Część 9

33 7 0
                                    

Czułam, że nie mogę oddychać.
Świat znikł, zostając po drugiej stronie tafli.
Uderzyło mnie przenikliwe zimno płynące wprost z głębi mrocznego jeziora.
Wpadłam do niego i teraz rozpaczliwie młóciłam wodę w rozpaczliwym odruchu uratowania życia.
Nic nie widziałam.
Wiedziałam że jeśli jeszcze chwilę zostanę pod powierzchnią utonę.
Resztkami sił starałam się wypłynąć i ocalić życie.
Ale, nieważne ile razy uderzałam rękami o wodę nie mogłam się uratować.
Straciłam nadzieję.
Rozluźniłam ciało i spojrzałam przed siebie.
Promienie słońca przechodziły przez taflę niczym odpryski farby zrobione przez nieostrożnego malarza.
Dotarło do mnie że to mój ostatni widok.
W chwili kiedy się całkowicie poddałam, poczułam że moje ciało natrafia na jakieś oparcie.
Jakby w półśnie niewiele myśląc chwyciłam się tego i podciągnęłam.
Wreszcie poczułam świeży smak powietrza.
Czułam się jakbym wypełzła z otchłani i wróciła.
Rozejrzałam się.
Leżałam na płaskiej powierzchni lodu.
Znajdowałam się w przeogromnej lodowej komnacie.
Całe moje ciało promieniowało potwornym bólem od uderzenia.
Moje czarne ubranie było całkowicie przemoczone a ciało domagało się ciepła.
Poruszałam zmrożonymi ustami w nadzieji na zawołanie pomocy.
Mój mistrz musiał być niedaleko.
Cała komnata była rozświetlona przez promienie słońca.
Na suficie wisiały ogromne sople lodu z których kapała woda.
Jedna z tych kropli spadła na mój nos.
Nagle poczułam jak tafla lodu na której leżałam wydała niepokojący chrzęst.
Po chwili chrzęst się powtórzył i tym razem towarzyszył mu cichy trzask.
Zamarłam.
W myślach błagałam wszystkich znanym mi bogów o pomoc.
Jeszcze raz spojrzałam na ten dziwny lodowy świat który mnie otaczał i runęłam w czarną otchłań.

Błyskawicznie poderwałam się z łóżka, przy okazji zrzucając koc którym się okryłam. A już myślałam że uwolniłam się od tych wspomnienio‐snów.
Nie lubię spać właśnie przez takie akcje.
Boję się że znowu będę przeżywać moje błędy.
Ale tym razem nie miałam wyboru a moje ciało domagało się snu.
Ciągła ucieczka, ten pieprzony sztylet i jeszcze ta butelka wina.
Nie powinnam tego pić.
Trochę wstyd się przyznać ale, się upiłam.
Źle zrobiłam.
Powinnam przecierpieć tę ranę bez tego typu znieczulenia.
Po raz setny rugałam się w myślach za otrzymanie tej rany.
No, ale w sumie nie miałam wyboru.
Musiałam pozbyć się blastera przy kontroli granicznej a nie chciałam paradować w mieście z miecczem świetlnym.
Tak w sumie myślałam że wszystkie miasta na Naboo są szeroko rozwinięte.
W końcu to bardzo rozwinięta planeta.
Lecz Miankra pokazała że to nieprawda.
Nie spodziewałam się wszechobecnej biedy i takich wysypisk.
Przeciągnęłam się na leżance.
Miałam kaca a Jack zaproponował abym się na chwilę położyła.
Zgodziłam się głównie z powodów okropnych bólów głowy.
Michael i Gianna poszli przygotować statek do pofróży na Yavina.
Otworzyłam oczy i dopiero teraz zauważyłam że przypatruje mi się Jack.
Siedział wygodnie na jednym z foteli.
Ręce miał skrzyżowane na ramionach i tradycyjnie był zakuty w mandaloriańską zbroję.
Kiedyś mi powiedział że zakłada ją głównie po to aby inni nie widzieli tego że się boi.
To też był jeden z powodów dla których nosiłam moją maskę.
Nie wiedziałam czy też śpi więc zapytałam:
‐ A tak w ogóle to zapomniałam spytać. Jak tam dzieciaki?
Najwidoczniej nie spał bo szybko odpowiedział:
‐ Całkiem dobrze. Charlie zaczął chodzić do 7 klasy. Powiedz... znowu śnił ci się koszmar o przeszłości.
Zacisnęłam pięści. Nienawidziłam kiedy ktoś o niej wspominał a Jack zdawał sobie z tego doskonale.
Był jedną z nielicznych osób które wiedziały nieco więcej o mojej przeszłości. A nawet mimo że o niej wiedział nie nazwał mnie potworem i nie traktował jakbym była uwalona krwią.
Nawet pomimo tego co mu zrobiłam.
‐ Skąd wiesz ‐ spytałam ostrożnie.
‐ Mamrotałaś coś przez sen i płakałaś ‐ odparł bez cienia emocji w głosie.
Czasem nawiedzały mnie okropne myśli że tak naprawdę Jack mnie nienawidzi po tym co mi zrobiłam i toleruje mnie tylko po to abym pomogła sojuszu rebeliantom.
Bałam się tych myśli bo zastanawiałam się czy są prawdziwe.
‐ Taaa, kolejna wspominka przeszłości ‐ odparłam i zamrugałam kilkakrotnie starając się odpędzić resztki snu.
Pokiwał głową na znak zrozumienia i powiedział:
‐ Musisz sobie kiedyś wybaczyć inaczej cię to zniszczy.
Zapewne chciał powiedzieć coś więcej, ale do pomieszczenia bez uprzedzenia wparował Michael.
Zdążyłam się zorientować że to typ człowieka który nie puka do drzwi tylko je wyważa i bierze co chce.
Brązowe, nieco przydługie włosy miał rozwiane a czekoladowe oczy pełne ekscytacji.
To ten chłopak uratował mi pare razy życie.
Jednak pojawia się pytanie.
Dlaczego.
Poznaliśmy się dosłownie wpadając na siebie kiedy gonili mnie szturmowcy.
A on dokonał czegoś czego zapewne nigdy bym nie zrobiła.
Pomógł zupełnie obcej osobie.
Mało tego, zabrał mnie do swojego domu, opatrzył i zabrał z powrotem do miasta.
Może i okazał się nieco wnerwiający i gadał nieco za dużo, ale jednak mi pomógł.
Co on takiego chciał ode mnie.
Bo chciał coś na pewno.
Tak już jest. Nic nie jest za darmo.
Okazało się że chiał opuścić tą planetę.
Po zobaczeniu w jakich warunkach musiał żyć nie dziwię mu się.
‐ Jack, Gianna kazała ci przekazać że statek jest już gotowy. O Raven już wstałaś.
Słowo Raven wypowiedział nieco kąśliwie jakby starając się mnie urazić.
No tak w końcu nie podałam mu mojego prawdziwego imienia.
Na początku myślałam że to zwykły przybłęda i niewarto się zdradzać.
W międzyczasie zmieniłam zdanie, ale jakoś nie było okazji aby mu to powiedzieć.
Nie dopuszczałam tego do siebie, ale chyba poczułam lekkie wyrzutu sumienia.
‐ To idealnie ‐ odpowiedział Jack, jakby pytanie nie padło ‐ chodźcie, pora opuszczać tą zakichaną planetę.
Wszyscy ruszyliśmy do wyjścia.
W czasie chodzenia po tunelu żadne z nas nie odezwało się ani słowem.
Kiedy w końcu wypełzliźmy z tej otchłani wprost na zatłoczone i głośne miasto Jack przerwał ciszę.
‐ Statek jest w bocznym changarze. Pojade z wami do miasta chmur po kilka nowych wiadomości i zostawiam statek do waszej dyspozycji.
Kiwnęliśmy na znak zgody i skręciliśmy w boczną uliczkę.
Przy wejściu do changaru wyglądał na nas statek transportowy.
Był pomalowany na biało i miał pociągnięte w poprzek kadłubu czerwone pasy.
Nie za duży i nie za mały.
Idealny.
Obok wejścia do niego stała Gianna.
Uśmiechnęła się do nas promiennie i ukłonem zaprosiła nas na pokład.
Michael także uśmiechnął się ironicznie.
Jack zatrzymał się obok niej i powiedział:
‐ Pilnuj domu dopóki nie wrócę.
Kiwnęła głową.
To dobra przywódczyni.
Świetnie zajmie się oddziałem rebeliantom podczas nieobecności mandaloriana.
W końcu weszliśmy na pokład a drzwi się za nami zamknęły z cichym sykiem.
Jak pójdzie dobrze to może przeżyjemy podróż na Yavina.

The playersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz