4 |Cześć Hugo|

351 27 51
                                    


Jest prawdą powszechnie znaną, że dobrzy ludzie nie zawsze dobrze kończą. Właśnie taki los spotkał Marinette Agreste, gdy w zimne listopadowe popołudnie Adrien odkrył jej równie zimne ciało. Kiedy wszedł do domu, zaniepokoił go głośny płacz ich dwójki maleńkich dzieci dobiegający z pokoju maluchów. Wiedział już, że musiało zdarzyć się coś złego. Marinette była oddaną matką i z całą pewnością interweniowałaby, gdyby tylko usłyszała płacz któregoś dziecka. Pełen obaw, które za chwilę miały stać się uzasadnione, niedbale rzucił dotąd przewieszoną przez ramię torbę na ziemię i nie zważając już na nic, rozpoczął swój szalony bieg, stając w szranki z czasem, którego tym razem po prostu było za mało.

Znalazł ją w salonie, otuloną kocem, z głową wspartą na drobnych poduszkach. Wyglądała, jakby właśnie zmorzył ją sen. Na początku otumaniony stanął w drzwiach, bezdźwięcznie wypowiadając jej imię. Gdy go później o to zapytano, nie potrafił już określić, w jaki sposób i kiedy znalazł się tuż przy niej. Po prostu w którymś momencie nogi same zaczęły go nieść. Uklęknął, czując, jak po jego twarzy zaczynają płynąć łzy. Sine usta, nienaturalny chłód bijący od jej dłoni, a w końcu też plamy opadowe, niedające już żadnych złudzeń. Wstrząsany szlochem Adrien zetknął ze sobą ich czoła, otulając po raz ostatni twarz żony. Jego najukochańszej żony. Kobiety, która była dla niego wszystkim.

Z poznanych dotąd ludzkości słów żadne nie było w stanie choć zbliżyć się do bezmiaru tragedii, jaka go spotkała. W to zimne, listopadowe popołudnie Adrien Agreste głośno zapłakał, a krzyk wydobywający się z jego gardła na moment zagłuszył płacz dwójki małych dzieci, które jeszcze nie wiedziały, iż tego dnia straciły i matkę, i ojca.

Tylko, że coś tu nie grało. Będąc jeszcze w piżamie, Alya Lahiffe przechyliła trzymany w dłoniach różowy kubek, biorąc naprawdę solidny łyk ciemnej kawy. W jej oczach odbijała się determinacja, a myśli krążyły wokół wydarzeń sprzed dziewiętnastu lat. Kobieta westchnęła, przewieszając dłonie przez nierdzewne barierki swojego tarasu. Ile to razy już rozmyślała nad tą sprawą? A jednak miała wrażenie, że coś bez przerwy jej umykało. Z irytacją zaczęła wystukiwać jedynie sobie znany rytm, a gorący trunek w jej dłoniach niebezpiecznie przechylił się w jedną ze stron. Syknęła, gdy gorąca kropla dotknęła jej skóry.

– Nad czym tak główkujesz? – zapytał dobrze jej znany, męski głos, a jego właściciel delikatnie oplótł ją ramionami w pasie.

– Ty chyba nie o to chcesz mnie zapytać – odparła rozbawiona, zgrabnie obracając się wokół własnej osi. Kawa w różowym kubku ponownie niebezpiecznie przelała się w jedną ze stron.

– Masz obsesję na punkcie tej sprawy – zawyrokował jej mąż, czule całując kobietę w czubek nosa.

– Mam rację, nie obsesję, Nino – odpowiedziała stanowczo, odwzajemniając czułość. Wiedziała, że się nie myli. Toksykolog nie znalazł w ciele Marinette śladu trucizny, sekcja nie wykazała istotnych zmian narządowych, które wskazałyby bezpośrednią przyczynę zgonu. Ona po prostu umarła i właśnie to było dla Alyi niezwykłe. W pewnym momencie ktoś nawet zasugerował powtórzenie badania, polecając innego patologa, jednak rozbite serce Adriena nie zniosłoby tego po raz kolejny. Na myśl o blondynie mulatka ściągnęła brwi. Gdyby tylko nie pozwolił pogrążyć się rozpaczy, która z czasem zrodziła obsesję, na pewno dostrzegłby to, co ona. Kobieta nie miała co do tego najmniejszej wątpliwości. Śmierć Marinette Agreste nie była przypadkiem, a ona znajdzie winnego, choćby miało ją pochłonąć samo piekło. Obiecała jej to wiele lat temu, gdy, stojąc nad jej grobem, przyciskała do prawego boku skrytą w torbie szkatułkę, którą wykradła z ich apartamentu.

A jeśli ona była w stanie ot tak włamać się do mieszkania Agreste'ów i wyjść niezauważona, równie dobrze mógł zrobić to też ktoś inny. Pytanie tylko, kto?

Tylko patrzWhere stories live. Discover now