Na kolejnym zdjęciu był już tylko jeden z bliźniaków, "na oko" pod dwudziestkę, obok niego stała jej mama, Anna w zaawansowanej ciąży. To musiał być Jean - Henri, co oznaczało, że cokolwiek przydarzyło się "temu drugiemu", musiało mieć miejsce w ciągu kilkunastu lat, pomiędzy czasem, w którym zostało wykonane pierwsze oraz to zdjęcie, które teraz trzymała w dłoni. Pewnie nigdy się nie dowie, jaka jest prawda.

Jak na zawołanie, zupełnie jakby przywołany jej myślami, Jean - Henri, zawołał od dołu wysuwanych schodów:

– Jesteś tam, Marie??? Ile czasu może zajmować znalezienie niewielkiego kufra podróżnego?!

– Jestem! –  odkrzyknęła mu na tyle głośno, by ją usłyszał.

Zastanawiała się, czy drążyć temat i zapytać ojca, o chłopca z fotografii. Ciekawość i współczucie, walczyły w niej ze zmiennym powodzeniem, ale los zdecydował za nią, bo oto usłyszała tupot męskich stóp po schodach, prowadzących na poddasze. Zanim zdążyła, choćby byle jak, upchnąć zdjęcia w pudle, Jean - Henri zmaterializował się za jej plecami.

Gdy spojrzała na niego, wyraz twarzy ojca, sprawił, iż poczuła się, jakby go zdradziła, albo - co najmniej - zrobiła mu wielką przykrość. Patrzył na rozsypane na podłodze fotki, takim jakimś specyficznym wzrokiem. Czymś pomiędzy żalem, a... Paniką? Smutkiem?

– Żadnych pytań, Marie! – powiedział do córki Jean - Henri, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. 

– Przecież to tylko stare zdjęcia!–  młoda kobieta zdobyła się na odwagę, by wyrazić na głos swoje własne zdanie.

Próbowała jakoś się przed nim wytłumaczyć, powiedzieć, że przypadkiem strąciła pudło, z którego wysypała się zawartość, a ona, bezwiednie zaczęła się jej przyglądać. Przecież nie miała zamiaru, by tym kogokolwiek skrzywdzić!

Nie wspomniała jedynie o zdjęciu, które zdążyła zabrać i schować za pazuchę, zanim zdążył to zauważyć.

– Zejdź na dół, Marie. Ja się zajmę tym, co tu leży –  oświadczył tonem głosu, zupełnie wypranym z emocji.

A czego się spodziewała? Że Jean - Henri będzie krzyczał? Że się rozpłacze? I że cokolwiek jej wyjaśni? Nie miał obowiązku wobec córki, by mówić jej, co go boli.

– Dlaczego tak się denerwujesz, tato? – mimo wcześniejszego postanowienia, że powstrzyma się od zadawania ojcu pytań, Marie drążyła temat. – Czy wstydzisz się brata? Bo był chory? Niepełnosprawny?

To był strzał w ciemno, bo "ten drugi" nie wyglądał na takiego, któremu doskwiera śmiertelna choroba, albo, że po prostu, jest "inny".

– Ja? Jaki chory? Wstydzę się? – w głosie ojca Marie, dawało się wyczuć dziwne napięcie, którego nie umiała zdefiniować. – Nie mam powodów do wstydu! To on powinien...

Urwał, zanim powiedział zbyt wiele. Coś ewidentnie było "na rzeczy". A Jean - Henri nie zamierzał niczego wyjaśnić. Ale powiedział coś, co brzmiało, jakby miał żal do brata, o coś, co tamten zrobił przed laty. Coś, co bardzo Jeanowi się nie podobało.

– To Jaques powinien się wstydzić! – warknął.

No, bo po kiego czorta tamten wyciągnął swoją chudą jak szczapa, łapę, po nie swoją własność? Kto mu kazał? No, kto?!

– To mój brat... –  celowo zaczął ostrożnie, by przekazać córce, w swej, okrojonej wersji zdarzeń, to, co dodał po chwili na temat Jaquesa. – Jedyne, co mogę tobie, Marie, o nim powiedzieć...

Znowu przerwał swoją wypowiedź, stukając kilkakrotnie palcem wskazującym w fotografię, przedstawiającą wysokiego i szczupłego, młodego mężczyznę, trzymającego w ramionach maleńkie dziecko, niemalże noworodka. 

– Jedyne, co mogę powiedzieć o moim bracie, to to, że nie wiem o nim nic, odkąd opuścił Paryż. I wcale on mnie nie obchodzi! Zasłużył sobie na wszystko! 

– Może pora na zgodę? Możliwe, że wystarczy odrobina dobrej woli, by naprawić wasze relacje? O co się pokłóciliście? – Marie próbowała "przycisnąć" ojca.

– Nigdy mu nie wybaczę! Nigdy! I nie życzę sobie żadnych dywagacji na temat, poruszany przez ciebie, przed chwilą! – krzyknął Jean, albowiem wspomnienie "przykrego zdarzenia sprzed laty", powróciło do niego ze zdwojoną siłą. – Idźże już stąd, Marie, i nie denerwuj mnie, do jasnej anielki! Zajęłabyś się raczej przygotowaniami do weekendu ze Scarlattim!

Marie, nie czekając na niepomyślny dla niej rozwój wypadków, czmychnęła z poddasza przed gniewem ojca.

Stojąc u podnóża schodów, jeszcze słyszała jego rozsierdzony głos, pomstujący na wszystko i wszystkich – od nieszczęsnego Etienne'a LeBlanca, który umarł "haniebną śmiercią" za czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, i który sprowadził na swoje potomstwo, bliżej nie znane "nieszczęście", wiszące nad ich głowami niczym miecz mitycznego Damoklesa, a na "paskudnym braciszku" skończywszy.

Tata wydawał się  dziwnie wytrącony z równowagi, iż jego córka przeglądała stare fotografie i wypytywała go o brata, którego, najwyraźniej, nie chciał pamiętać, a co dopiero, o nim mówić. Brata, którego się wstydził, pomimo swych wcześniejszych zapewnień. I Etienne LeBlanc, również oberwał słownie od Jeana. Co skrywała przeszłość? Jakie tajemnice? I dlaczego Jean - Henri tak bardzo się wściekał, chociaż na co dzień był istnym uosobieniem spokoju?

Marie uświadomiła sobie, iż wizerunek spokojnego oraz opanowanego ojca, zaczął się diametralnie zmieniać od momentu, gdy Maverick Scarlatti zażądał spłaty długu, który zaciągnął w jego banku, dziadek LeBlanc.

Dom na Przeklętym WzgórzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz