Chapter I

3K 136 55
                                    

Lekki podmuch wiatru zakołysał rozsianymi wszędzie słonecznikami. Pomimo ruchu powietrza słońce i chmury nie poruszały się. Jak gdyby ktoś zatrzymał je w czasie. Z żółtych liści kwiatów powoli zsuwał się złoty pył, który natychmiast niesiony był wraz z wiatrem do góry odbijając od siebie światło słoneczne. W przejrzyście czystym jeziorku można było zauważyć małe, pluskające się rybki, które próbowały zwrócić na siebie uwagę swoimi bajecznie udekorowanymi łuskami. Pałki wodne zgrywały się w tańcu wraz ze słonecznikami i pobliską, drobno rosnącą trawą. A pośrodku tego wszystkiego stało drzewo, którego kora wydawała się być wręcz trochę różowa. Na rozgałęzieniach rośliny puste luki wypełniały również kwiaty słoneczne.

Było to miejsce w którym Hinata Shouyou uwielbiał przebywać. Zawsze panował tu spokój i wieczne szczęście bez niepotrzebnych krzyków czy kłótni. Chciał na wieki pozostać w tym świecie i już nigdy przenigdy z niego nie wychodzić. Był on niczym wyciągnięty z jakiejś baśni i za to go właśnie uwielbiał. Wszystko w tym miejscu był takie niesamowite, takie... magiczne. Otworzył swoje oczy spoglądając na twarz Kageyamy Tobio, którego włosy wpasowały się w rytm kołyszących roślin tak jakby od zawsze mieszkał w tym miejscu. Po chwili jednak ponownie zmrużył powieki od drażniących jego oczy promieni słonecznych.

- Podoba ci się tutaj Kageyama? - Zapytał obracając się na bok i obserwując bzyczące pszczoły, które powolnie zbierały pył unoszący się w powietrzu.

- Tu jest wspaniale Hinata. - Powiedział kładąc dłoń w jego miękkich, rudych włosach idealnie wpasowanych kolorystycznie do tego miejsca. 

Złapał go ostrożnie pod pachami i poprawił głowę drobnego chłopaka na swoich udach. Przeczesał ostrożnie jego włosy palcami jak gdyby bojąc się, że przez odważniejszy ruch mogłyby one wszystkie wypaść. I tak właśnie pomiędzy nimi znowu utworzyła się przyjemna dla obu siatkarzy cisza przerywana tylko pojedynczymi gwizdami wiatru, który z każdą chwilą zaczynał być coraz to bardziej porywczy. 

Starszy podkulił nogi do siebie czerpiąc z tej chwili jak najwięcej przyjemności. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się do siebie czując przyjemną woń słoneczników oraz miodu nad którym ciężko pracowały pszczoły w znajdującym się nad ich głowami ulu. Jednak w skromnym domku dla owadów wcale nie było głośno. Wszystkie wyleciały, aby nazbierać więcej składników co w tym świecie było dla nich sto razy prostsze. 

Hinata poczuł na swoich nogach gęsią skórkę przez wiatr, który stał się chłodniejszy i wiał z coraz to większą prędkością przez co złoty pył zaczął być zdmuchiwany z polany. Chmury i słońce dalej trwały w tym samym miejscu.

- Hinata, zejdź. - Powiedział spokojnie Kageyama spychając starszego ze swoich nóg.

- Co? Tak szybko? - Zapytał marszcząc brwi widocznie zawiedziony.

Czarnowłosy nic nie mówiąc odwrócił się do niego plecami i poszedł w przeciwną stronę do słońca. Rudy jednak złapał go za rękę czując, że wiatr zaczął przynosić ze sobą płatki śniegu pomimo jasno świecących promieni słonecznych. Tobio próbował wyrwać się z jego uścisku przez co rozpoczęła się pomiędzy nimi jedna wielka, szalona przepychanka. 

- Dlaczego choć ten jeden pieprzony raz nie dasz mi normalnie odejść?! - Krzyknął Kageyama próbując zepchnąć z siebie rudego.

- Nigdy! Nigdy przenigdy, rozumiesz?! Masz zostać przy mnie! - Wydarł się na niego wręcz czując jak bardzo zdarło mu się gardło od chrypiącego głosu.

Ich głośne, pełne bólu krzyki zabierał ze sobą lodowaty wiatr, któremu po długich zmaganiach udało się przesunąć szare, smutne chmury zasłaniając tym samym całe słońce. Wszystkie słoneczniki zdążyły już dawno zwiędnąć i zniknąć zostawiając po sobie tylko brązową, niedającą się do użytku trawę. Rybki w jeziorku schowały się gdzieś na dnie zakopując w mokrych patrochach, a na tafli wody zaczęły pojawiać się pierwsze, cienkie kawałki lodu. Kwiaty słoneczne, które dosłownie przed chwilą promieniowały wręcz radością powoli zaczęły odpadać od rozłożystych gałęzi ogromnego drzewa, którego kora była już normalnego koloru. Brzęczące pszczoły zamknęły się w swoim ulu na amen nie ciesząc się z zebranego pyłu, ponieważ było go stosunkowo mało, a w taką pogodę nawet najodważniejszy owad bałby się wyjść ze swojej norki.

I pośrodku tego wszystkiego byli oni. Dwójka niezgodnych ze sobą licealistów szarpiących się w krótkich spodenkach pośrodku trwającej, lodowatej wichury chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że to właśnie oni są jej sprawcami. Głowa Kageyamy boleśnie uderzyła o korę ogromnego drzewa, a sprawcą tego wszystkiego był oczywiście niższy od niego Hinata po którym w życiu nie spodziewałby się takiej siły nawet jeśli codziennie wracał swoim rowerem do domu musząc wjeżdżać pod ogromną górkę, bo przecież była to głównie praca dla nóg. Czarnowłosy wydał z siebie cichy krzyk, gdy kora rośliny boleśnie zdarła skórę na jego karku.

- H-Hinata puść mnie! - Krzyknął zaciskając mocno oczy.

Krew zaczęła spływać ciągłym, gorącym strumieniem wzdłuż jego kręgosłupa i przylepiając się do koszulki, która uporczywie była rozwiewana. Jezioro zamarzło już na amen, a całą polanę obsypał śnieg, który prószył jak nigdy, a wiatr nie wyglądał jakby miał zamiar niedługo ustać. Rudy licealista był już cały zziębnięty i zaczynał tracić czucie w zlodowaciałych kończynach jednak pomimo tego kurczowo trzymał nadgarstki wyższego od niego chłopaka odrobinę lżej niż wcześniej, aby nie musiał tracić przez niego większej ilości krwi. 

- Czy to jest dla ciebie aż tak trudne, żeby po prostu ze mną zostać? - Zapytał patrząc na niego z dołu, a z jego oczu masowo polały się łzy, które po wydostaniu się na powierzchnie od razu zamieniały się w lodowe krople.

- Daj mi odejść Hinata. Przecież wrócę. - Odpowiedział mu Kageyama próbując mimo wszystko mówić głośniej od gwiżdżącego w jego uszach wiatru.

- Skąd mam mieć pewność? Ostatnio też tak mówiłeś. Nie zostawiaj mnie samego proszę. - Mówił łamiącym się głosem, a jego uścisk rozluźnił się już całkowicie, ponieważ ręce zaczęły niesamowicie boleśnie pulsować od zimna.

- Po prostu mi zaufaj. - Odpowiedział mu czarnowłosy patrząc głęboko w jego pełne łez, brązowe oczy.

Biała para wydostała się z zeschniętych ust rudego i ostatni raz wyciągnął dłoń w stronę wyższego od niego chłopaka, który zamienił się w złoty, błyszczący pył. Hinata nie zdążył go dosięgnąć, nie dał rady. Wiatr zabrał mu go sprzed nosa. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Upadł bezradnie na kolana patrząc w zieloną trawę najbardziej zmarnowanym wzrokiem w swoim życiu. Wszystko wróciło do stanu sprzed burzy. Słoneczniki po raz kolejny obrosły wszystkie wolne miejsca pomiędzy drobną trawą oraz rozgałęzienia na lekko zaróżowionym drzewie. Tafla lodu z jeziora roztopiła się w jednym momencie, a rybki po raz kolejny zaczęły wesoło pluskać. Pszczoły jak na zawołane wyleciały z ula gdy tylko szare chmury rozsunęły się ustępując miejsca jasno świecącemu słońcu. Shouyou schował twarz w dłoniach, a lekki wicher prześliznął się w okół jego osoby wirując w powietrzu, aby następnie wybuchnąć gdzieś wysoko niczym fajerwerki rozprzestrzeniając wszędzie złoty, świecący pył. Wszystko wróciło na swoje miejsce. 

Jednak dnia dzisiejszego poza bzyczeniem pszczół można było usłyszeć też pełen bólu, rozdzierający, głośny krzyk pewnego licealisty z rudymi włosami.

-----------------------------------------------------------

A więc jak widzicie książka wystartowała na pełnych obrotach. Mam nadzieję, że podoba wam się tego typu kontent. I żeby nie było żadnych problemów, to oryginalnie w anime Hinata jest o pare miesięcy starszy od Kageyamy (Hinata ma urodziny 21 czerwca, a Kageyama 22 grudnia) dlatego jest on tutaj określany mianem starszego. To tyle na dzisiaj i po raz pierwszy w tej książce życzę wam wszystkim miłego dnia :3

-----------------------------------------------------------

Słów: 1169

Sunshine |Kagehina|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz