Rozdział 10. Rada

67 6 5
                                    


Cynthia 

Akademia Magii. Założona na kilkaset lat przed wielką wojną. Stała w samym centrum stolicy Monadentu. Wielki budynek zbudowany z białego kamienia. Był oznaką i dowodem na bogactwo państwa. To tutaj znana w całym świecie rada czarodziejska miała swoją główną siedzibę, to tutaj podejmowała tak ważne dla czarodziejskiego świata decyzję. Cynthia ubrana w brudną suknię weszła po kamiennych schodach, które tak jak schody jej więzienia, były ogromne, zbudowane z ogromnych kamieni. Po obu ich stronach stały posągi. Po lewej posąg przedstawiający boginię magii - Ilien. Ubraną w złotą suknię, z magicznym berłem w prawej ręce, słoneczną koroną na głowie i majestatycznym lwem stojącym obok niej. Posągi bogów były rzadko spotykane, ale jak czarownica przypuszczała, ten był tutaj umieszczony tylko jako symbol, nie jako obiekt kultu. W końcu ludzie nie czcili bogów, tylko anioły i samego Wszechmocnego. Po prawej stronie schodów stał natomiast posąg Archanioła Rafaela, którego skrzydła były złożone, a w lewej ręce trzymał księgę, a w prawej gałązkę ziół. Był w końcu uzdrowicielem, uzdrowicielem nieba. 

Cynthia ustała tuż przed drewnianymi drzwiami, w których zmieściłby się niedużych rozmiarów olbrzym. Klamka była mosiężna, ale czarownica ustała nie z powodu magii, jaka emanowała z tego budynku, ale z nieznanego dla siebie powodu się bała. Bała się co będzie, gdy jej plan się nie uda. Zacisnęła wargę i zamknęła oczy. 

Z rytmu wybił ją głos uderzających o kamienne schody butów. Ktoś tu szedł. Otworzył oczy natychmiastowo i odwróciła się szybko. Zobaczyła młodego chłopaka o delikatnych rysach twarzy, pięknych blond włosach i niewinnych oczach w kolorze południowego morza.  Chłopiec wbiegł po schodach szybkim krokiem, przeskakując co drugi stopień. Biła od niego aura szczęścia, radości i tej dziecięcej beztroski. Był ubrany w szaty koloru różowego. Z tego, co wiedźma pamięta, to każdy kolor szat oznaczał inny rodzaj magii jakiego dany uczeń się uczył. Różowy to była chyba transmutacja, jeśli jej nie pamięć nie myli. No trzeba przyznać, że po kilkuset latach można zapomnieć jaki kolor co oznaczał. 

Chłopiec po wbiegnięciu po schodach zatrzymał się tuż przed czarownicą. Był od niej niższy, dosięgał jej jedynie do brzucha. Cynthia wysiliła się na nieznaczny uśmiech jako odwzajemnienie szczerego uśmiechu młodego czarodzieja. Blondwłosy przyglądał się kobiecie przez chwilę. Wydawał się nią zauroczony, ale po chwili pokręcił szybko głową, nadal stojąc w tym samym miejscu. 

— Dzień dobry — powiedział swoim szczęśliwym głosem. Czarownica tylko na niego patrzyła, ale po chwili odchrząknęła i delikatnie skinęła głową. 

— Nie wiem, czy do końca taki dobry. — Zaśmiała się delikatnie, a młodzieniec również wydał z siebie nieco głośniejszy śmiech. Po chwili odwrócił się bokiem i szybkim ruchem pociągnął za mosiężną klamkę. Otworzył prawe drzwi na oścież i spojrzał na kobietę. 

— Panie przodem — powiedział młody dżentelmen z miłym uśmiechem na twarzy, który praktycznie nie schodził z jego ust. Cynthia uśmiechnęła się i przeszła przez drzwi jako pierwsze. Kilka sekund później wszedł za nią i jasnowłosy. Stanął obok czarownicy i podniósł głowę, by móc na nią spojrzeć. 

— Pomóc pani? — zapytał z uśmiechem. Czarownica tylko spojrzała w dół i delikatnie się uśmiechnęła. 

— Nie trzeba, poradzę sobie. Chodziłam tutaj... dawno temu — powiedziała spokojnie, unosząc wzrok i rozglądając się po holu. Kamienna podłoga idealnie gładka, drzewa rosnące w glinianych donicach ustawionych w kątach i ludzie chodzący korytarzami ubrani w długie, różnokolorowe szaty. Pamięta czasy, kiedy matka opowiadała jej o tym budynku. Mówiła o miejscu, gdzie magia jest na drugim miejscu, a na pierwszym stoi zysk i kłamstwo. Kiedyś ta szkoła wyglądała inaczej, teraz... wygląda jak pałac. Pałac udający szkołę, pełen gburowatych pajaców w przydużych sukienkach. Z przemyśleń wyrwał ją delikatny, chłopięcy głos. 

Wiedźma z PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz