Wei WuXian wracał do domu z protestu. To był męczący dzień. Marzył tylko, by pójść do domu i położyć się. Zbliżał się koniec marca. Jedyne co mu się z tym kojarzyło to urodziny staruszka, które przypadały 1 kwietnia. Swoją drogą była to też rocznica ślubu jego rodziców... Wiedział, że będzie jedyną osobą świętującą urodziny starszego. Nie było szans, by tata i mama wrócili.
Właściwie było mu trochę smutno, że tak długo ich nie widział. Wiedział, że tamci też tęsknią, ale częściej mogliby dać znak życia. Ostatni raz zadzwonili miesiąc temu z Europy. Czasem przybywały od nich listy i kartki. WuXian rozumiał, że często nie mieli możliwości na komunikację. Najwięcej czasu spędzali w niecywilizowanych częściach świata. Ale i tak chciałby częściej z nimi porozmawiać...
Chłopak przemierzał ulice miasta. Skręcił w mniej uczęszczaną uliczkę, która była skrótem do jego domu. Czasem spotykał tu pewnego jegomościa, który przeszukiwał pobliskie śmietniki. Swoją drogą dobrze się z nim rozmawiało. Mężczyzna miał ciekawą historię i nie chciał iść do żadnego ośrodka. Na ulicy było mu dobrze. Tym razem niestety nie spotkali się.
WuXian wyciągnął z plecaka swój telefon i sprawdził, czy nie ma wiadomości od Jiang Chenga, gdyż mieli się wkrótce spotkać. Jednak nic tam nie było. Westchnął i włożył urządzenie do kieszeni bluzy.
Droga, którą szedł, nie powinna być odwiedzana nocą. Wyglądała bardzo podejrzanie. Ale jemu to nie przeszkadzało. Przynajmniej nie za dnia. W pewnej chwili usłyszał coś za sobą. Odwrócił się. W tym momencie poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Za nim znajdowały się dwa bezpańskie psy.
Jedno zwierzę sięgało mu do kolan i szczerzyło zębiska. Drugie natomiast należało do jakiejś malutkiej rasy i nie wydawało się groźne, ale nie zmniejszyło to strachu chłopaka. Oba psy wyglądały na głodne, a WuXian był przekonany, że to on ma być posiłkiem.
Z krzykiem zaczął biec. Zwierzęta ruszyły za nim, szczekając przy tym.
- Ratuuunku! - wołał, ale nikt nie miał prawa go usłyszeć
Został zagoniony w ślepą uliczkę. No gorzej być nie mogło. Do obrony chwycił leżącą obok porzuconą deskę. Niestety psy nie chciały odejść. Zaczął machać przedmiotem, ale to nie odgoniło zwierząt. Mniejszy piesek nie ruszał się z miejsca i szczekał zajadle. Duży natomiast warczał i jakby szykował się do ataku.
WuXian nie wiedział czym sobie zasłużył. Zazwyczaj psy tak nie reagowały. Czemu wszystko było przeciw niemu?!
- Ratuuunku! - wołał rozpaczliwie
Ostatecznie jego prośby zostały spełnione. Przybył ratunek. W postaci wielkiego, białego labradora.
Pies nie musiał wiele robić. Jedynie szczeknął na tamtą dwójkę. Nie wyglądał nawet na groźnego. Jednak zadziałało, gdyż napastnicy zwyczajnie odeszli. Wybawiciel zbliżył się do WuXiana.
Chłopaka olśniło, że kojarzy tego psa. Ten sam zaszedł mu drogę w parku!
- E... Dzięki, ale ja już pójdę... - oznajmił, mijając wybawiciela
Po tym zaczął biec. Doceniał, że tamten uratował go, ale zapewne nie było to celowe działanie. Kto wie, może labrador był jeszcze gorszy od tamtych, tylko krył swoją prawdziwą twarz, by potem go zjeść? WuXian obejrzał się.
- Czego za mną biegniesz?! A poszedł!
Rozpaczliwie przyspieszył. Zwierzę wyglądało jakby świetnie się bawiło.
WuXian był pewien, że zgubił psa. Oparł się o ścianę i starał się złapać oddech.
- Uf, zgubiłem go... - wydyszał - Tylko... - nie dokończył zdania
CZYTASZ
Samotna uczta przy księżycu (Mo Dao Zu Shi)
Fanfiction- Wei WuXian nie żyje! Wei WuXian nie żyje! Dookoła rozległy się krzyki. Jednak tym razem nie było to radosne skandowanie, a wołanie pełne zgrozy. *** Fanfiction Mo Dao Zu Shi Teoretycznie zakończone, ale planuję co jakiś czas dodawać rozdziały spec...