Jaques jako milczek z natury,  nie lubił szafować słowem na prawo i lewo. Ale teraz,  gdy sytuacja stawała się coraz bardziej poważniejsza, a do głowy wpadł mu pomysł,  gdzie znajdują się doczesne szczątki Fahrenheita, musiał podzielić się swą wiedzą z pozostałymi.  Ot, tak na wszelki wypadek, gdyby klątwa LeBlanc dotknęła niespodziewanie i jego, reszta mogłaby działać dalej.
Detektyw,  usłyszawszy teorię Jaquesa, uznał,  że przypuszczalnie najoczywistsze miejsce. Grób Gabriela Fahrenheita - tak, jak opisał je  Jaques, w ogóle nie przyszło mu na myśl.
– Kto pojedzie do Francji? – Marie wyraziła stanowczo, że jeśli o nią chodzi, nie odpuści i uda się do swego  ojczystego kraju, nawet jeżeli tato nie wyrazi na to zgody.
Była to winna mamie i przyrodniemu rodzeństwu,  których zostawiła bez słowa wyjaśnienia,  gdy to bardziej skupiła się na sobie oraz Mavericku, zupełnie zapomniała, że oni istnieją i potrzebują jej atencji.
Trzeba ich ratować, zanim los, a właściwie,  to Fahrenheit za grobu, dorwie mamę oraz młodszych  w swoje szpony.
– Marie,  to nie jest dobry pomysł,  abyś udawała się do  Francji i ryzykowala własnym życiem. Nie pozwolę na to! – Maverick wiedział jednak, że nie przekona byłej narzeczonej,  i choćby błagał na kolanach,  ona go nie posłucha.
– A ty możesz się rzucać na głęboką wodę i uważasz,  że jest to w porządku? – tak, jak przewidział Maverick, uparła się i twardo obstawała przy swym zdaniu.
Jaques machnął na to ręką,  choć się martwił o Marie.  Gdyby tylko wszystko inaczej się potoczyło od samego początku! Ale było tak, jak było i nie miał wpływu na przeszłość - mógł jedynie walczyć o te dni, które dopiero mają nadejść.
– Powiedziałem Williamowi i tacie,  że wyjeżdżam w interesach – dodał cichym i spokojnym głosem  Maverick. – Nie dopytywali,  dokąd mnie znowu niesie, w przeciwnym wypadku,  musiałby coś wymyśleć i było by mi trudno im mydlić oczy. Są spostrzegawczy i upierdliwi do przesady – uśmiechnął się, ale nie było w tym ani krzty humoru i rozbawienia.
– Porozmawiamy na... poważne tematy,  gdy to wszystko ucichnie, oki?
– Jak najbardziej, panno LeBlanc – odparł Maverick z powagą, oficjalnym tonem głosu.
Miał swoje plany i do niej, i do ich wspólnej przyszłości. Na wszystko, miał nadzieję, przyjdzie czas. Prędzej czy później będą razem,  a on nie spocznie,  dopóki nie odzyska zaufania najwspanialszej kobiety,  którą spotkał na swojej drodze.
– Lecimy do Francji. Ty. Tata. Ja. I detektyw – dodała po chwili Marie z zadumą.
– Razem. Nie wiem, jak się potoczą sprawy, ale spróbujmy żyć jak tylko potrafimy najlepiej. Będzie,  co ma być – Maverick przełknął dumę, a następnie powiedział do Marie, że ją kocha i nie opuści, choćby wcześniej robił i mówił co innego.
Następnie ponaglił i Jaquesa,  i Marie,  żeby już wyszli i pojechali do jego apartamentu, i przygotowali się do wyjazdu  Detektyw pożegnał się z nimi w progu swojego mieszkania. Obiecał  szybko uporać się z pakowaniem bagażu,  wziąć jedynie to, co najpotrzebniejsze i zjawić się z rana  dnia następnego u Mavericka. Ten zaś natychmiast zabukował bilety na popołudniowy lot do Paryża. Pogrzeb Jeana zszedł na drugi plan, nie myśleli o nim w ramach pierwszej kategorii. Bądź co bądź, nie mogli już mu pomóc - żywym zaś jak najbardziej. Wprawdzie mieli na pogrzebie się pojawić,  ale zadzwoniła Anna,  na numer telefonu komórkowego Mavericka i w ostatniej chwili,  zmieniła zdanie co do ich obecności na ostatnim pożegnaniu jej zmarłego męża.
Jaques domyślał się nie bez kozery,  że to w gruncie rzeczy, chodzi o niego - nie chciała dzielić z nim swego bólu i cierpienia.  Miała do tego prawo,  a on był głupcem,  jeżeli myślał,  że miniony czas niczego między nimi nie zmienił w tej kwestii...

                              ***
Następnego ranka...

Maverick skończył się pakować później niż pozostali, chociaż wstał z łóżka grubo przed piątą, najwcześniej z całej ich grupki. Lot do Francji trochę go przerażał, ale nie zamierzał wycofać danej Jaquesowi i Marie obietnicy. Wziął chłodną kąpiel. Zdecydowanie wolał prysznic niż tradycyjną wannę. W końcu wyłonił się zza drzwi łazienki i odkrył,  że wszyscy,  którzy mieli polecieć z nim do Francji, nawet pra... wnuk Fahrenheita,  już są gotowi i czekają tylko na niego.
– To nie zajmie mi dużo czasu – obiecał ze skruchą.– Dajcie mi... Eee... Kwadrans, ok?
– W porządku,  ale nie więcej,  bo samolot odleci bez nas – przestrzegał go Jaques, sadowiąc się wygodniej na kanapie, aby po mgnieniu oka, chwili ulotnej niczym powiew bryzy znad morza albo oceanu.
Potem, już w komplecie, wsiedli do zamówionej wcześniej taksówki i nie zważając na zaskoczoną minę kierowcy,  zaplanowali bagaż do bagażnika,  i wpakowali się do auta.
– Na lotnisko, proszę – powiedział Maverick do taksówkarza, który rozpoznał w nim tego Scarlattiego,  którego dotąd spotykał wyłącznie na łamach różnych gazet i w telewizji.
Poważne gazety i pospolite brukowce, i Internet ... No tak, ale za myślenie o życiu prywatnym i zawodowym klienta, kierowcy nie zapłacą. Ruszyli.  Na lotnisko dotarli dwa kwadranse później,  w sam raz, by zdążyć na odprawę. Maverick zapłacił za kurs, a Jaques uporał się z ich walizkami. 
– No, to w drogę,  mości państwo – rzekła Marie,  próbując chociaż myślami towarzyszyć mamie w jej trudnych chwilach.
– W drogę – powtórzyli chóralnie Jaques i Maverick,  na co Marie wydała z siebie krótki,  aczkolwiek nieco nerwowy  chichot 
Wyruszyli w podróż. Jaki będzie jej finał?

 

Dom na Przeklętym WzgórzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz