasznie szybko stygnie, więc postanowiliśmy zjeść bez niej. Starałam się do niej dodzwonić, ale bezskutecznie. Jak powiedziała następnego dnia, w szkole — pokłóciła się o coś z matką, przez co zabroniła jej wyjść z domu. Zamknęła drzwi, a jedyne klucze gdzieś schowała. Odłączyła też całkowicie prąd i internet. To naprawdę okrutna kobieta.

- Mogłam jej nie prowokować. - dodała ze skruchą — Zniszczyłam ci tylko przyjęcie.

Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Gdybym powiedziała, że „mimo to wszyscy super się bawili" pewnie poczułaby się urażona, że pomimo jej nieobecności wszystko było dobrze. A gdybym powiedziała coś odwrotnego, to pewnie...

- Nieprawda. Chociaż było nam trochę szkoda, że ciebie nie ma to i tak było całkiem fajnie. Nie przejmuj się.

- No dobrze. - mruknęła nieprzekonana — Malowałaś coś przed chwilą? - zapytała, zmieniając temat. Pewnie przyglądała się mojemu ubraniu i świeżym plamom farby.

- Tak, akurat skończyłam nowy obraz. - pochwaliłam się — Chcesz na niego rzucić okiem?

- Jasne. - uśmiechnęła się lekko — A właśnie, zrobić coś do picia?

- Tak, tak, herbatę masz w górnej półce po lewej, a kawę-

- Wiem. - ucięła mi — Tylko powiedz mi, jak długo rodziców nie będzie?

- Wyjechali koło trzeciej, a wracają w poniedziałek wieczorem. Nie zauważą, jak trochę nabrudzisz. - puściłam jej oczko, śmiejąc się cicho.

- Hej! Nie jestem typem osoby, której wszystko leci z rąk. - rzuciła, biorąc do ręki dużą i ciężką puszkę z kawą. Jakby ironicznie, chwilę po tym, jak to powiedziała, z impetem wypadła jej z dłoni, rozsypując zawartość po całej podłodze.

- Nie wszystko leci ci z rąk, hm?

Westchnęła tylko i zajęła się sprzątaniem bałaganu.

- Mogę skoczyć do sklepu na rogu i kupić nową. - zaproponowałam — A ty możesz w tym czasie przygotować jakieś przekąski.

Spojrzała na mnie lekko poirytowana znad podłogi.

- Nie będzie cię długo? Nie lubię zostawać tu sama. - powiedziała, patrząc się w podłogę, jakby to było coś dziwnego i wstydliwego.

- Nie, to zajmie chwilkę. - zapewniłam, ubierając buty i pożyczając sobie jej płaszcz. Nie miałam ochoty przebierać się na taki kawałek drogi — Za góra pięć minut tu będę.

Pokiwała głową na znak zgody, jednocześnie wsypując do kosza ostatnią i największą hałdę rozpuszczalnej kawy. I tak była na skraju daty przydatności, więc nie była to jakaś wielka strata. Wstała ostrożnie i sięgnęła do lodówki. Wyciągnęła kilka potrzebnych produktów jak owoce, czekolada, różne sery i warzywa. Nie wiedziałam, co zamierza zrobić i nie chciałam pytać. Lubiłam, jak zaskakiwała mnie swoimi kulinarnymi zdolnościami, które niewątpliwie miała. Może brakowało jej trochę do poziomu mistrza, ale jakby trochę poćwiczyła, pewnie wygrałaby coś w tych mega popularnych programach kulinarnych. Kto wie.

- Zostawię drzwi otwarte. - mruknęłam przez framugę — Tylko nie spal domu pod moją nieobecność. - zamknęłam ostrożnie drzwi, zanim zdążyła zacząć protestować.

Wsadziłam do uszu słuchawki wyciągnięte z kieszeni i puściłam muzykę. Sprawdziłam, czy na pewno mam ze sobą pieniądze i siatkę na zakupy, po czym skocznym krokiem pobiegłam w stronę pobliskiego sklepu.

Noc w szkole - Część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz