12

1.8K 69 11
                                    

 Gdy tylko zaczęło szarzeć, otworzyłam oczy i wsłuchiwałam się w równe oddechy mojej drużyny. Szybko i cicho wymknęłam się z namiotu i ruszyłam w kierunku  zwierciadła Galadrieli. Moja matka już tam na mnie czekała, jej włosy delikatnie falowały na wietrze, a jej oczy wpatrywały się we mnie z przenikliwością, jak gdyby badała moją duszę.

- Matko nie wyjdę za Haldira! - wykrzyknęłam te słowa gorzko, wręcz je wyplułam.

- Co masz przeciw niemu? 

- Jest arogancki, a mówi o mnie jakbym dawno była już jego. Nie wyjdę za niego choćbym miała umrzeć.

- Musisz, obiecałaś - odpowiedziała mi matka, patrząc w oczy.

- To była moja ostatnia obietnica - odparłam i pobiegłam do namiotu drużyny.

 Gwary rozmów i pakowania dobiegły mnie już  kilka metrów przed miejscem. Wszyscy byli rozbudzeni, no dobra tylko  Pippin marudził gdzieś pod kocem. Zobaczyłam Legolasa, który manewrował w moją stronę i także ruszyłam w jego kierunku.

- Dzień Dobry - powiedział z uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłam, że był on bardzo olśniewający i zaraźliwy więc mimo woli także się uśmiechnęłam.

- Dzień jest dobry i słoneczny - odpowiedziałam radośniutko.

- Dobry dzień na wypłynięcie, woda jest spokojna - potwierdził Legolas - Dołączymy do reszty?

- Z przyjemnością  - powiedziałam i ramie w ramie skierowaliśmy się do reszty drużyny.

Czułam się radosna, a towarzystwo elfa tylko sprawiało, ze chciało mi się tańczyć, to dziwne. Nigdy się tak nie czułam, ale jestem pewna, że to nie miłość, na to zdecydowanie za wcześnie.

Szybko przepakowani ruszyliśmy do przystani. Na brzegu leżały trzy łodzie z lekkiego, ale mocnego drzewa. Wpakowałam rzeczy i podzieliliśmy się na trójki. Ja byłam w łodzi z Legolasem i Gimlim. Wpakowałam nasze bagaże i zwój liny od moich pobratymców. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam krasnoluda, który coś chrupał ze smakiem.

- Kram - powiedział na widok mojej zdziwionej miny.

- Dość - odpowiedział miodowowłosy Elnir śmiejąc się z Gimliego. Momentalnie zrozumiałam o co chodzi. Elenir to świetny elf i ma bardzo bystry wzrok. Jest tez bardzo tolerancyjnym elfem i nie ma awersji do krasnoludów.

- Elnir ma racje, jadłeś porcje, która zdołałaby wykarmić rosłego człowieka - powiedziałam oskarżycielsko.

- Zdawało mi się, że to rodzaj kramów, sucharów, które mieszkańcy Del zabierają ze sobą na pustkowia - orzekł krasnolud.

- Dobrze ci się zdawało - odparł miodowowłosy elf - To lembasy, bardzo pożywne. Jeden taki suchar wystarczy, aby pokrzepić dorosłego człowieka. Zapakowane w te liście przez długi czas zachowają świeżość. Jest też o wiele smaczniejszy niż wszystkie kramy ludzi.

- Tego się nie da zaprzeczyć. Są o wiele lepsze niż miodowniki Beorna, a to nie lada pochwała, bo nie znam lepszych piekarzy niż oni.

- Tak miodowniki Beorna to niebo w gębie - powiedziałam.

Dostaliśmy ciepłe płaszcze, wydawały się lekkie, ale ciepłe. Gatunek tego jedwabiu tkany był tylko tutaj, w Lórien. Jego kolor bardzo trudno było określić. Raz był szary jak cień pod drzewami, ale kiedy światło zmieniało swoje położenie i barwę, wydawały się soczyście zielone jak młode liście drzew, a nie kiedy matowe jak czyste światło gwiazd.

- Czy te płaszcze są czarodziejskie?- spytał Pippin.

- Nie - odpowiedziałam śmiejąc się lekko - To dobry gatunek jedwabiu, tkany tylko tutaj. W tej tkaninie zamknięte jest wszystko co dla nas jest ważne. Drzewa, kamienie, woda i gałąź. Rzeczy miłe naszym sercom. Płaszcze nie są magiczne w tego znaczeniu słowa. Jednak grzeją lub chłodzą, w zależności od potrzeby. Natomiast, kiedy grozi ci niebezpieczeństwo uchronią cię przed złym okiem.

Po śniadaniu żegnaliśmy wylewnie łąkę nad źródłem, a ja wiedziałam, że wszyscy rozstają się z tym miejscem, z bólem. Jednak czas spędzony w Lothlórien dał nam nową motywację i siły do wypełnienia misji. Teraz wiedziałam na pewno, że postawię wszystko co tylko mogę na to, aby Czarny Władca został zniszczony. Nawet swojej życie.

Nad brzegiem Srebrzystej Żyły pożegnaliśmy się z elfami, a ja konsekwentnie unikam Haldira. Wsiedliśmy do łodzi i powoli odpłynęliśmy. Nie uszliśmy jednak daleko, gdy dobiegły nas dźwięki słodkiej melodii. W łodzi na kształt łabędzi stali Galadriela i Celeborn. Zatrzymaliśmy łodzie.

- Przypłynęliśmy, żeby ostatni raz was pożegnać - powiedziała moja matka - I obdarzyć was błogosławieństwem naszej krainy.

- Byliście gościami naszej krainy, lecz nie zasiedliśmy ani razu do wspólnego posiłku. Teraz zapraszamy was na wspólną ucztę tutaj, między ramionami rzeki - powiedział Celeborn.

Zawróciliśmy łodzie i tam u granic Egladilu drużyna zjadła pożegnalną ucztę. Zielona murawa była miękka jak puch, a słońce przyjemnie przygrzewało. Po uczcie Celeborn zaczął udzielać wskazówek w naszej podróży.

- Płynąc z brzegiem rzeki zauważycie, że drzewa wkrótce znikną, a pojawią się skaliste wybrzeża. Dalej rzeka bowiem płynie przez kamieniste doliny i stepowe wyży. Aż w końcu po wielu stajach spotkacie skalistą wyspę, którą my nazywamy  Tol Brandir. Obejmuje dwoma ramionami brzegi tej wyspy i wodospad Rauros. Dalej znajduje się kraina Wetwang, rozległe moczary i trzęsawiska, przez które rzeka wije się wieloma odnogami. Od zachodu z lasu Fangorn płynie Rzeka Entów. W jej dorzeczu na zachodzie leży Rohan , a wśród Anduiny wznoszą się nangie wzgórza Emyn Muil - opowiadał Celeborn.

Gdy skończył Galadriela dała wszystkim dary. Na jej pytanie co aj bym chciała, poprosiłam o czas. Mimo zdziwionych min drużyny widziała o co   chodzi. Kiwnęła głową i udzieliła nam bogosławieństwa. Wkrótce korowód trzech łódek uniósł się na prądach Srebrnej żyły i pożeglował w dal.




Los bywa nieprzewidywalnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz