Chapter XIII

424 42 25
                                    

Hinata upadł zaciskając mocno oczy i czując jak z niektórych ran na jego nogach zaczyna w końcu spływać krew. Rozprzestrzeniała się powoli zasychając na jego bladej skórze. Zakaszlał jeszcze pare razy czując niesamowitą ulgę gdy mógł wreszcie wziąć normalny wdech. Głowa pulsowała niemiłosiernie, ale postanowił podnieść się na nogi i jak najszybciej uciec z tego miejsca. To wszystko wydawało mu się dziwne i gnieździło w jego ciele nieprzyjemny ból. Mimo, że próbował walczyć ze sobą to to wszystko po prostu wyniszczało go od środka. Widzieć swojego chłopaka... po takim czasie... w takich okolicznościach. To był straszny widok. Shouyou gdyby tylko mógł wymazałby go sobie z pamięci, ale niestety nie było jeszcze na to sposobu. Zastanawiał się również czy powiedzieć o tym wszystkim swoim rodzicom. Jeśli regularnie brał leki i wciąż coś jest nie tak może to oznaczać tylko, że te wszystkie zmartwienia wcale nie zniknęły, a tylko weszły głębiej i rozwijały się w niczego nieświadomym rudym chłopaku. Gdyby powiedział o tym rodzicom zapewne zmartwiliby się bardzo, a Hinata mógł przysiąc, że mimika ich twarzy w tamtych momentach po prostu łamie mu serce. 

Chłopak nie zgodził się na wizyty u psychologa, ale po tym co dzisiaj zobaczył to pewnie nie dość, że przepiszą mu mocniejsze leki i zostawią pare dni na obserwacji to pomoc u specjalisty będzie nieunikniona. Życie było trudne i Shouyou coraz bardziej dostrzegał jak prawdziwe jest znaczenie tych słów.

Z jego ust uciekła ledwie widoczna para, a na jego ciele pojawiła się gęsia skórka. Rozejrzał się na około nie mogąc się skupić na niczym poprzez wciąż uporczywy ból głowy. Objął się rękami i bał się zrobić krok, ponieważ tak jak wcześniej była dookoła niego sama biel tak teraz wszystko pokrywała czerń. Z tą różnicą, że teraz nigdzie nie było żadnych piór, ani szyb. Było zimno i pusto. Gdy Hinata sobie to uświadomił samotność zaczęła go niesamowicie przytłaczać. Czuł się jakby właśnie był przez nią gnieciony w najbardziej okrutnych torturach jakie istnieją. Szczerze mówiąc już wolałby chyba zobaczyć znów twarz przerażającego, rozpadającego się rozgrywającego niż tkwić po środku niczego zupełnie sam trzęsąc się z zimna i zaniepokojenia. Chłód coraz bardziej zaczął na nim oddziaływać przez co jego myśli zostały zagłuszone, a racjonalne myślenie odleciało gdzieś daleko. 

Chłopak zaczął dmuchać sobie w ręce jakby miało mu to jakkolwiek pomóc w ociepleniu się. Zaczął zastanawiać się przez chwilę co w tym momencie może dziać się z Natsu. Jego upadek był dość hałaśliwy, więc mogła się obudzić jednak rudy pokładał nadzieję w to, że dalej leży pod ciepłą kołdrą śniąc o tym co najpiękniejsze na tym świecie. 

Nie dał rady myśleć nad tym długo, bo jego głowę po raz kolejny przeszyła wielka fala okropnego bólu. Hinata poruszył się chwiejnie łapiąc dłońmi za głowę i próbując się jakoś uspokoić. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i zaczął masować swoje skronie. Musiał wymyślić coś, aby uciec z tego miejsca nawet gdyby miał być to najbardziej szalony, radykalny i nieprawdopodobny pomysł to musiał spróbować wszystkich możliwych opcji jakie miał. 

Pierwszym co postanowił zrobić było całkowite wyciszenie się i brak paniki co z trudem udało mu się po pewnym czasie. Następnie gołymi stopami zrobił krok dotykając chłodnej, czarnej powierzchni. Można było ją porównać do lodu jednak nie była ona jeszcze aż tak zimna. Zaczął iść przed siebie. Nie wiedział gdzie chce się kierować, nie wiedział czy idzie w kółko, nie wiedział czy idzie we właściwą stronę czy nie. Chciał znaleźć cokolwiek co różniłoby się przynajmniej trochę od tej okropnej, otaczającej go czerni. Jego orientacja w terenie była znakomita jednak w miejscu jak to nawet najlepszy podróżnik mógłby zwariować. 

Koniuszki palców rudego jakby odłączyły się od reszty dłoni, bo chłopak nie czuł ich wcale. Próbował jakoś to rozruszać, aby odzyskać czucie, ale nic z tego. Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej, a poprawne funkcjonowanie Hinaty odeszło w niepamięć. Shouyou nie miał bladego pojęcia gdzie w tej chwili jest ani co próbował osiągnąć jeszcze chwilę temu. Para z jego ust zrobiła się gęstsza i pojawiała się w większych ilościach. Słyszał szczękanie własnych zębów co wprowadzało go w niewytłumaczoną irytację i złość. Miał dość tego dźwięku, ale jednocześnie nie chciał znowu tkwić w ciszy, więc wolał już słyszeć to niż nie słyszeć nic. Plask jego gołych stóp odbijał się echem roznosząc się po... po niczym. 

Chłopak poczuł jak jego stopy robią się mokre, więc spojrzał za siebie. Tuż za jego plecami rosły długie, wąskie, białe schody. Rudy nie wiedział czy był tak ślepy, że ich nie zauważył wcześniej czy pojawiły się tutaj dopiero w tym momencie. Cienka warstwa wody pokrywała czarną powierzchnię przyjemnie rozlewając się po całej jej szerokości. Hinata nie myśląc dłużej postawił czarną od wody stopę na pierwszym stopniu. Promieniował przyjemnym ciepłem i zachęcał do tego, aby wejść wyżej i wreszcie przestać dygotać z zimna jakie tu panowało. Shouyou więc stawiał powoli krok po kroku czując jak zaczyna robić się coraz przyjemniej. Jego ciało coraz bardziej się rozluźniało, a ból głowy ustawał. Na białych stopniach pozostawały czarne odciski jego stóp jednak chłopak nie przejmował się tym i szedł dalej przed siebie.

I pewnie poruszałby się dalej z coraz większym uśmiechem na ustach gdyby nie lodowata ręka, która złapała za jego kostkę. Rudy przeraził się i spojrzał za siebie. Był to Kageyama. A przynajmniej to co z Kageyamy pozostało. Czarnowłosy nie miał już głowy, a tym razem to jego obojczyk rozpadał się na malutkie kawałeczki. Było to przerażające doświadczenie zwłaszcza, że jego dłoń była niczym rozpadającego się martwego ciała. Hinata nie wiedział co ma o tym myśleć. Z jednej strony zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to prawdziwy Tobio, a jedynie jego klon żyjący prawdopodobnie tylko w tym pokręconym, pustym świecie, ale z drugiej strony to wciąż był Kageyama. Może i nie był sobą, może to nawet nie był człowiek, ale cokolwiek to było przybrało sobie wizerunek nikogo innego jak Kageyamy. I była to jedyna rzecz przez którą Shouyou nie zrobił żadnego ruchu nogą, aby zrzucić z siebie tą przerażającą, lodowatą dłoń z szorstką skórą. 

Młodszy podniósł się na nogi i stanął przed Hinatą, który pierwszy raz w swoim życiu patrzył na czarnowłosego z góry. Stał jeden stopień wyżej, a i jego głowa wciąż dodawała mu sporo wzrostu. Wziął płytki wdech i przestał na chwilę oddychać, gdy chude dłonie złapały go za koszulkę podnosząc do góry i potrząsając jego ciałem. Kołnierz nieprzyjemnie wbijał się w jego szyję, a oddychanie po raz kolejny zrobiło się bardzo trudne. Shouyou złapał dłońmi za te drugie, trochę bardziej chuderlawe i słabe wbijając w nie swoje paznokcie przez co rozpadły się w drobny pył, a bezgłowe ciało zachwiało się na białym schodku. 

Rudy zacisnął mocno zęby i przez przypływ adrenaliny kopnął ciało (o ile ciałem można to jeszcze było nazwać), które już nie próbując się bronić upadło na sam dół czarnej pustki rozpadając się w nic nie znaczący dla nikogo proch.

- Przepraszam Kageyama. - Powiedział patrząc z góry na drobne kawałki. - Ale nie będę teraz płacił za swoje błędy z przeszłości, których nie jestem już w stanie naprawić.

Miał ogromną ochotę podbiec w tamto miejsce i zrobić... cokolwiek, po prostu cokolwiek. Jednak musiał teraz nad sobą mocno popracować, aby pokusa z nim nie wygrała i na dobre nie skończył zamknięty w psychiatryku. Musiał zostawić przeszłość za sobą i przestać użalać się nad niedokończonymi w niej sprawami. Liczyło się tu i teraz i zamierzał pielęgnować jak i rozkoszować się czasem teraźniejszym.

Odwrócił głowę w bok i ruszył dalej przed siebie.

-----------------------------------------------------------

Ej, nie uważacie, że ta fabuła momentami czasem ssie?

-----------------------------------------------------------

Słów: 1239

Sunshine |Kagehina|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz