Część 1

49 8 1
                                    

Ten dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Naprawdę, no wiecie wstajecie (w końcu) wyspani, słoneczko grzeje wam miło twarz, i ta wspaniała dominująca cisza.
Dla takich chwil warto żyć.

Dotąd zastanawiam, się jak to się wszystko tak pięknie schrzaniło.

No, ale od początku. No więc tak nazywam się Michael Sabbarto i mam 20 lat, żyje sobie spokojnie i grzecznie(akurat) na naszej wspaniałej planecie Naboo, która jest pod kontrolą naszego wielkiego i miłosiernego Imperium.

Mieszkam w wielkim i wspaniałym pałacu ze służbą, fontannami czekolady,złotymi deskami od kibla.
Nie no żartuję, tak naprawdę żyje w miejscu które pewnie nazwalibyście śmietniskiem, a dokładniej w starym domu gdzieś na skraju urwiska.
Szału ni ma,ale da się żyć. Czemu akurat tutaj?Bo nie mam pieniędzy. Bogaci mieszkańcy żyją sobie w luksusie w stolicy a ja każdego dnia walczę o przetrwanie.

Ale wracają do sedna, dzień zapowiadał się zwyczajnie. Wczoraj podkradłem trochę małych akumulatorów mocy od takiego jednego dziada a dzisiaj zamierzałem je sprzedać. Może kupię sobie nową kurtkę bo w starej chyba zalęgły się szczury.

Wyszedłem przed próg mojego domu.

Pozwoliłem sobie na chwilowe wystawienie twarzy do słońca i nacieszenie się nim. Nie mam tutaj za wiele atrakcji i staram się cieszyć każdą sekundą.

Skierowałem swoje kroki do garażu. A dokładniej do paru głazów nieco zasłaniających widok mojego śmigacza. Na śmietnisku mieszkało wielu wyrostków takich jak ja bez rodzicieli, muszących przetrwać a ja nie chciałem dawać żadnemu z nich mojego cacuszka. Mój śmigacz może nie należy do najpiękniejszych,ale wiernie mi służy. Jest stary, farba z niego odchodzi tonami i mocno się kurzy lecz i tak go kocham. Znalazłem go siedem lat temu pod wszędobylskimi gruzami i śmieciami.

Pokonując z trudem trasę do garażu pomiędzy śmieciami doszłem do śmigacza. Załadowałem towar. Sprawnie poprawiłem towar i wykręciłem pare kabelków.

Uśmiechnąłem się i po załadowaniu wszystkiego, podskoczyłem do siodełka i odpaliłem zapłon.

Wyjechałem z otoczenia głazów i po  chwili jechałem nim do pobliskiego miasta. Nazywa się Miankra, to miejsce gdzie głównie spotykają się handlarze wymieniając towary. W mieście zawsze panuje ogromny chaos i tłok. A i jeszcze władze sprawują  tu oddziały Imperium.
Jak ja dziadów nienawidzę. Nigdy się nie śmieją, niszczą dorobek ludzi i pogardzają takimi jak ja. Kiedy w dotarłem na miejsce zaczęło mi się wydawać że to miejsce jest jeszcze bardziej tłoczne niż zwykle. Zsiadłem  ze śmigacza i  przywiązałem go do  wystającego słupu.

Ostrożności nigdy za wiele, to mój jedyny środek transportu.
Wszędzie panuje wielki tłok, a zewsząd dobiegają do mnie zapachy rynku.
Zacząłem się przemieszczać  po rynku szukając pewnego chandlarza.
Zewsząd rozciągają się kolorowe kramy pełne różnych smakołyków i gadżetów.
Aż w końcu go znalazłem.

To wielki owłosiony facet ubrany w roboczy kombinezon poplamiony smarem. Ma wieczny biały uśmiech i skórę kolory karmelu. Na jego głowie w zaplątanych czarnych lokach błyszczą koraliki. Wołają na niego duży Blisk.

Koleś, jest znany w całej Miankrze jako gość od wszystkiego.
‐Witam Blisk. - zaczynam. Facet jest jednym z nielicznym który nie traktuje mnie jak błoto.
- Dobry chłopie - mówi - Co tam do mnie masz?
  - 6 akumulatorów mocy. - powiedziałem  wręczając mu towar.

‐Pokaż - rozkazał po czym wziął akumulatory. Przez parę chwil im się przyglądał po czym stwierdził -  to będzie 40 kredytów.

- Zgoda - powiedziałem, Blisk to uczciwy facet. On nie oszukuje. Lubię go a poza tym on jeden nie pyta skąd to wziąłem.

‐ Powiedz czy mi się zdaje czy dzisiaj jest większy ruch niż zwykle - zapytałem opierając się o ladę kramu Bliska kiedy on pakował towar.

‐ A tak, podobno dzisiaj Imperium zorganizowało jakiś spis sklepów czy coś w tym stylu.

Nagle usłyszałem krzyki i wystrzały blasterów. Przez tłum przedzierało się  4 szturmowców goniąc jakąś postać. Tłum się rozstępował dzięki czemu mogłem zauważyć postać a właściwie tylko przelotnie spojrzeć na nią bo postać się potknęła i wylądowała centralnie na mnie.

Mało komfortowo.
Przez pare sekund tak leżeliśmy póki postać nie odskoczyła i nie ukryła się w wąskich drzwiach jakiegoś domu. Zobaczyłem że ma kaptur a pod nim na ledwie sekundę mignęły mi oczy postaci. Jedno zielone i drugie też,ale z fioletową wiązką jakby ktoś je przeciął nożem. Oba błyszczały jak niebo pełne gwiazd. Prze pare chwil postać łapała oddech po czym szepnęła do mnie.
‐ Proszę nie wydaj mnie.

The playersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz