7.

555 41 10
                                    

   Gdy wiatr szumiał w konarach drzew z lekka spokojniej, dwójka ludzi krążących w kółko traciła resztki swojej nadzieji.

-Zgubiliśmy się...-dziewczyna szła krok w krok za bardem. Okryła się szczelniej narzutką i zarzuciła kaptur na głowę, starając się jak najbardziej nie poczochrać włosów.-jeśli zje nas jakiś potwór...

-Spokojnie...twój wspaniały Julian Alfred Pankratz, wicehrabia de Lettenhove cię uratuje...-mężczyzna starał się przecisnąć przez stertę krzaków. Kobieta zasmiała się na jego słowa.

-Czyli to twoje prawdziwe imię, Julian. Wiedziałam, że Jaskier sam sobie wymyśliłeś w końcu to nie możliwe żeby ktoś naprawdę się tak nazywał ale nie martw się...prawdziwe do Ciebie pasuje, poza tym wow wicehrabia...brzmi tak poważnie. Czemu nie używasz tego imienia?-nadal starała się nie stracić go z oczu.

-Widzisz, po pewnym czasie większość której podpadłem rozpoznawała mnie po nim dlatego, trzeba było to zmienić. Mimo wszystko nie żałuję, Jaskier też do mnie pasuje...ale możesz mówić jak ci się podoba, mi to nie przeszkadza.-usmiechnął się na wspomnienie swojego poprzedniego życia, matka hrabina, potem oxenfurcka szkoła i picie trunków, było mu dobrze ale i tak twierdził, że teraz było znacznie lepiej. Chciał wyjątkowego, przygodowego życia, a nie nudy. Wiele osób zapewne chciałoby się z nim zamienić ale on sam uważał, że tak jak teraz było dobrze, tym bardziej, że miał przy sobie przyjaciela i ją, (Twoje imię) która wywoływała w nim wiele emocji. Podąrzajac dalej i odgarniając wyschnięte gałęzie drzew, Jaskier nadal  zamyślony i pochłoniety przeszłością w pewnym momencie odgiał jedną gałązkę zbyt mocno, nie zdążył odpowiednio szybko przejść i trach! Gałąź trafiła go prosto w twarz, pięknie się od niej odbijając.

-Ała!-zaskrzeczał i złapał się za obolałe miejsce. (Twoje imię) zaśmiała się i zakryła buzię dłonią.

- Wiesz...może lepiej jak ja będę prowadzić...

- Nie, nie...chyba dam sobie radę...-uśmiechnął się widząc dziewczynę idącą obok niego. Delikatnie złapał jej dłoń i ruszył przed siebie.

- Co jak nie dotrzemy na czas? Geralt ruszy bez nas? Czemy tak właściwie idziecie do ()?-dopytywała kobieta ściskając rękę barda.

-Czy zdążymy nie wiem, oby tak. Raz Geralt mnie zostawił ale było to dość dawno temu i szybko go znalazłem. Myślę, że tego nie zrobi. Widzisz...w sumie sam nie wiem dlaczego tam idziemy, Geralt nic mi nie powiedział i chyba nie zamierza.-odparł poeta i wolną ręką poprawił włosy które zaczęły mu przeszkadzać.

Cudem przecisnęli się na główną trasę. Uradowani zaczęli krzyczeć i śmiać się głośno. (Twoje imię) rzuciła się na szyję mężczyźnie, a on odwzajemnił uścisk. Gdy już się od siebie odsuneli, westchneli jak na zawołanie. Droga co prawda została znaleziona ale w którą stronę iść?

-Myślę, że musimy iść w lewo-odparła kobieta.

-Jako osoba znająca się na sztuce mam wielką intuicje artysty jak i orientacje w terenie, uważam, że należy iść w prawo...-usmiechnął się głupio. Dziewczyna przygryzła wargę i odwróciła się do niego plecami.

-A ja nalegam aby iść w lewo...-nie chciała odpuścić, jej intuicja także nie zawodziła jej zbyt często-widzisz kiedyś wyciągnęłam moje rodzeństwo ze sporych kłopotów dzięki mojej intuicji, prawie zostali otruci przez taką jedną hrabine ale ja w porę wyczułam podstęp...-kobieta czekała na jakieś gratulacje, lecz z ust muzyka nie padło żadne słowo.-Odjeło Ci mowę?- zaśmiała się przebiegle, lecz po chwili doszło do niej, że przecież Jaskier ma w zwyczaju mówić nieco więcej niż inni, a teraz nie odezwał się wcale.
Odwróciła się powoli i niestety zauważyła niezbyt miły widok.

Uprzednio grożący im mężczyźni trzymali Jaskra. Jeden z nich przyłożył mu sztylet do gardła i zakazał się odzywać. Kobieta stała przez chwilę jak wryta, pomyślała, że zawsze sprowadza na innych nieszczęście. Nie za bardzo wiedziała co zrobić, nie chciała aby Jaskier ucierpiał z jej winy, tym bardziej, że coś do niego czuła.

-No dobra paniusiu...albo oddajesz pieniądze i zapominamy o całej sprawie albo ten tutaj przystojniacha straci palec, może nawet całą rękę lub życie. Zastanów się chwilkę...-meżczyzna przyłożył nóż bliżej do gardła poety, ten zatrząsł się lekko i starał odepchnąć uzbrojoną kończynę zbira rękami. Mina kobiety spoważniała, a emocje buzowały w jej ciele. Sięgnęła do torby i wyjęła swoje ostatnie oszczędności, wręczyła ja mężczyzną.

- Za mało...-rzekł uzbrojony i jeszcze mocniej zbliżył ostrze. Jaskier zatrząsł się ponownie i przymknął powieki wydając z siebie dziwny dźwięk. (Twoje imię) w środku panikowała, nie miała więcej zarobków, prawie wszystko wydała na sukienkę.

- Nie...nie...mam więcej-odparła z drżącym głosem. Mężczyźni znudzili się, uzbrojony jeździł delikatnie nożem po górnym odzieniu barda, a ten głośno przełknął ślinę- Ale...Ale mogę zarobić! Tak mogę...tylko go zostawcie!-emocje powoli opuszczały jej zestresowane ciało. Cofnęła się lekko do tyłu, omało si
nie wywracając na drogę pokrytą iglakami i kamieniami.

-Myślę, że na to już za późno niezdaro ale kochanek zapewne pozdrowi Cię z nieba i wybaczy grzechy.-mężczyzna uniósł swoje ostrze do góry, zapewne chciał przebić poetyckie serce muzyka. Już było słychać świst powietrza i wtedy nagle, nagle...(Twoje imię) uniosła swą dłoń w stronę mężczyzn, czas jakby się  zatrzymał, jakby zegar przestał tykać. Rozbujnicy polecieli w tył, jeden uderzył o pobliskie drzewo, jęcząc przeciągle, zaś drugi poturlał się pomiędzy iglakami, czując bolesny smak szyszek. Emocje kobiety były zbyt wielkie i zbyt niemożliwe do utrzymania. Padła na kolana przed poetą i pomogła mu wstać, ten z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy, po chwili zwątpienia czy to aby napewno nie sen, został wyrwany z marzeń przez silny uścisk na jego dłoni. Podążył za dziewczyną, nie miał innego wyjścia. Po paru minutach byli przy karczmie, stanęli przed nią i rzucili się sobie w ramiona.

- Nie...rozumiem...jak to się stało?-rzekł mężczyzna mierzwiąc włosy ukochanej ręką. Ta załkała cicho jak mysz pod miotłą i przymknęła oczy. Oderwała się od niego dopiero po dłuższej chwili. Patrzył na nią wzrokiem totalnego podziwu i jeszcze większej miłości.

-Widzisz...-uśmiechnęła się przez łzy-gdy byłam dzieckiem, mieszkałam w zamku, byłam córką pewnego króla. Niestety...W dniu moich narodzin przeklnęła mnie pewna hrabina za pomocą jakiejś wiedźmy, rodzice byli jej coś winni i nie dotrzynali obietnicy. Gdy miałam około siedem lat, dowiedziałam się o tym co potrafię...nie...nie umiałam tego kontrolować, ucierpiało parę osób, na szczęście nie trwale ale mimo wszystko. Po zamku szybko rozeszła się plotka o moich rzekomych "mocach". Później wiedziało już całe miasto, czułam się jak ostatnia kanalia i wybryk natury. Uciekłam w wieku piętnastu lat, gdy na balu organizowanym przez ojca, dałam pokaz tego co potrafię pod wpływem emocji. Ludzie zaczęli wzywać mnie od potworów, opuściłam zamek w nocy i nigdy już tam nie wróciłam , oj  pamiętam to jak dzisiaj. Z resztą z rodzicami nie miałam dobrych kontaktów, przeklęte dziecko przynosiło hańbę i zgubę rodzinie. Nikt mnie nie szukał, a ja żyłam sama nie umiejąc zrozumieć dlaczego to mnie spotkało to przekleństwo. Potem zostałam znaleziona przez  wiedźmę...która nauczyła  mnie jak opanować to coś i używać w trakcie niebezpieczeństwa, powiedziała, że nie muszę się niczego obawiać, a mimo wszystko  nadal się boję...od niej też zwiałam, szlajałam się po karczmach i tak spotkałam was, a raczej wy mnie...-ponownie wtuliła się w poetę. Jaskier zaniemówił, nie miał bladego pojęcia co powiedzieć.

- Dziękuję za ratunek, ma pani. Obiecuję, że spłacę swoje długi, już drugi raz ratujesz me życie...-uśmiechnęła się lekko, weszli do karczmy i dosiedli się do Geralta...

Ballad About The Devil || Jaskier X ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz