Posłowie

173 9 35
                                    


Sekcja behawioralna, w Paryżu, na wzór wszelkich innych jej podobnych zajmuje się przypadkami wielokrotnych morderców. Choć w przeciwieństwie do swojej pionierki w Quantico, nie została zepchnięta do podziemi budynku, powietrze w jej biurach jest równie chłodne i nieruchome.

Triana Agreste, najstarsza córka Hugo i Kotomi Agreste, nerwowo zagryzła dolną wargę, przystając przed biurem szefa sekcji. Szczerze nie znosiła wizyt w tym miejscu i ograniczała je do niezbędnego minimum. Przełożony w jej oczach był zwykłym zamrożonym w czasie, biurokratycznym bucem, który... No cóż, nieważne.

Przybrawszy maskę obojętności zapukała dwukrotnie w cienkie, brązowe drzwi, które nosiły jeszcze na sobie ślady niedawnego malowania. Musiały minąć dwa szybkie uderzenia serca, nim zza ich drugiej strony do jej uszu dotarło krótkie i stanowcze "wejść!".

Kobieta wypuściła ustami nagromadzone w płucach powietrze i nim jej dłoń spoczęła na klamce nerwowym ruchem poprawiła poły swojej czarnej koszuli. Wchodząc do gabinetu, za wszelką cenę starała się nie dać po sobie poznać, jak wielki wpływ miało na nią to nagłe wezwanie.

W pomieszczeniu, w którym decydowano o tak wielu ważnych dla nich sprawach panował duszący odór wędliny i Triana domyśliła się, iż jej szef musiał niedawno skończyć drugie śniadanie. W olbrzymim akwarium, tuż po lewej stronie murena kręciła ósemkę po ósemce, a jej cień  rzucał ruchomą wstęgę na ścianach pokoju.

Horace Marbot uśmiechnął się pod nosem wstając z krzesła. Był stosunkowo niskim, lecz rosłym mężczyzną, który lata swojej świetności zdecydowanie miał dawno za sobą. Podnosząc się zahaczył dość pokaźnym brzuszkiem o akta spraw, rozłożone niedbale na jego biurku. Triana udała, że tego nie widzi.

 - Chciał mnie pan widzieć - zaczęła.

 - Tak - skinął głową - Jest robota.

Robota. W biurowym, nieformalnym języku Marbota mogło to oznaczać zarówno szybkie, konkretne zadanie, jak i potrzebę wypicia przez przełożonego świeżej, gorącej kawy wprost z znajdującej się tuż opok biura kawiarni. Kiedyś, jeszcze przed podjęciem służby zapewne uznałaby podobną historię za średnio zabawny żart. Na ten moment jednak, mając już za sobą jakiś staż, boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo kreatywny potrafi być los, w płataniu figli.

 - Słyszałaś o serii zaginięć w Roch en Terre?

 - W Rochefort en Terre - odparł inny, znacznie młodszy głos. Dopiero wówczas, zauważyła, że nie są sami. W rogu pomieszczenia, na jednym z starych, skórzanych foteli bacznie obserwował ich młody mężczyzna, na pierwszy rzut oka niewiele starszy od niej samej. Miedziane włosy nieznajomego lśniły żywym ogniem, w blasku zachodzącego słońca chciwie przedzierającego się przez rozpostarte, brunatne żaluzje - Z całym szacunkiem, ale mieliśmy nadzieję na kogoś bardziej... doświadczonego.

 - Jak do tej pory, sprawa dotyczy niewyjaśnionej serii zniknięć młodych chłopców z biedniejszych rodzin - postanowił kontynuować Marbot, ignorując uwagę towarzysza - Rzecz jest o tyle delikatna, że niebawem zaczynają się wybory, a zajmujący w tamtym regionie stołek urzędasy zaczęli trząść tyłkami na myśl, że dany stołek mógłby stanowić podpórkę dla innego tyłeczka. Chcą zdusić sprawę, nim ta w pełnej krasie ujrzy światło dzienne, a dziennikarskie hieny podchwycą temat o seryjnym.

 - Seryjny? To znaczy, że znaleziono jakieś ciała? - spytała teraz już starając się zignorować nie tylko wyjątkowo nieprzystojne przytyki, z ust jej szefa, ale też desperacko próbowała nie dostrzec kwaśnej miny, która niczym przemarsz armii czerwonej wypełzła na usta rudowłosego aspiranta.

 - Nie, żadnego - odparł młodszy z mężczyzn, posyłając w ich stronę zniecierpliwione spojrzenie - Po za tym, nie szarżowałbym tak jeśli mowa o definicji tych zdarzeń. Zaginęło raptem trzech chłopców. Owszem, przyznaję, że jest to szalenie niepokojące, ale jeśli wziąć pod uwagę szereg zmiennych...

 - Obawiamy się, że to tylko kwestia czasu - rzucił z naciskiem Marbot nawet na moment, nie spuszczając wzroku z ich gościa - Biorąc pod uwagę szereg zmiennych, o których tak ochoczo pan wspomniał, definicja każe nam przyjąć, iż w wypadku pojawienia się ciał, będziemy mieli do czynienia z wielokrotnym mordercą. Tak czy inaczej, to tamtejsze władze poprosiły nas o pomoc -  poinformował najwyraźniej uznając temat za zamknięty, bo jego spojrzenie ponownie spoczęło na podwładnej -  Ruszysz jutro, z samego rana wraz z przemiłym aspirantem Ornano, który wprowadzi cię w akta sprawy. Pomożesz im sporządzić profil sprawcy, oraz zatrzymać podejrzanego. Jak mówiłem, sprawa jest pilna i dość delikatna. 

 - Dlatego prosiliśmy o kogoś doświadczonego - młodszy mężczyzna nie dawał za wygraną. Dłonie Triany, drżące z złości, nie wiedzieć kiedy zacisnęły się w pięści, spuszczone dotąd luźno po jej bokach.

 - Może gdybyście nie mieli aspirantów, o tak niewyparzonych gębach, nie musielibyście żebrać o pomoc? - rzuciła przez ramię, po raz pierwszy, otwarcie krzyżując z sobą ich spojrzenia. Marbot wybuchnął gromkim śmiechem.

 - Panna Agreste, choć młoda jest jednym z naszym najbardziej obiecujących profilerów kryminalnych. Wierzę, że sprosta zadaniu - skwitował chowając ogromne dłonie, w kieszeniach spodni.

Triana mimowolnie spięła się, na dźwięk wypowiedzianych przez szefa słów. Określenie "obiecująca" z całą pewnością nie leżało w słowniku Marbot'a , tuż przy ocenie zawodowych dokonań żadnej kobiety. Przydzielił ją do jakiegoś gówna, nie miała zamiaru oszukiwać się, że tak nie było.

 - Niech będzie - fuknął niezadowolony mężczyzna, odstawiając przed nimi pokazówkę - Widzimy się jutro, kwadrans przed ósmą rano - rzucił na odchodne, nie zaszczycając jej choćby spojrzeniem. Odprowadziła go wzrokiem, a w jej zielonych tęczówkach, których kolor odziedziczyła po ojcu, przez krótki, ledwie dostrzegalny moment błysnęła furia. Przez umysł Agreste, przebiegły wyjątkowo mało przystojne epitety.

 - Triana - dźwięk jej imienia, w ustach przełożonego wyrwał ją z zamyślenia. Drgnęła zaskoczona, szybko jednak ponownie zdołała przybrać maskę pozornej obojętności. Przez chwilę stali tak na przeciw siebie, mierząc się nawzajem czujnym spojrzeniem. Cień mureny pełzał po ścianie, za plecami Marbot'a.

 - Mimo wszystko, naprawdę mam nadzieję, że szybko skończysz tę sprawę - odparł twardo, a coś w jego stalowych, rybich tęczówkach kazało jej wierzyć, w każde wypowiedziane słowo.

 - Bez obaw - powiedziała niewzruszona. Kąciki ust szefa sekcji, drgnęły ku górze.

Dopiero za drzwiami jego gabinetu, kobieta z ulgą wypuściła z płuc, szybki, urywany oddech.

 - Nie lubię go - poskarżyło się piskliwie białe stworzonko, wzlatując i przysiadając na jej ramieniu.

 - Nie lubię żadnego z nich - zgodziła się kobieta, czujnie omiatając wzrokiem korytarz. Fluff nie zawsze był w stanie wyczuć odpowiedni moment.

 - Marbot znowu przytył - zauważyło celnie kwami, czym wywołało ciepły uśmiech na ustach Triany. Kobieta powoli, ruszyła korytarzem.

 - Zawsze jeśli będą wyjątkowo wredni, możemy wrzucić ich do norki - zażartowała porozumiewawczo mrugając, w stronę białego króliczka. Fluff delikatnie pochylił głowę, wciąż wygodnie zasiadając na jej ramieniu.

 - Nie mam pewności czy Marbot się zmieści - odparł całkowicie poważnie, czym wywołał u młodej Agreste niekontrolowany atak chichotek. Śmiech kobiety, wesoły i dźwięczny, niósł się echem wzdłuż całej długości, surowych korytarzy sekcji behawioralnej. W tamtej chwili, nie dbała o to czy ktokolwiek ją usłyszy.

Tylko patrzWhere stories live. Discover now