VI: Azyl

1.2K 486 1.5K
                                    

Cześć, kochani!

Ostatni rozdział wywołał niemałą burzę, ale pamiętajcie, że „po burzy zawsze wychodzi 🌞".

Tradycyjnie przepraszam, że na nowy musieliście trochę poczekać. No dobra, trochę długo. Wiem, że nikt tu nie jest, bo interesuje go moje prywatne życie, ale kilka słów wyjaśnień Wam się najzwyczajniej w świecie należy. Nic nie zamieszczałam, ponieważ zabrakło mi czasu, który (a to zaskoczenie) nie był jak z gumy. A to z kolei doprowadzało mnie do frustracji, bo nie chciałam publikować czegoś, co nie byłoby, chociaż w minimalnym stopniu dopracowane. Przynajmniej dzisiaj w Pełna wiary będzie miło i słodko. Tyle mogę dla Was zrobić. Chyba.

Na koniec chciałabym jeszcze napisać, że przewijająca się kursywa nie jest przedłużeniem myśli Leny, ale ukazuje dwoistość jej natury. Te zgrzyty i sprzeczności to nic innego, jak dwie osobowości, które nieustannie walczą ze sobą o kontrolę.

Myślałam również, że to oczywiste, ale jednak raz jeszcze podkreślę, że Pełna wiary to przede wszystkim opowieść o rozwijającym się szaleństwie, które wypacza rzeczywistość.

Miłego czytania!

                               


– Dzisiaj zjemy kolację w wyjątkowym miejscu – oznajmił pewnego dnia Krum, kiedy temat naszej rozmowy zszedł na ochronę przyrody.

Słońce świeciło na bladym jesiennym niebie, po którym leniwie sunęło zaledwie kilka obłoków. Wiatr smagał mnie po twarzy i złośliwie rozwiewał włosy, które tak starannie rano ułożyłam.

– Co masz na myśli? – Spojrzałam na niego zadumana.

– Cóż. – Uśmiechnął się tajemniczo, a mi ciężko było nie odwzajemnić tego uśmiechu. – Dzisiaj opuścimy twierdzę – dodał swoim aksamitnym głosem, który chyba zaczynał mi się podobać.

Kiedy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów, zakrztusiłam się wodą, wypluwając jej niewielką część na samą siebie i popielatą podłogę. Przecież to właśnie na  t e n moment czekałam. Mogłam spróbować od niego uciec.

– Wszystko w porządku? – zapytał od razu, przyglądając mi się uważniej niż zwykle.

Przymrużyłam oczy, wsłuchując się we własny nierównomierny oddech. Chwilę wcześniej było jeszcze w porządku. Właśnie, było.

– Czy to mi się śni? – wyszeptałam, starając się zignorować nasilający się wewnątrz klatki piersiowej ból, wywołany nagłym niepokojem.

Właściwie to mógł być tylko sen. Nie pracowałam, nie ponosiłam żadnych opłat, nie mierzyłam się z trudami życia codziennego. Całymi dniami tylko wypoczywałam, czując się tak, jakbym wyjechała na niekończące się egzotyczne wakacje.

– A chciałabyś, żeby to był tylko sen? – Upił szybko łyk gorzkiej kawy. – Chyba lepiej sprawić, żeby to właśnie rzeczywistość ci się spodobała.

Skrzywiłam się, bo Krum Manczenko stał się optymistą. Albo to ja przestałam rozpoznawać przejawy tego jego szaleństwa. Czy miało to w ogóle jakiś sens?

– Od kiedy jesteś taki optymistyczny? – Uniosłam pytająco brew, próbując wykrzesać z siebie, choć odrobinę życia.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz