24 |Coś się kończy|

265 17 81
                                    

Rozdział bez korekty.

Z dedykacją dla 1Sachiko-chan oraz  _changedname_ moich najwierniejszych czytelniczek. Szczególna dedykacja również dla MartMic035 która z jakiegoś powodu we mnie wierzy, choć nie mam pojęcia dlaczego.

Marinette.

Przez ostatnie lata, dźwięk tego imienia przywodził na myśl jej zabójcy, szelest spódnicy z tafty. Stało się ciężkie i duszące, nabrało własnego zapachu niczym więdnący kwiat.

Aż wreszcie rozbrzmiało tysiącem dźwięków, było je słychać w każdym szeleście. W cichym, szemrzącym strumieniu wody, śpiewie wiatru targającego gałęziami drzew. Nawet sunące po niebie, śnieżnobiałe chmury, zdawały się szeptać jej imię.

Gdy tamtego wieczora, ujrzała Adriena u progu swoich drzwi, poczuła wręcz ulgę, przeplataną na przemian z dziwną formą ekscytacji. Niemalże czuła wówczas przy sobie jej obecność. Ciężki, zimny oddech, tuż przy swoim policzku, który natychmiast osiadł mgiełką na jej skórze.

Nie miała pewności dlaczego to zrobiła, nie ulegało jednak wątpliwości, iż w tamtym okresie wciąż kochała Adriena. Choć wątłe i przygaszone, uczucie do Agreste wciąż się w niej tliło, słabym, nikłym światłem, nawet wtedy, gdy wypowiadała sakramentalne "tak" innemu mężczyźnie, czy na świat przyszło jej pierwsze dziecko. Trudno początkowo było jej pokochać tą dziewczynkę, która patrzyła na nią błękitnymi oczami, swojego ojca. Nie tak bowiem wyobrażała sobie swoje dorosłe życie, nie to nazwisko zdobiło marginesy, w szkolnych zeszytach tuż przy jej imieniu.

Aż w końcu, to wszystko wezbrało w niej i pękło, zalewając jej wnętrze niczym wezbrany strumień, który wreszcie pokonał ludzkie, sztuczne konstrukcje. Wzniesione wbrew Bogu i naturze... I choć niewiele pamiętała z tamtego wieczoru, bo jedynie przebłyski, wina bezsprzecznie leżała po jej stronie.

Morderczyni.

To mocne słowo, dla tego kogo nim określają. Brzmi twardo i brutalnie, jak młotek oraz grudka metalu.

Czasem szeptała je w nocy, leżąc tuż obok męża, torturując się tą świadomością. Żywiła nadzieję, iż w końcu spotka ją zasłużona kara, lecz teraz, gdy sprawiedliwość pod postacią mężczyzny, którego kiedyś kochała, wyciągnęła po nią swoje twarde, mocne ręce... jak niczego wcześniej, Kagami bała się poznać pełnię konsekwencji swoich czynów.

***

Mówi się, iż domu, którego ściany widziały śmierć, żywi nie mogą już nająć. W całości, należy on bowiem do duchów, które w nim pozostały. Zawieszone, pomiędzy dwoma światami miotają się od drzwi, do drzwi, by wpuszczać i wypuszczać kolejnych. Strwożone, bezwiednie zataczają koła nad podłogami. Pielęgnują pamięć o swym życiu, niczym uschniętym, kępkowatym ogrodem. Pozostały, choć same nie wiedzą dlaczego.

Wbrew pozorom, mogą odejść... lecz mimo to wiążą same siebie, kując coraz dłuższe łańcuchy, podobnie jak czyniło to wielu przed nimi i uczyni wielu po. Tkwią w miejscu i patrzą, jak tych którzy pozostali, krępują pęta własnej ślepoty.

Jeśli w istocie, tak właśnie jest, twarz Gabriela Agreste musiał wykrzywić naprawdę paskudny uśmiech wypełniony po brzegi satysfakcją, gdy zgodnie z ironią panującego porządku rzeczy syn, jego własnego syna, stanął tuż naprzeciw niego, podobnie jak Adrien uczynił to lata temu.

Podobnie jak wtedy, starszy z rodu Agreste, wydał się młodszemu ucieleśnieniem wszelkiego zła, które go spotkało. Podobnie też jak wtedy, niewiele się pomylił.

Tylko patrzWhere stories live. Discover now