Wyprawa do miasta okazała się większym wysiłkiem niż cała trójka mogła przypuszczać. Trzeba było załatwić mnóstwo szczegółów, o których istnieniu i fakcie, że mogą być istotne dla prawidłowego przebiegu uroczystości ślubnej, Marie nie miała pojęcia. Wystarczy wziąć na przykład taką przymiarkę sukni. Tu coś przyszyć, tam dopasować i jakoś nie umrzeć z powodu braku dopływu tlenu do płuc, ściągniętych ciasnym gorsetem.
Albo oprawa samego wesela. Ustalenie menu, załatwienie dobrej orkiestry, czy też odpowiednie rozmieszczenie gości przy stole, tak by się wzajemnie nie pozabijali graniczyło z cudem, jeśli chciało się załatwić sprawę w ciągu kilku godzin. W końcu, nieziemsko zmęczeni, Anna i Jaques oraz ich córka, wrócili ledwo żywi do domu Mavericka.
– Jestem głodna i padnięta, czuję się tak jakby cały kurz z ulicy się do mnie przyklelił! – stwierdziła Marie i oznajmiła,  że idzie pod chłodny prysznic jak tylko ogarną całe mnóstwo torebek i paczek, które ze sobą taszczyli niczym cenny wojenny łup. W zasadzie to odwiedzili chyba z połowę sklepów na Manhattanie i Marie zwyczajnie leciała z nóg. Jeśli ona już teraz była wykończona, to co stanie się,  gdy weselne przygotowania wejdą w decydującą fazę?
– Idź pod prysznic,  my tu z matką wszystko ogarniemy – Jaques rzucił Annie porozumiewawcze spojrzenie ponad głową Marie.
– Na pewno? – Marie była myślami przy chłodnych strumieniach wody, które miały przynieść jej orzeźwienie i łóżku w jej sypialni, które aż się prosiło,  by się na nim położyć i zasnąć.
– To nic trudnego,  a ty potrzebujesz odpoczynku kochanie – zapewniła ją matka, szybko dodała jeszcze, żeby położyła się na chwilę spać.
– Spać? Teraz? – zdziwiła się młoda kobieta, jej uwagi nie uszło, że rodzice podejrzanie pragną szybko pozbyć się jej z pola widzenia.
Chciała ich o to zapytać, ale po pobieżnym przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, uznała że to całkiem dobra propozycja. Mavericka i tak nie ma w domu, ona może zjeść dopiero później,  gdy wstanie z łóżka wypoczęta i pełna energii do działania. Była wykończona, gdy po wzięciu prysznica przytuliła głowę do poduszki i zasnęła szybko, nawet nie wiedziała kiedy.

***
Maverick Scarlatti znajdował się w szczególnym położeniu. Nie dość, że musiał się nieźle nabiegać i nawysilać,  żeby wszystko grało i buczało, to jeszcze nie był absolutnie pewien, czy jego gest zostanie dobrze przyjęty. Owszem, postarał się i cieszyło go, że załatwił oprawę karkołomnego przedsięwzięcia w przeciągu kilku godzin. Ale co powie sama obdarowana, gdy otrzyma swój podarunek? Będzie zachwycona? Czy może okaże się, że zanadto się pospieszył?
Ale przecież nie chcieli zbyt długo czekać ze ślubem ani z formalnymi zaręczynami, uznali że to kolejny krok ku wspólnej przyszłości. Nie pragnęli za bardzo zwlekać,  przekonani że było by to kuszeniem losu. Ostatnio,  znaczy  wtedy,  gdy się rozstali, nie zauważyli, że przeszkody na ich drodze da się ominąć albo przeskoczyć, względnie obgadać, zabrakło im jednak śmiałości na uczynienie właściwego kroku.
– Maverick? – dyskretnie wymierzone szturchnięcie w bok sprawiło, że Mave drgnął niczym ukłuty szpilką.
– Czego znowu, Will? – musiał wyglądać jak winowajca przyłapany na gorącym uczynku, ponieważ jego szanowny braciszek uraczył go domyślnym uśmieszkiem.
– Do ślubu już niedaleko – zachichotał jak egzaltowana pensjonarka na wakacjach, wykrzywiając twarz w zabawnym grymasie.
William ledwo zdążył się uchylić przed kuksańcem i powiedział znaczącym tonem:
– Możesz się starać zamydlić mi oczy, ale to na nic. Znamy się jak dwa łyse konie i razem dorastaliśmy, więc wniosek nasuwa się sam.
Musisz ją naprawdę kochać skoro robisz wokół Marie tyle szumu, zachodu i wszystkiego razem wziętego. Nareszcie zmądrzałeś i domyśliłeś się,  co by było dla ciebie najlepsze!
– Czasem to jedyne rozwiązanie i  najlepsze jednocześnie.
– Masz rację, bracie. Gdy byliśmy młodsi i się mną opiekowałeś, chciałem byś choć raz był tak szczerze uśmiechnięty i wypoczęty zamiast mieć wory pod oczami z niewyspania. Byś odpoczął i nie musiał martwić się o to, co trzeba jeszcze zrobić,  żeby przeżyć kolejny dzień z pełnym brzuchem. Miałeś tyle obowiązków!
– Nie narzekałem i nie zamierzałem tego kiedykolwiek czynić, jesteśmy braćmi i powinniśmy się wspierać.
– Należy ci się.
– Co: należy się?
– Zwykłe ludzkie szczęście.
– Wsiadaj do auta,  musimy podjechać do chaty i wziąć prysznic i...
– Już mi to powiedziałeś. Na samym początku wszystko omówiliśmy krok po kroku.
Wsiedli do samochodu, bo zostało naprawdę niewiele czasu na ogarnięcie się i ściągnięcie przyszłej pani Scarlatti tam gdzie powinna się znaleźć, by dostać swój prezent. I by zrobić to tak, żeby niespodzianka się udała.
Maverick przepłynął pomiędzy zaparkowanymi autami, dosyć sprawnie manewrując kierownicą. Will zaś rozsiadł się wygodnie na fotelu pasażera i sięgnął po pas bezpieczeństwa.

***
– Marie! Marie, obudź się! – głos matki przedzierał się przez otulający młodą kobietę gęsty kokon snu.
– Jeszcze chwilę, mamo – szepnęła Marie i przewróciła się na drugi bok, ale to nie zniechęciło Anny do ponowienia prób obudzenia córki.
Zmęczona bardziej niż gdy przyłożyła głowę do poduszki, niemrawo uniosła powieki, a potem usiadła na łóżku.
– Coś się stało? – zapytała mamę, ziewając szeroko.
– Przyszedł Maverick i pytał o ciebie. Prosił, żebym cię obudziła, nie bacząc na konsekwencje tego czynu  – matka uśmiechnęła się przekornie, więc Marie zrozumiała, że Anna pozwoliła sobie na mały żarcik pod jej adresem.
– Już wstaję  – odparła Marie i przetarła dłonią wciąż zaspane oczy, przybierając pionową postawę ciała. – Która to już godzina na osi?
– Za pięć dziewiętnasta  – odpowiedziała Anna, spojrzawszy znacząco na ścienny zegar, który tykał  głośno,  jakby nic sobie nie robił z niczego.
– Dziewiętnasta! – wykrzyknęła zdumiona Marie, prostując się raptownie.
Przez chwilę rozglądała się wokół bezradnie,  jakby widziała swój pokój po raz pierwszy i nie miała zielonego pojęcia, jakie tajemnice skrywa przed nią. Potem uznała, że najlepiej będzie,  jeżeli założy po prostu coś niezbyt wyszukanego, lecz czystego i skromnego z nutą elegancji. Wybrała małą czarną, zamszowe czółenka na płaskim obcasie i torebkę od Hermesa, pożyczoną od mamy specjalnie na okazję wyjścia do miasta.
Bo właśnie teraz mamie nagle się przypomniało,  że zaproszenie wystosowane przez Mavericka obejmowało wyłącznie Marie.
– Oj, mamo! – Marie nie mogła nie ponarzekać przez moment gwoli odreagowania niespodziewanej pobudki.  – Czuję, że coś kręcisz!
To wszystko, cały przebieg dzisiejszego dnia, wyglądał jakoś dziwnie,  pomimo swojej rutyny. Zważywszy na okoliczności, Marie pomyślała, że zaczęło się od wiadomości przekazywanej jej przez Mavericka. Odwołał wspólny obiad niemal w ostatniej chwili, tłumaczył się nawałem pracy w biurze czy jakimś innym cholerstwem. To akurat było dobre usprawiedliwienie. Skoro pracował w wielkim banku, to na pewno odpowiadał za sporo spraw związanych z jego działalnością. To spora odpowiedzialność, której podjęcia niejeden by się obawiał. Ona tym bardziej.
Deliberując w myślach nad przyczynami, dla których dzień toczył się tak a nie inaczej, poszła do łazienki i nad marmurową umywalką ochlapała twarz zimną wodą, po czym po jej osuszeniu nałożyła lekki makijaż,  mający podkreślić jej urodę i zatuszować niedoskonałości tejże. Piętnaście minut później była już gotowa do opuszczenia pokoju, ale matka zatrzymała ją w pół słowa.
– Umyłaś zęby? – zapytała Anna,  która nie tolerowała, gdy ktokolwiek o tym zapomniał chociaż raz w ciągu dnia. – Chyba nie musiałabym przypominać o tym mojej córce?
– Zawsze myłam  zęby i naprawdę o tym nie zapomniałam! – młoda kobieta nieco się obruszyła z powodu zadanego jej przez mamę pytania, ale Anna zawsze miała lekką obsesję na punkcie higieny jamy ustnej. Powtarzała, że lepiej mieć zęby swoje zamiast państwowych.
– To bardzo dobrze,  bo musimy jechać z Maverickiem na miejsce teraz i dotrzeć bez opóźnień, żeby zdążyć... – Anna zorientowała się,  że powiedziała za dużo, więc tylko ponagliła Marie, by ta się nie ociągała.
– Co chciałaś mi powiedzieć, mamo? – Marie nie była głupia, ale też nie należała do szczególnie cierpliwych osób,  które mogły w nieskończoność czekać na odpowiedź.
– Potem porozmawiamy – odpowiedziała Anna pośpiesznie i niemalże wypchnęła córkę na taras, gdzie czekał Maverick, odwrócony do nich plecami.
Widocznie nie zauważył ich nadejścia, bo co chwilę kierował swoje spojrzenie na zegarek. Wyglądało na to, że bardzo mu się śpieszy. Dokąd? Marie miała nadzieję, że to nie okaże się jakąś szczególną zagadką, z trudnym do przewidzenia rozwiązaniem. Nie była szczególną miłośniczką tajemnic, miała ich po dziurki w nosie. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Gabrielem Fahrenheitem, który powinien od wielu lat być martwy,  a wcale na takiego nie wyglądał.
– Wyglądasz wyjątkowo kusząco – komplement wygłoszony przez Mavericka sprawił, że się zaczerwieniła.
A przecież już nie raz i nie dwa słyszała od niego dobre słowa. Te jednak były szczególnie miłe jej sercu, bo brzmiały szczerze.

Dom na Przeklętym WzgórzuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz