XV: Babcia

537 195 988
                                    

Gdybym tylko mogła cofnąć czas, nie opowiedziałabym ci, co widziały moje niewinne oczy, a ty? Ty może wciąż byś żyła. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, babciu.

Z dedykacją dla tych, którzy odchodzą. Bo nie zawsze robią to z własnej woli.



Wpatrywałam się w jej bladą twarz pokrytą zmarszczkami i powoli, żeby się nie poparzyć, upijałam z dużego kubka herbatę doprawioną sokiem malinowym. W swoim domu rodzinnym mogłam jedynie pić wodę z kranu lub herbatę zieloną bądź czarną, ale koniecznie bez cukru. Rodzice bowiem uważali, że „życie powinno być gorzkie w smaku, bo już najdrobniejszy przejaw słodyczy psuje człowieka, czyniąc go słabym i nieodpornym na porażki".

– Co chciałaś mi opowiedzieć, kochanie? – Uraczyła mnie nagle szerokim uśmiechem, który do niej tak idealnie pasował.

Podobnie jak krótko przystrzyżone, stalowe włosy. Czy też zielonkawe oczy, z takimi małymi, szarymi plamkami pośrodku. Tak, moja babcia to piękna kobieta. Nic więc dziwnego, że moja mama, a jej córka, również. Niestety, ja nie miałam tyle szczęścia. Urodziłam się brzydka. Uciążliwie nijaka, co przy każdej możliwej okazji wytykała mi mama.

– Czy Bóg oby na pewno jest dobry? – zapytałam, ostrożnie odkładając kubek na biały obrusik.

– To trudne pytanie. – Zmarszczyła czoło. – Z jeszcze trudniejszą odpowiedzią – przyznała cicho. – Leno, chyba doskonale wiesz, że nie jesteś jak te wszystkie infantylne dziewczynki w twoim wieku, prawda? – Wyciągnęła dłoń w moim kierunku, chcąc, żebym ją uścisnęła. – Jesteś szalenie inteligentna, moje dziecko. Szalenie inteligenta! – powtórzyła, kręcąc przy tym głową. – I to sprawka twoich rodziców, a zwłaszcza...

– Sprawka? – Próbowałam jej przerwać, bo to słowo wcale nie kojarzyło mi się z czymś właściwym, a inteligencja już owszem.

– Olgierda – dokończyła jednak niewzruszona, wskazując winnego. Mojego tatusia. Mojego kochanego tatusia. – Starałam się wychować Klarę na wartościowego człowieka. Niczego jej też nigdy nie brakowało. Nie wiem, czemu w pewnym momencie tak bardzo zbłądziła. Dlaczego się ode mnie odsunęła? Mogę się jedynie domyślać, że to właśnie j e g o wina. Że to on sprowadził nieszczęście na nią i całą naszą rodzinę. On i to jego przeklęte nazwisko.

– Babciu! – pisnęłam z bólu, kiedy zatopiła swoje paznokcie w mojej dłoni.

Od razu przeprosiła, ale wcale nie musiała. Nie miałam do niej o to żalu. Wiedziałam, że z całego serca nienawidziła Królów, chociaż nigdy nie przyznała dlaczego.

– Bóg nie jest dobry – wymamrotała nagle i wstała gwałtownie od kuchennego stołu. – Ale nie jest też zły.

Przystanęła w miejscu, przeraźliwie się przy tym garbiąc, przez co sprawiała wrażenie o wiele niższej niż w rzeczywistości. I kruchej. Tak kruchej, jak te wszystkie małe ciasteczka, które często wypiekała w piekarniku obok.

– W takim razie neutralny? – Próbowałam sprecyzować.

– Nie o to chodzi, moje dziecko – westchnęła, z powrotem zajmując swoje miejsce na drewnianym krześle. – Bóg w pewnym sensie jest człowiekiem.

– Człowiekiem? – podchwyciłam podejrzliwie, na co ona szybko skinęła głową.

– Przez większość czasu postępuje słusznie. Przychodzi jednak taki moment, wiesz, taka chwila, którą my ludzie, zwłaszcza dorośli, nazywamy chwilą słabości. On również jej doświadcza. – Poprawiła się na krześle. – Może wtedy stawać się na tyle nieuważny, że nie dostrzega krzywdy w występkach, albo na tyle drażliwy, że ulega nęcącej sile grzechu.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz