20 |Kocie szczęście|

209 16 50
                                    

Mojej babci


Ani dobro, ani nawet niewinność, nie są dostateczną ochroną przeciw prawdziwemu złu.

Bo czymże jest to ostatnie, jeśli nie prawem natury? Dzikim i pierwotnym, niezmiennym od zarania dziejów. Rzeczą najzupełniej normalną, wydaje się, iż ciemność zastępuje światło, w porządek może wkraść się chaos, noc pożera dzień, powoli, lecz nie ubłagalnie spowijając go swoimi mackami.

Wszystko co znasz, co widzisz i czego kiedykolwiek dotkniesz, podlega entropii. Tak zwyczajne, iż mogłoby się wydać banalne, Yin i Yang, jedno nie może istnieć bez drugiego.

Hugo boleśnie poznał prawa rządzące tym światem, oraz sposób w jaki są egzekwowane na własnej skórze, gdy wszystko to, co tak misternie starał się stworzyć, runęło nietrwałe, niczym domek z kart, po raz kolejny nakazując żyć mu teraźniejszością. Bez nadziei na przyszłość.

Teraz więc biegł, czując jak rześkie nocne powietrze wypełnia mu płuca, piekąc w gardle. Biegł zupełnie jak wtedy, a łzy mimowolnie napłynęły mu do oczu na wspomnienie wydarzeń, sprzed mniej niż 24 godzin. Mógłby przysiąc, iż czuł, jak jego dusza żywcem rozdziera się na mniejsze kawałeczki, a on sam równocześnie tonie i płonie mimo wszystko, za wszelką cenę desperacko starając zlać się z mrokiem, pozostać niezauważonym. Krew huczy mu w uszach, gdy w końcu dociera do wyznaczonego celu.

 - Gotowy - szepcze chowając się wśród gęstwiny, jaką tworzą posadzone przy ogrodzeniu krzewy, posłusznie uruchamiając drobne urządzenie, przyczepione do jego ucha. I niemal natychmiast zamiera, nie tylko z powodu ciszy, szumu wskazującego, iż nikt po drugiej stronie nie słucha. Ogarnęła go fala sprzecznych sobie uczuć, gdy jego szyję ni stąd, ni zowąd otula ciepło oddechu. Znajomy zapach perfum.

 - Kici, kici - mówi tak dobrze znany mu głos, a on ledwie zdołał się uchylić. Wpadł w pół-piruet, z którego większość szermierzy przeszłaby od razu do cięcia, on jednak wykorzystał ten moment by nabrać dystansu. Odsunął się jeszcze zręcznie, choć na parę centymetrów. Nie chciał jej skrzywdzić, nie mógł. Wiedział, że gdyby w tej chwili, była w stanie nad sobą zapanować, ona również nigdy nie zwróciłaby się przeciw niemu.

A jednak w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował, teraz sterczał co najmniej tuzin ostro zakończonych igieł, po obu stronach. Gdzieś mgliście, z tyłu głowy utkwiła mu nazwa tego rodzaju broni, jeszcze z czasów lekcji historii, w liceum.

Mierzyły od 10 do 40 cm i można było nimi rzucać, bądź pchnąć podobnie jak nożem. Im cięższe i dłuższe, tym pozostawiały po sobie większe spustoszenie, a te których używała dziewczyna, wydały mu się okazalsze od standardowych. Zniknęły podobnie jak dym na wietrze, pod wpływem ruchu jej dłoni. Widmowa broń.

Ruszyła w jego stronę powoli, nieśpiesznie. Stawiając swoje kroki z gracją, którą zawsze w niej podziwiał. Światło bijące z ogromnych okien posiadłości leniwie wpełzło na jej twarz, gdy w końcu znalazła się w jego obrębie.

Czuł jak drży, a krew ścięła się w żyłach bowiem w wyglądzie Kotomi, nie uległo zmianie nawet  pojedyncze pasmo jej włosów. Znaczyło to, iż nie była pod wpływem akumy, a kamienia. Od jak dawna?

 - Kotomiś - udaje mu się wykrztusić, bardziej z rozpaczą niż nadzieją, a obojętna do tej pory w wyrazie twarz dziewczyny diametralnie się zmienia.

 - Mówiłam żebyś tak mnie nie nazywał! - krzyczy materializując w swojej dłoni nową broń, zmuszając go do uskoku.

***

Tylko patrzWhere stories live. Discover now