Na gruzach spalonego domu nie znalazła zupełnie nic. Żadnego drobiazgu, który przypominałby jej bliskich, żadnej błyskotki, jakimi bawiła się Miglė w tajemnicy przed matką. Ostre odłamki stłuczonych naczyń zaścielały ziemię jak żwir, poczerniałe belki sterczały z dachu jak strzaskane, złamane wpół maszty. Puste ławy, podarte szaty, splątane sieci, z którymi ktoś nieprędko wyruszy na połów. Ślady dawnego życia, które kwitło i pleniło się jak lecznicze zioła, nim ziemia zadrżała pod kopytami teutońskich koni.
Zdradził go chrzęst kamieni. Widać nie umiał poruszać się w ciszy. Nie przychodził stąd, bo tutejsi przemykali bezszelestnie jak łasice. Biruta znalazła odłamek szyby, długi jak sopel lodu, ostry jak rzeźnicki nóż.
— Nie skrzywdzę cię — szepnął, kalecząc litewską mowę. — Chcę wam pomóc.
— Zakon nie pomaga. Zakon zabija. Czy nie po to przybyliście? Nie tego uczy wasz Bóg?
Rycerz westchnął głośno, jakby jego piersi przygniatał głaz. Ciężar win, na które musiał patrzeć.
— Mistrzem nie Bóg kieruje, a pycha i żądza krwi — rzekł smutno. — Nasz Pan nie tego nauczał. Nie żądał ofiar, jakie wy składacie. Kazał miłować nieprzyjaciół i we wrogu nawet dostrzec bliźniego. Moi bracia uderzą dziś powtórnie — ostrzegł. — Mają cię za wiedźmę.
— A ty nie?
Podłużna szrama szpeciła jej policzek. Gdyby nie ślad wczorajszej walki, nie rozpoznałby w niej tej, co groziła Mistrzowi ogniem, a komturowie na samo jej wspomnienie żegnali się trwożnie, szukając relikwii.
— Nie — przyznał Krzyżak — choć zastanawia mnie, skąd pochodzi twa siła.
— Od bogów, których chcecie obalić — odparła. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w pojedynku na spojrzenia. On nie potrafił dostrzec w niej czarownicy, opętanej przez złe moce. Ona nie widziała w nim kata własnego ludu, którego pancerz, mieniący się w słońcu jak rybia łuska, ociekałby krwią jej bliskich. Wbrew prawu wojny, rozkazom Mistrza i prastarych bóstw śmierci, zobaczyli we wrogu człowieka.
— Jak cię zwą? — pierwsza przerwała milczenie. — Jeśli łżesz, chcę znać imię kłamcy, lecz jeśli nie...
— Winrych — pozdrowił ją skinieniem głowy. — Klnę się na mego Boga, a on nie sprzyja kłamcom. Dziś wieczór — powtórzył. — Strzeżcie się.
Uznałaby to spotkanie za sen, gdyby nie zarys ostróg, odciśnięty w sypkim piasku, w miejscu, gdzie stał. Litwini nie zostawiają śladów. Pojawiają się i znikają jak zjawy, jakby opanowali sztukę rozpływania się w powietrzu.
Żmije. Węże z miedzi. Wcielenie bóstw i najmędrsze ze zwierząt. Przypatrywała się bransoletom, wykutym misternie na kształt pary gadów, których trójkątne głowy stykały się przy zapięciach. Naszyjnikowi z bursztynów, gdzie każdy kamień chronił od innego licha: demonów nocy, błędnych ogników, topielców z podwodnego pałacu Andaja. Oplątał jej szyję ciasno jak rybacka sieć. Odtąd będzie jej zbroją i tarczą, amuletem od złych duchów i złego oka. Każdy krok oddalał ją od dawnego życia, gdy podchodziła do świętego ognia. Czuła na sobie wzrok bogów i ludzi. Nie mogła ich zawieść.
I tylko jakiś szept jak natrętny, mały diablik powtarzał jej, że zawodzi własne serce.
Pozwoliła jeszcze, by wianek z białych kwiatów obciążył jej włosy, lecz kiedy pochyliła się, by obmyć twarz wodą ze świętego źródła, dostrzegła coś zgoła innego. Metalowa obręcz, zdobna w drogie kamienie, które widywała co najwyżej u kupców z Rygi, wydawała się koroną z królewskiej skroni. Lśniła blaskiem tak wielkim, jakby utkano ją ze słonecznego światła. Przymknęła powieki, a kiedy je uniosła, po obrazie nie został ślad. Korona rozpłynęła się jak kręgi na tafli, gdy wygładza się lustro wody.
Saule jako jedyna nie pomagała w przygotowaniach. Rozszerzone bólem oczy wpatrywały się w przyjaciółkę, bezwładne ramiona opadły wzdłuż ciała jak zwichnięte skrzydła.
— Gdyby Vakare żyła, to ona zajęłaby miejsce Mildy — stwierdziła gorzko.
— Przyrzekam: odtąd żadna wajdelotka nie zostanie stracona. Nie pozwolę na to. Żmudź cierpi od Zakonu, nie może płacić daniny z krwi jeszcze i bogom. Nie obawiaj się. Nie będę jak Milda.
Ostatnie promienie wpadały ukośnie przez odsłonięte okno, muskając skupione twarze obu dziewcząt, jakby słońce błogosławiło je przed bliską już nocą. Po zmroku to Księżyc przejmował władzę, a jemu nie należało ufać. Przekonała się o tym bogini Saule, gdy zdradził ją z Jutrzenką i przekonali się mieszkańcy Połągi, gdy pozwolił wrogowi zakraść się w ciemności.
— Tego właśnie chcesz?
— Tu jest moje miejsce — odprawiła gestem dziewczęta, które czesały jej włosy. Przeczuwała, że to, co usłyszy, powinno pozostać między nimi. — Gdzie ma wracać człowiek, któremu spalono dom? Do kogo, gdy wyrżnięto mu bliskich?
Saule przebiegła dłonią po bransoletach w kształcie węży, lecz cofnęła ją zaraz, jakby dotykała prawdziwego gada.
— Możesz oszukać mnie, ale czy własne serce? Zapomnisz o kniaziu? Wyrzekniesz się miłości?
— Moja miłość niewiele tu znaczy! — przerwała jej Biruta.
— Miłujesz księcia! Więc dlaczego...
— Właśnie dlatego, Saule. Jeśli go poślubię, ściągnę gniew Niebios na nas oboje. A bóstwa są mściwe. Nie zapominają. I nie potrafią wybaczać.
Była podobna do Wigunta. Nie pozwalała sobie na płacz jak jej brat, gdy utulał synów do wiecznego snu. Zamrugała, by ani jedna łza nie spadła z jej oczu.
— Zniesiesz to? Ból nie minie jeszcze długo, kto wie, może nigdy.
Milczały obie, pochylone nad świętym ogniem. Słuchały jak strzelają w nim sosnowe igły, patrzyły na taniec świateł i cieni na ciemnej ścianie jak na ruchy mitycznej bestii, stworzonej z boskiego płomienia. Biruta zaplatała włosy, to znów uwalniała je z niezliczonych warkoczy, a jej myśli plątały się nie mniej niż czarne kosmyki.
— Kiedy bogini słońca odkryła zdradę Księżyca, strąciła go z nieba — zaczęła — a sama popadła w rozpacz. Skryła się za morzem i świat zalała ciemność. Mrok rozzuchwalił ludzi, zaczęli mordować i kraść. Wreszcie Saule otarła łzy i wróciła na Niebiosa, a z nią równowaga. Cierpiała, lecz wiedziała, że są rzeczy ważniejsze od jej bólu. I chociaż krwawiło jej serce, została tam, gdzie jej miejsce — chwyciła dłoń przyjaciółki i obie siedziały w bezruchu jak dwa posągi, zastygłe przed obliczem Praurimy. — A moje miejsce jest tutaj. Oni mnie potrzebują. Giedymin daleko, a Zakon na wyciągniecie dłoni. Mają tylko bogów. I mnie, gdy objawiam ich wolę.
— A Kiejstut? Naraził się dla ciebie bogom...
Zacisnęła dłonie aż zbielały, na przygryzionych wargach krople krwi zalśniły jak rosa.
— I niech nie robi tego więcej — głos jej się łamał, drżał jak ręce i miedziane bransolety, co oplotły nadgarstki jak węże. — Zgrzeszyłam, Saule — wyznała cicho. — Pokochałam księcia miłością jak ogień, co płonie i spopiela. Zamarzyłam o życiu przy nim. Zaczęłam go pragnąć. Zapomniałam, że jesteśmy jak Słońce i Księżyc, gdy rozdzieliły się po zaślubinach. Nie możemy być razem.
Pozwoliła Saule odejść, tak jak dwóm łzom stoczyć się po policzkach. Miała być silna, a jednak płakała. A może człowiek staje się mocniejszym nie dzięki temu, co zdobył, a temu, czego zdołał się wyrzec?
— Lecz czy zagłuszysz serce, Biruto? Czy zdołasz?
YOU ARE READING
HIGH PRIESTESS
Tarihi KurguNIE ŁAMIE SIĘ PRZYSIĄG DANYCH STARYM, LITEWSKIM BOGOM Kapłanka bogini losu i syn Giedymina. Zakazana miłość, złożone obietnice i okrutna wojna. I ostatni wiek chwały wielkiej, pogańskiej Litwy. [Opowiadanie autorskie. NIE MA żadnego związku z serial...