Chapter IV

919 74 8
                                    

Hinata mocno ścisnął rękę młodszego od niego chłopaka, gdy ten pomógł mu wejść na ogromną płaszczkę. Zacisnął oczy czując jak powoli zaczynają się unosić. Bał się. Bał się niemiłosiernie nawet jeśli wiedział, że zaraz obok niego jest Kageyama i nigdy przenigdy nie pozwoli mu spaść to po prostu nie był w stanie powstrzymać tego opanowującego jego ciało strachu. Wiedział jak bardzo absurdalne i niemożliwe jest to co właśnie w tym momencie robią dlatego naprawdę chciałby czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. 

Tobio widząc jego przerażenie drugą ręką przycisnął go szczelniej do siebie.

- Najwyżej upadniemy razem. - Wyszeptał mu spokojnie do ucha, a z jego ust popłynęły pojedyncze bąbelki.

Hinata spojrzał w jego oczy dostrzegając w nich odbijające się nad powierzchnią słońce. Oblizał usta czując mimo wszystko, że zdążyły się już porządnie zeschnąć i zagryzł policzek od środka ledwo powstrzymując się od pocałowania chłopaka. Wiedział doskonale co się wtedy dzieje, ale mógł przysiąc, że w tym momencie poczuł jak w jego ustach zbiera się ogromna ilość śliny. Czuł się okropnie z tym, że czarnowłosy tak na niego działa, ponieważ przez to nigdy nie mógł wystarczająco nacieszyć się jego obecnością. Z każdym pożegnaniem brakowało mu go coraz to bardziej i obawiał się, że może go to pewnego dnia wprowadzić w naprawdę zły stan. 

Siedząc o turecku przycisnął tylko zaplecione nogi jak najbliżej siebie dalej patrząc na twarz Tobio. Może to właśnie z tego powodu nie zauważył, że jedna z ryb wpłynęła mu centralnie w policzek. Kageyama odwrócił głowę nie mogąc powstrzymać się od złośliwego śmiechu, a Hinata w jednym momencie się ogarnął i zmarszczył brwi na czole.

- H-Hej Kageyama! Nie śmiej się! - Krzyknął próbując opanować sytuację, ale ten dalej zanosił się głośnym śmiechem.

W tym momencie tak bardzo przypominał mu Tsukishime, że było to aż nie do pomyślenia. Obydwaj chłopacy nienawidzili się tak bardzo mimo, że w stosunku do rudego byli często zadziwiająco jednakowi. 

Shouyou miał dość więc po prostu wziął głęboki wdech i chuchnął ściśniętymi ze sobą ciasno bąbelkami prosto na twarz młodszego od niego siatkarza. Tobio w jednym momencie przestał się śmiać i położył dłonie pod żebrami przerażająco chudego Hinaty zaczynając kłuć go w brzuch. Rudy tego nienawidził. Z jednej strony bolało go to, ale z drugiej nie mógł wykrztusić z siebie nawet słowa sprzeciwu poprzez niezależny od niego śmiech. Zaczął się okropnie wiercić i kopać Kageyamę w napadzie śmiechu czując jak w jego oczach zbierają się pojedyncze, roześmiane do rozpuku łezki. 

Dwójka licealistów zsunęła się z płaszczki wciąż śmiejąc się ze swojej głupoty i nie przejmując się kompletnie tym, że w tym momencie powoli spadali na samo dno morza. Byli po prostu szczęśliwi ze swojej obecności inie zamierzali tego zmieniać. Gdy ich ciała miały dotknąć piaszczystej powierzchni pomógł im w tym jaskrawy, złoty pył, który zareagował szybko pojawiając się pod ich plecami i ratując przed upadkiem. W momencie w którym dotknęli ziemi stopami Kageyama zaprzestał swoich ruchów za co Shouyou był mu dozgonnie wdzięczny, bo czuł, że ledwie już oddycha. I pomimo tego, że nie czuł już na brzuchu tych irytujących, kujących palców to nie mógł przestać się śmiać. Może nie robić już tego tak głośno, ale za każdym razem, gdy wypuszczał powietrze z ust było one urywane jego cichym chichotem. 

Tobio nie przejął się tym i zaczął iść przed siebie, a rudy widząc to ruszył za nim biegiem i dogonił go nawet nieco go wyprzedzając. Kageyama więc zrobił jeden większy krok, aby być przed Hinatą i tak oto zaczęła się ich gonitwa. Nie wiedzieli właściwie gdzie biegną, ani po co. Po prostu biegli starając się wzajemnie wyprzedzić pomimo utrudniającej im to okropnie wody. Żaden z nich nie miał zamiaru tego przegrać dopóki nie zobaczyli przed sobą wielkiej ławicy różowych, przezroczystych meduz. Stanęli wspólnie w jednej linii przyglądając im się. 

Nie wyglądały normalnie. Były tak z dziesięć razy większe, a przynajmniej tak właśnie oszacowały to brązowe tęczówki Hinaty. 

Stali nie mogąc ruszyć się ani o krok. Byli tym widokiem oczarowani. I może właśnie przez ten fakt nie zauważyli jak morskie stworzenia zaczęły powoli zmierzać w ich stronę. Jako pierwszy dostrzegł to Shouyou, którego dotknęło jedno z parzydełek tworząc na jego ramieniu czerwony ślad. I wtedy dostał olśnienia i całe wcześniejsze zachwycenie zwyczajnie z niego wyparowało. Złapał Kageyamę za dłoń i zaczął biec. A przynajmniej chciał zacząć, ponieważ stopy jego chłopaka nie poruszyły się ani o milimetr. Spojrzał spanikowany na jego twarz wciąż zauważając iskierki w jego oczach.

- Kageyama! - Krzyknął głośno do jego ucha. - Rusz się proszę cię! Rusz się, bo zginiemy! - Darł się wniebogłosy mając ogromną ochotę zacząć trząść się ze strachu. 

Nie miał wyjścia, walnął czarnowłosego z otwartej ręki w policzek i mimo, że nie było to wcale mocne uderzenie to udało mu się wybudzić chłopaka z tego okropnego transu. Tobio w pierwszej chwili był wściekły, ale szybko zrozumiał sytuację i chowając drobną dłoń Hinaty w swojej własnej zaczął ciągnąć go za sobą starając się biec jak najszybciej. Meduzy jakby zauważając, że ich urok już nie działa również przyspieszyły nieco swoje ruchy.

Albo to siatkarzom się wydawało, albo ktoś rozlał wielkie wiadro atramentu w ten ocean, ponieważ w jednej chwili zaczęły do niego wpadać ogromne, czarne chmury, które zabarwiały wszystko dokoła. Shouyou krzyknął, gdy obok jego twarzy upadła maleńka rybka niosąc za sobą ten obrzydliwie czarny dym. Ani Hinata ani Kageyama nie mieli pojęcia co to jest lecz mieli teraz trochę poważniejszy problem dlatego wciąż biegli przed siebie. 

Pędzili tak długo dopóki rudy nie zaczął krztusić się czarnym dymem i wtedy zrozumiał, że muszą być to zanieczyszczenia. Czuł jak bardzo piecze go gardło. Ogromne, wypełnione wodą bąble zaczęły pojawiać się w jego przełyku utrudniając mu prawidłowe oddychanie. Czuł jak robi mu się słabo, ale mimo to starał się utrzymać nogi w równowadze i dalej biec razem z Tobio. 

- Hinata, weź tabletki! - Krzyknął odwracając się do niego twarzą, ale chłopak przestał już kontaktować.

Kageyama poczuł jak ten cały brud wlewa mu się do oka sprawiając, że zaczęło niesamowicie krwawić, więc wolną ręką złapał się za nie w akcie desperacji. Starał się mimo wszystko zachować jako taką trzeźwość umysłu i gdy odbiegł wystarczająco daleko zatrzymał się głośno dysząc. Drżącymi dłońmi sięgnął do kieszeni ledwo przytomnego Hinaty wyjmując listek białych tabletek. Zostało ich już tylko pięć co nieco zmartwiło Kageyamę, ale nie zastanawiał się nad tym długo i po prostu podał jedną chłopakowi do ust patrząc na jego powoli zamykające się oczy. 

Odłożył tabletki z powrotem do jego kieszeni patrząc z bólem serca na to jak męczy się, aby wziąć przynajmniej jeden normalny wdech. To był dosłownie moment zanim chłopak zniknął mu sprzed oczu. Uśmiechnął się i przycisnął dłoń mocniej do oka czując, że chyba zaraz wypłynie z jego oczodołów. Stanął dosłownie przed ławicą meduz, którym najwyraźniej całe to zamieszanie nie przeszkadzało i dalej goniły go w swoim własnym tempie. 

Jednak Kageyama nie zamierzał się z nimi już dłużej męczyć, ponieważ zamienił się w złoty pył znikając z tego świata na dobre.

-----------------------------------------------------------

Okej lecimy z tematem moi drodzy. Akcja zaczyna się rozkręcać, a następny rozdział (moim zdaniem) będzie troszkę bardziej ekscytujący, więc... No cóż widzimy się w kolejnej części. Życzę wam wszystkim miłego dnia :3

-----------------------------------------------------------

Słów: 1185

Sunshine |Kagehina|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz