Jedź do Nowego Jorku, mówili. Tam się nic takiego nie dzieje, mówili. Jakoś nikt nie wspomniał, że to miejsce spotkań kosmitów.
Gdziekolwiek się pojawiłam działo się coś strasznego. Byłam wszędzie i dosłownie w każdym miejscu, w którym się pojawiłam zdarzały się wypadki. Tyle ofiar...
- Przestańcie. - wyszeptałam pocierając skroń. Ich wrzaski lekko ucichły, ale oni nigdy nie byli cicho. Chciałabym, choć raz, usłyszeć dźwięk ciszy. Zobaczyć jak to jest, gdy jestem tylko ja, sama.
"Zjedz coś."
- Nie jestem głodna.
"Jesteś wychudzona, zjedz coś" głos staruszki przebił się przez resztę.
Z westchnieniem ruszyłam w stronę małej knajpki, jednego z nielicznych miejsc, w okolicy centrum, które przetrwały atak. Wiedziałam, że jej duch nie odpuści mi, dopóki czegoś nie zjem.
- Tylko jeden gryz, potem ucichnie - pocieszałam sie wchodząc do środka.
Moja wolna wola już dawno zaginęła w tym tłumie zamieszkującym moje ciało. Robiłam wszystko, żeby choć na chwile ucichli, a oni to tak perfidnie wykorzystywali. Lubili mnie kontrolować. Może w ten sposób karali mnie za ich uwięzienie?
- Poproszę sałatke - odezwałam się do pana za ladą, a w mojej głowie nastąpiły krzyki sprzeciwu. - Z kurczakiem.
Ucichło. Byli tacy nieznośni.
Usiadłam przy ladzie i czekałam. Z braku zajęć miętoliłam w dłoni zamek od kurtki. Dziwiłam się, że jeszcze była cała. Owszem znak organizacji na ramieniu był już zatarty, a zamek nie działał, ale była to jedyna rzecz, którą pamiętałam. Tylko ta wojskowa kurtka chroniła mnie przed całkowitym zatraceniem.
- Proszę.
Wzdrygnęłam się, ale z uśmiechem kiwnęłam głową i wzięłam się za jedzenie. Głos marudzący na moje nieodżywione ciało ucichł, a ja faktycznie zrobiłam się głodna.
- Czy... Wie pan, jakie straty poniosło miasto? - zapytałam niepewnie.
Mężczyzna prychnął oburzony i ściszył mały telewizor w rogu pomieszczenia. Ten jednak od razu wrócił do poprzedniej głośności.
- Straty miasta? Miasto się odbuduje! - uniósł się i westchnął. - Ale ludzie... Tyle ludzi zginęło, a ile jest rannych! Sam prawie zginąłem! Byłem wtedy...
Zaczął opowiadać co wydarzyło się tego feralnego dnia, ale ja skupiłam się wyłącznie na telewizorze. Zmarli mówili mi, obiecali, że w tym mieście będzie lepiej, że tutaj nic się nie stanie. A na ekranie widziałam jak ludzie opłakiwali najbliższych.
"Uciekaj."
Przytaknęłam i szybko wstałam z krzesła. Mężczyzna przerwał swoją opowieść, a ja tylko rzuciłam pieniądze na blat i wyszłam z knajpy.
"Już za późno."
Mieli racje. Zmarli zawsze mieli racje. Czekali na mnie już przed knajpą. O boże, z mniejszych uliczek wychodziło ich jeszcze więcej.
- Pomóż nam - odezwała się młoda kobieta. Trzymała dziecko na rękach.
- Nie umiem. Proszę odejdźcie.
CZYTASZ
Lᴏsᴛ ᴄᴏɴᴛʀᴏʟ // Bʀᴜᴄᴇ Bᴀɴɴᴇʀ
Фанфик﹣ Mᴀʀᴛᴡɪ ɴɪᴇ ᴍᴀᴊą ɢłᴏsᴜ. ﹣ Zᴀᴊʀᴢʏᴊ ᴅᴏ ᴍᴏᴊᴇᴊ ɢłᴏᴡʏ. Zᴅᴢɪᴡɪłʙʏś sɪᴇ ᴊᴀᴋ ɢłᴏśɴɪ ᴘᴏᴛʀᴀғɪą ʙʏć. Ludzie mają różne problemy. Ją męczyło dzielenie ciała z innymi. Chciała, by przestali przejmować władze nad jej życiem. W końcu było jej, nie ich. A kto inny...