XIII: Poczucie straty

771 213 2.1K
                                    

Ten rozdział dedykuję każdemu z Was. Bo nie oszukujmy się, wszyscy doskonale wiemy, jak smakuje poczucie straty.

Dzień pierwszy

Obudziłam się późnym popołudniem, niechętnie wstając z łóżka i wyplątując się z tych wszystkich krwistoczerwonych tkanin. Z na wpół otwartymi oczami, nieustannie przy tym ziewając, dotarłam na balkon, gdzie na stoliku czekał na mnie parujący wciąż kubek z czarną kawą i drewniana misa z suchymi przekąskami, na które składały się słone krakersy i mniej przekonujące wyglądem orzeszki.

Od samego początku, kwestia idealnego wyczucia czasu z podawaniem mi posiłków, mocno mnie intrygowała. To było wręcz nieprawdopodobne, że jeszcze nikt z obsługi, ani razu, nie został przeze mnie przyłapany w trakcie serwisu. A mimo to zdążyłam przywyknąć do tej sprawy na tyle mocno, że przestała mi już zupełnie przeszkadzać. Bo przyzwyczaiłam się. Naprawdę przyzwyczaiłam się, że w twierdzy miały miejsce różne dziwne zdarzenia, ponieważ mogły być również sprawką mojej skrzywionej wyobraźni, która już nie jeden raz skutecznie mnie oszukała.

Będąc zaledwie dzieckiem, miałam wrogów z prawdziwego zdarzenia. Nie takich jak inni rówieśnicy. Ja, Lena Król, najpierw musiałam mierzyć się ze swoimi rodzicami, których grzechy po spisaniu z pewnością nie zmieściłyby się wyłącznie w jednym książkowym tomie. Lata później, ze starszymi mężczyznami, dla których moje dojrzewające nastoletnie ciało było ekskluzywnym placem zabaw. Miejscem, w którym każda ich chora fantazja miała szansę się ziścić. Ale, co najważniejsze, musiałam przede wszystkim i ostatecznie walczyć ze swoją własną głową.

Mój umysł był okrutnie skażony. Myśli brudne, parszywe i spaczone, ale przynajmniej wreszcie pasujące do nich. Do rodziny Królów. Właściwie, chyba nigdy nie potrafiłam myśleć jak normalny człowiek. Ale to nie sprawiło, że stałam się kimś wyjątkowym. Nie określiłabym tego w ten sposób. Może raczej, że byłam jednostką specyficzną. I wybrakowaną. Tak, to trafne określenie.


– Co panienka wyprawia? – powtórzyła kolejny raz szeptem, wyraźnie oczekując reakcji z mojej strony.

Ale ja milczałam. Milczałam, bo z żadnego zlepka słów, nie sformułowałabym wystarczająco satysfakcjonującej odpowiedzi. A doskonale o tym wiedziałam, bo wielokrotnie chciałam samą siebie przekonać, że nie oszalałam. Że ci wszyscy ludzie, którzy mnie maltretowali, nie osiągnęli swojego celu i mnie nie złamali. Tak bardzo chciałabym, żeby to właśnie była prawda.

Zawstydzona i częściowo rozdrażniona odwróciłam wzrok od gosposi. Nie mogłam na nią patrzeć. Na jej zaróżowione z emocji policzki, rozszerzone ze strachu niebieskie źrenice i usta rozciągnięte w niezręcznym półuśmieszku.

Najgorsze było jednak nie to, że nie potrafiłam dać jej odpowiedzi, której ode mnie oczekiwała, tylko to, że w tym wszystkim była ona tak irytująco zwyczajna, że bez najmniejszego wysiłku, zupełnie nieświadomie budziła we mnie dawno zapomniane uczucie zazdrości. Niezwykle silne uczucie, które wywoływało u mnie nieznośną gorączkę.

Bez przekonania opuściłam rękę w dół, a następnie wypuściłam z dłoni kuchenny nóż na podłogę. Jego metalowe ostrze wydało na sterylnie wypolerowanych kafelkach ciche brzęknięcie, które szybko ucichło, pozostawiając nas w niezręcznej ciszy.

– Pani Klara, co prawda, ostrzegała mnie, że niezłe z panienki ziółko, ale chyba mocno nie doszacowała tego określenia. – Jej spojrzenie było nieprzychylne i wyraźnie oceniające.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz