Rudy był pewny, że musiało mu się coś przywidzieć. Przecież to jest niemożliwe. Stał tak w bezruchu czując jak jego kołaczące w piersi serce ma chyba ochotę odlecieć wraz z tą wichurą za jego plecami, która wciąż plątała jego włosy i wbijała się w plecy swoimi lodowatymi mackami, ale Hinata nawet nie poczuł tego jak bardzo jest mu zimno. Nie miał pojęcia co ma powiedzieć, był za bardzo roztrzęsiony całą tą sytuacją. Z jednej strony chciał przytulić się do chłopaka i powiedzieć jak bardzo się cieszy, że znowu go widzi z drugiej chciał wypytać go o wszystko jak to się niby stało, że tutaj jest, a z jeszcze innej chciał wypomnieć mu jak bardzo źle się czuł podczas gdy on siedział sobie w domu na dupie jak gdyby nigdy nic.
Wtedy Shouyou sobie o czymś przypomniał. On dalej był chory. Wciąż chorował, a cała ta wizyta u rodziców Kageyamy na pewno namieszała mu w głowie na tyle, aby znów pojawiały mu się przed oczami różne omamy. Tak, to na pewno musi być to, przecież jego chłopak nie żyje, leży martwy w grobie, miał nawet pogrzeb.
Pogrzeb na którym go zabrakło.
Chłopak próbował połączyć wszystko co wiedział w jedną logiczną całość. Przecież widział jak dom się rozpada, jak cały jego świat znika pod paroma zawalonymi, płonącymi belkami. Był tego świadkiem. Widział przecież jak jego rodzice przygotowują się do pogrzebu.
Chwila, moment.
Hinata wziął głęboki wdech uświadamiając sobie coś bardzo ważnego. Pogrzeb się odbył, ale przecież ciała Tobio nigdy nie odnaleziono. W takim wypadku nie było opcji na pochówek, nie można było zakopać pustej trumny. Rozszerzył oczy w zdziwieniu, nie wiedział już co ma o tym wszystkim myśleć, tak wiele rzeczy targało się po jego umyśle imitując dzisiejszy wiatr na zewnątrz, że każdy normalny człowiek zdążyłby od czegoś takiego zwyczajnie wybuchnąć. Ale nie Shouyou. On trwał w tym wszystkim dzielnie czekając, aż prawda sama, małymi kroczkami do niego przyjdzie. Domagał się wyjaśnień. Szczegółowych wyjaśnień. Każdy chyba wiedział jak wiele Kageyama dla niego znaczył, więc jeśli wszystko było z nim w porządku to dlaczego nikt mu o tym nie powiedział? Czy ktoś w ogóle miał świadomość tego, że on żyje? Próbował zataić tą informację? Ale dlaczego? Jaki miał w tym cel? Jeśli miał jakieś problemy to przecież mógł mu powiedzieć, przeszliby przez to razem, tak jak przez każdą katastrofę. Bez względu na to czy to kolejne tsunami, zalewające ich organizm i duszące od środka czy wybuch wulkanu, który kisił się czasem w ich ciałach psując ich powoli, oni zawsze tkwili w rozsypkach razem.
Tymczasem dłoń czarnowłosego, która wciąż spoczywała na klamce zrobiła się strasznie chłodna, ale jednocześnie nieustannie spływał po niej pot. Wreszcie zobaczył osobę, której wizyty tak długo oczekiwał. Osobę, którą wciąż darzył niesamowitym uczuciem, osobę z którą najchętniej spędziłby całe swoje życie i jeszcze dłużej, osobę która zawsze z nim była bez względu na jego głupie huśtawki nastroju. Tyle czasu na to czekał i teraz co? Stoi przed nim jak ten debil patrząc jak w cienkiej, białej koszuli chłopak powoli zaczyna się trząść z powodu lodowatego wiatru. Nie przesunął się w drzwiach, żeby go w puścić, nie przytulił go na powitanie, nie pocałował w czoło, nie zrobił nic. Zwyczajnie nie potrafił. Strach sparaliżował całe jego ciało sprawiając, że Kageyama zamarł w jednej i tej samej pozie. Tak jakby niespodziewanie w podłodze wyrosły niezauważalne korzenie pnące się na około niego i nie pozwalające na nawet najmniejszy ruch.
Obydwaj chłopcy byli tak samo zagubieni. Tak samo niepewni wszystkiego, tak samo zatrzymani w czasie. Cała ta sytuacja była po prostu straszna.
Z paraliżu wybudził ich krzyk matki wyższego i dopiero teraz zrozumieli, że to wszystko trwało zaledwie pare sekund, ale dla nich minęło to jak co najmniej dwie godziny. I pomyśleć, że kiedyś jak spędzali ze sobą czas mijał on w tempie w jakim pstrykało się palcami u dłoni.
- Tobio! Mówiłam ci, żebyś nie otwierał nikomu drzwi, co ty sobie wyobrażasz?! - Wrzasnęła na niego ciągnąc agresywnie za jego bluzę przez co prawie się przewrócił.
I dopiero wtedy zobaczyła kto stoi w progu drzwi ich rodzinnego domu. Hinata mógł przysiąc, że jej wzrok zrobił się na chwilę smutny, ale to szybko przeminęło.
- Czego tu szukasz? - Zapytała odsuwając swojego skołowanego syna za swoje plecy. Wyglądało to komicznie biorąc pod uwagę fakt, że Kageyama był od niej dużo wyższy i wciąż miał idealny widok na całą sytuację.
Shouyou przełknął gulę w gardle czując jakby właśnie przez jego przełyk przewędrowała garść igieł, które lada chwila przebiją jego szyję, a on po prostu padnie przez tymi drzwiami martwy.
- Chciałem z państwem porozmawiać. - Powiedział dość głośno, ponieważ wiatr przechwytywał każdy wydech z jego ust zabierając go ze sobą.
- Nie mamy o czym. - Odpowiedziała cicho kobieta mrużąc nieufnie oczy.
- Właściwie to wydaje mi się, że jest tutaj aż za wiele rzeczy o których wypadałoby porozmawiać. Nie uważasz? - Zapytał za nią czarnowłosy czując jak jego kończyny powoli zaczynają się rozluźniać, a on znów może poruszać się według własnej woli dlatego zabrał dłoń matki ze swojej bluzy.
- Nie mów mi co mam robić Tobio. Już i tak wymieniłam w swoim życiu więcej słów z tym chłopakiem niż potrzeba. - Powiedziała wciąż trzymając się swojego zdania.
- Przyszedł tutaj, w taką pogodę, powinnaś to przynajmniej docenić. - Stwierdził oburzony jej zachowaniem. Minęło trochę czasu, miał nadzieję, że wreszcie przekona się do Hinaty, ale wciąż była tak samo nieugięta zasypując ich swoimi (według Kageyamy) bezsensownymi argumentami.
- Doceniam to, ale to nie oznacza, że po prostu wpuszczę go do naszego domu. - Odparła unosząc dłonie do góry gorączkowo nimi gestykulując.
- Och tak? Dobrze, w takim razie ja go wpuszczę. - Powiedział z przekąsem Tobio, bo już najwyższy czas, aby wziął sprawy w swoje ręce.
- Chyba żartujesz. - Prychnęła kobieta, jednak widząc śmiertelnie poważny wyraz twarzy swojego syna jej mina zrzedła.
- Nie, nie żartuję, zabieram go do mojego pokoju skoro ty nie umiesz wykazać się nawet procentem gościnności, to ja zadbam o dobre miano naszego domu. Proszę bardzo, możesz teraz iść do pokoju i znowu udawać, że Hinaty wcale nie ma w tym domu tak jak robiłaś to zawsze, a teraz przepraszam, ale mam z moim chłopakiem parę spraw do wyjaśnienia. - Odpowiedział trochę za ostro, ale miał już zwyczajnie tego wszystkiego dość.
Złapał drobną dłoń Shouyou w tą swoją czując przy tym jak cały chłód, który chłopak odczuwał przez cały ten czas stania w progu przenika i do jego ciała. Jego matka była okropna jeśli chodziło o temat jego związku z Hinatą, albo cokolwiek związanego z rudym. Jedyny problem tkwił w tym, że starszy był po prostu z natury strasznie głośny, a jego mama często potrzebowała się na czymś skupić i była przyzwyczajona do idealnej ciszy panującej w ich domu. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo go za to znienawidziła, przecież zawsze mogła pójść do ogrodu.
Zabrał niskiego chłopca do swojego pokoju i zamknął drzwi na klucz na wszelki wypadek, gdyby jego matce przyszło do głowy złapanie Hinaty za kołnierz i wyrzucenie z tego domu, żeby zamarzł na śmierć na tym wietrze. Teraz gdy znowu zostali sam na sam atmosfera zrobiła się niekomfortowa, a powietrze w pomieszczeniu zrobiło się okropnie ciężkie i pewnie gdyby tylko chciało, mogłoby z łatwością zgnieść obu nastolatków.
Dzisiejszego dnia Shouyou, który był najjaśniejszym z promyczków słońca zaświecił najsłabiej ze wszystkich.
-----------------------------------------------------------
Dzień dobry! Chciałam w tym rozdziale dać już szczegółowe wyjaśnienie wszystkiego co się wydarzyło, ale takie rzeczy raczej nie przychodzą mi łatwo dlatego myślę, że kolejny rozdział może pojawić się trochę później (za tydzień, może parę dni więcej). Nie chciałam też, żebyście czekali za długo dlatego dzisiaj jeszcze taki przedsmak wszystkiego co się wydarzy. I cóż, miłego dnia :3
-----------------------------------------------------------
Słów: 1272
CZYTASZ
Sunshine |Kagehina|
FanfictionRzeczywistość? A może to tylko ślepa iluzja? Hinata Shouyou nie jest już chyba pewny czy całe jego życie przez cały ten czas nie było jedną wielką iluzją. W jego oczach te dwa różne światy zlewają się w jeden bez opcji rozdzielenia.