Rozdział 5. Zjawa

143 13 37
                                    

Hiron

Po wyjściu z domu i przebyciu kilkuset metrów drogi postanowił włożyć płaszcz, by nikt go nie poznał. Wolał mimo wszystko pozostać tajemniczy i anonimowy. Bycie w centrum uwagi do niego nie pasowało, czuł się wtedy dość dziwnie. Przez całe jego ciało przechodziły dreszcze, nad którymi bardzo ciężko było mu zapanować. Dlatego unikał tłumów, festynów i magicznych imprez, które były dość interesujące. Na przykład Olimpiada Srebrnego Szpona. 

Cała impreza organizowana była w stolicy Monadent na ogromnym polu. Pole było wcześniej przygotowywane przez czarodziejów, by zaklęcia i magiczne stworzenia nie mogły wydostać się poza obiekt. Zgłosić się mógł każdy czarodziej i czarownik (cała olimpiada była przeznaczona wyłącznie dla mężczyzn). Zawodnicy mierzyli się w kilku konkurencjach. Pierwsza z nich to konkurencja alchemiczna. Zawodnicy muszą przygotować wylosowany eliksir i go wypić. Niestety tutaj niektórzy giną, bo najczęściej dawane są eliksiry, gdzie jedna pomyłka zmienia wywar w truciznę. 

Druga konkurencja to zadanie typowo czarodziejskie. Należy z pomocą czarów dokonać transmutacji człowieka. Leży w tym jednak haczyk. Praktycznie nie ma czarodziejów i czarowników, którzy specjalizowali, by się w tej trudnej sztuce. Dlaczego jest trudna? Najtrudniejsze w transmutacji nie jest samo zmienienie człowieka w coś innego, ale powrócenie go do formy pierwotnej bez widocznych mankamentów. Dlatego na "tarcze" (tak mówi się na ludzi, którzy mają być zmieniani podczas tej konkurencji) wybiera się rodziny magów. Presja jest ogromna, co można sobie wyobrazić. 

Po dwóch zadaniach przychodzi czas na najtrudniejsze zadanie. Walkę, a raczej unikanie walki ze smokiem. Uczestnicy walczą ze smokiem o rasie wybranej przez komisję, która w większości przypadków wybiera smoka o mocy odwrotnej od walczącego z nim czarodzieja/czarownika. Potwora nie należy jednak zabić, ani ukraść mu jaja. Należy unikać jego ataków i je niwelować, dopóki wybrana z tłumu osoba nie przejdzie labiryntu. Są jednak pewne zasady. Na przykład nie można przed smokiem się chować, a jeśli się nami znudzi, należy go rozświeczyć, a przynajmniej zirytować do ponownego zainteresowania naszą osobą. Jednak jeśli mag zda, a raczej przeżyje Olimpiadę, otrzymuje majątek, dom i magiczny artefakt, często o ogromnej mocy. 

Wracając jednak do naszego czarownika, który szedł dalej polną, kamienistą drogą w niebieskim płaszczu, którego brzegi były wyszywane żółtą nicią, a na samym okryciu można było dostrzec różne jasnoniebieskie wzory, to nie miał on żadnego powozu. Hiron nie miał nic, dzięki czemu mógłby dotrzeć do miasta szybciej. Większość wędrowców miała powozy lub przynajmniej osły, które były dość tanie. Czarownik ten preferował jednak drogę pieszo. Uważał, że przemieszczając się drogą szybciej niż idący człowiek, nie można dostrzec piękna natury, bólu, który sprawia, że jesteśmy odporniejsi i wytrwalsi, a przede wszystkim nie można dostrzec potrzebujących. Oni nie stoją na wysokości konia, a leżą na ziemi tam, gdzie człowiek musi się schylić, by pomóc, a Hiron jak wiadomo, kocha pomagać, więc piechota to dla niego jedyne rozwiązanie. 

Idąc dalej drogą, nie spotkał niczego, czym mógłby się zająć. Żadnego potwora, potrzebującego, czy innego czarownika. Kompletnie nic. W końcu po około dziesięciu godzinach marszu dotarł do miasta. Nie było to może ogromne miasto, ale posiadało wiele budynków, bary, teatry, domy publiczne i kilka sklepów magicznych, co w opinii władz czyniło je pełnoprawnym miastem. Dzięki eliksirom nogi nie bolały aż tak, ale wiedział, że gdy eliksir przestanie działać, ból będzie niemiłosierny. Wstąpił, więc do karczmy. 

Mały, drewniany budynek z werandą przed wejściem. Stare i również drewniane drzwi, z których czarna farba schodziła już od pewnie kilkudziesięciu lat, otworzyły się z piskiem, gdy Hiron lekko je popchnął. Okryty płaszczem i kapturem mężczyzna średniego wzrostu, wszedł do baru spokojnym krokiem. Centralnie przed wejściem stała lada. Również nie zaznała żadnej renowacji przez dziesiątki lat. Za ladą stał o dziwo nie człowiek, a elf, a raczej człowiek z elfimi uszami. Zapewne dziecko elfki i mężczyzny. Najczęstsza mieszanka tych dwóch ras. Był wyższy od Hirona o jakieś trzydzieści centymetrów, na oko miał jakieś trzydzieści lat, a na jego ramiona spływały brązowe włosy, oczy miał piwne, a karnację wyjątkowo bladą, nie był tak szczupły, jak elfy,  a jego ramiona były dość mocno umięśnione. Czarownik surowym spojrzeniem objął wnętrze lokalu. Po obu stronach względem drzwi można było dostrzec kilkanaście stolików o kształcie okręgu i ustawione wokół nich krzesła. Po prawej stronie stała jedna czerwona, ale już wyblakła kanapa, a naprzeciwko niej był mały podest, zapewne scena dla tancerek. Oprócz niego w karczmie obecnie znajdowało się jeszcze kilka innych istot. Z tego, co zdążył się przyjrzeć to na pewno były tam dwa krasnoludy, trzy elfy, jeden goblin i dwójka ludzi, a przynajmniej wyglądali jak ludzie i niczym szczególnym się nie wyróżniali. 

Wiedźma z PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz