Do wylotu z lotniska Charlesa De Gaulle'a, a tym samym, poznaniu przez Marie-France ojczyzny Mavericka, pozostało zaledwie trzy dni. Mieli lot około dwunastej w południe, czasu lokalnego. Wprawdzie Maverick proponował narzeczonej lot swoim prywatnym samolotem, ale nie zgodziła się na jego propozycję. Nie chciała być mu za cokolwiek wdzięczna.

Uparła się więc przy locie państwowymi liniami lotniczymi, na co z kolei Maverick skrzywił się z niesmakiem. Nie lubił odmawiać sobie wygód, ale skoro Marie się uparła przy własnym zdaniu, niech jej będzie.

– Chciałem jedynie, byś czuła się komfortowo podczas podniebnej podróży – tłumaczył się przed narzeczoną, Bóg  sam wie, po co.

Na samą myśl, co by mogło się wydarzyć, gdyby jednak przystała na propozycję Mavericka, aż się uśmiechnął do siebie półgębkiem. Cóż, pomarzyć dobra rzecz... Przed nimi wiele wspólnych chwil, toteż nic straconego. Będzie mnóstwo okazji, by poznali się lepiej. Mężczyzna spodziewał się, że Marie LeBlanc nie podda się bez walki, Jaques opowiadał mu, jaki jest Jean - Henri, toteż nic dziwnego, skoro młoda kobieta pozostawała pod wpływem apodyktycznego i odpychającego właściciela Chateau LeBlanc... Ale to się zmieni, jeśli opuszczą Francję, by nigdy do niej nie wrócić.

Na razie nie wtajemniczał Marie w swoje plany, pewien, że gdyby to uczynił, mogłaby zacząć robić mu trudności, i sprawa by "się rypnęła".

– Dziękuję panu, monsieur Scarlatti, ale umiem o siebie zadbać – odpowiedziała z irytacją Marie, zanim opuściła jadalnię, w której spożywali proszony obiad na cześć Mavericka.

Obiad, który okazał się drętwym i nudnym wydarzeniem. I gdyby tylko Maverick zechciał wyrazić swe zdanie głośno, powiedziałby, że nudniejszy od tych wszystkich spotkań biznesowych, na które ganiał przez niemal cały rok.

                                                                         ***

– Postąpiłaś bardzo mądrze, moja droga – Jean - Henri wydawał się niezmiernie zadowolony, że chwilowo wszystko układa się po jego myśli. – Niech młody Scarlatti sobie myśli i wierzy, że z czasem się polubicie, ty tymczasem zbieraj informacje na jego temat. Zapłaci nam za wszystko. Nikt nie ma prawa odbierać tego, co do nas należy.

– Tak sobie pomyślałam, tato... – samo to, że Marie przerwała Jeanowi - Henriemu jego monolog, wywołało na twarzy LeBlanca, pełen niechęci grymas.

– Ty lepiej już nie myśl, tylko pamiętaj, że żadnemu ze Scarlattich ufać nie należy – oświadczył pompatycznym tonem, Jean- Henri. – Każdy z nich to drań i pijawka, niczego nie zrobią bez przekalkulowania na dolary.

– Jest aż tak źle? – roześmiała się mimowolnie, z przekorą, bo utyskiwania ojca ją nieco rozbawiły.

– Wiem, co mówię – odparł Jean - Henri, przekonany o swojej racji. – Słyszałem to i owo, o Vittorio Scarlattim, i o jego obu synach. Przyrodni brat Mavericka to niezłe ziółko. Uważaj na siebie, i na to, co mówisz w ich obecności.

– Pewnie obu kręcą szybkie samochody i zarabianie kasy? – ojciec nie wychwycił w jej głosie lekkiego zabarwienia ironią.

Czy nie powinien raczej jej wspierać niż straszyć na każdym kroku, opowiadając przy każdej możliwej okazji, jacy okropni są Scarlatti? Czy nie widział, jak bardzo ona czuje lęk, gdy Jean - Henri, maluje przed nią ponury obraz rodziny jej narzeczonego?

– Ja ciebie tylko ostrzegam, cherie, byś nie popełniła błędu – odpowiedział ojciec do Marie, dodając już znacznie łagodniejszym tonem – Martwię się o ciebie, tylko dlatego opowiadam zbyt dużo, i zbyt ponurym tonem...

"Mógłbyś, tato, gdybyś tylko zechciał, mówić o czymś innym, oprócz zemsty na ludziach, którzy ciebie wkurzyli?" – pomyślała z żalem, zabierając się za pakowanie przydatnych podczas podróży i pobytu w Stanach, rzeczy do walizek.

Dom na Przeklętym WzgórzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz