Rozdział 13

1K 79 12
                                    

   Niebo było niemal bezchmurne. Po raz pierwszy od wielu dni wyszło słonce, a jego promienie odbijały się w bystrej wodzie strumienia niczym w pryzmacie. Cisza nie byłaby odpowiednim słowem – słychać było szum wartkiej wody, bzyczenie pszczół, śpiew ptaków – a jednak bił od tego miejsca nadzwyczajny spokój. Sprawiało wrażenie całkowicie bezpiecznego – jakże mylne wrażenie.

   Beztroska, która panowała pośród niczego nieświadomych mieszkańców lasu wkrótce została przerwana głośnym jak grzmot odgłosem wystrzału. Nad czubkami drzew zaczął gromadzić się ciemny, gęsty dym przesłaniający spłoszonym ptakom widok. Chwilę później po pierwszym wystrzale zahuczał kolejny, a po nim powietrze przedarło bolesne wycie – ludzkie wycie. Wydawało się, że przyroda zamarła, cichnąc kompletnie. Woda w strumieniu przestała wydawać jakikolwiek dźwięk, ptaki pochowały się w koronach drzew, pszczoły wróciły do uli. Słychać było tylko odległe krzyki, cykliczne wystrzały i jęki bólu. Spokój zamienił się w chaos.

   Dźwięk ludzkiego głosu z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy, coraz bardziej mącąc harmonię lasu. Wkrótce przy strumieniu znalazł się człowiek – kulejący mężczyzna pozostawiający z każdym swoim krokiem szkarłatną strużkę plamiącą nieskazitelną leśną ściółkę. Skomląc, zanurzył dłonie w wodzie, potykając się przy tym o opuszczoną gałąź. Upadł bezładnie na twarz, wydając z siebie przepełniony bólem okrzyk. Nie próbował nawet się podnieść, ściskając krwawiącą ręką krwawiącą nogę, krzycząc. Wydawałoby się, że były to tylko bezmyślne wrzaski cierpiącego, jednak co jakiś czas układały się w zrozumiałe słowa.

   - Ha-harahel!

   Mężczyzna ciężko dyszał, starając się złapać oddech, ale jednocześnie nie mógł przestać krzyczeć. Ból był zbyt przytłaczający, zbyt intensywny. Wiedział, że sam nie da sobie rady.

   - Harahel!

   Wołał, krzyczał, błagał, jednak odpowiadała mu tylko głucha cisza – o dziwo nie wypełniona niczym poza jego własnym głosem. Mimo to wiedział, że nie jest sam, że potrzebuje pomocy i jeśli nie otrzyma jej teraz, znajdą go, znajdą i zabiją, a jeśli tego nie zrobią, to sam wykrwawi się na śmierć. Nie było dla niego nadziei. Chyba że On mu pomoże… On.

   - Harahel!

   Zamknął oczy, ciężko oddychając i ściszył głos do szeptu, wypowiadając z niesłychaną prędkością słowa, które układały się w modlitwę. Proszę, proszę, proszę…  

   - HARAHEL!

   - Nie! –odpowiedział mu głos dochodzący z głębi lasu. – Nie! Nie! Przestań!

   Mężczyzna jednak nie przestawał. Wypowiadał słowa modlitwy, trzymając się ich, jakby były jego wybawieniem. Musiał to robić, musiał się do Niego modlić. Musiał się modlić do Harahela.

   W oddali majaczyła niewyraźna figura próbująca podejść bliżej. Była to męska figura, nie do końca kulejąca, lecz na pewno niestabilna na nogach. Dłonie wyrywały włosy z głowy, a twarz wykrzywiało cierpienie.

   - Przestań! Nie! Nie rób mi tego!

   - Harahel… Harahel…

   - Nie mów tak!

   - Pomóż mi.

   Przybysz wydał z siebie jęk rozpaczy. Chciał, chciał, naprawdę chciał pomóc, ale wiedział, że nie może. On musi przestać. Musi przestać się modlić. Musi przestać…

Chłopak z tatuażem (Harry Styles AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz