Dziewięć lat wcześniej, dom rodzinny Państwa Król.
Niedbale zrzuciłam z siebie skórzany, miejscami popękany plecak i usiadłam sztywno na szerokiej, popielatej sofie. Na zewnątrz powoli ściemniało, ale w moim wnętrzu na stałe rozciągnęły się gęste i ciemne chmury, spowijające moje, nawet najskrytsze i najczystsze myśli w nieprzyjaznym półmroku, czyniąc je brudnymi. Oparłam się mocno o wysoki zagłówek i wyciągnęłam z kieszeni podartych, poplamionych trawą dżinsów różową zapalniczkę.
Popatrzyłam na nią z pewnym znużeniem, powoli obracając ją w dłoniach, żeby ostatecznie zapalić. Lubiłam ogień, a zwłaszcza jego dwoistość. W dobrych rękach stawał się pożyteczny, ale w złych? W złych doszczętnie niszczył. Bezwzględnie spalał wszystko, co kiedykolwiek stanęło mu na drodze, pozostawiając po sobie bezpłciowy popiół. W zasadzie, gdyby się nad tym zastanowić, stawał się anonimowym prochem, którego wcześniejsza postać nikogo nie frasowała.
Z kolei w moim odczuciu tlący się płomień był od zawsze na tyle nęcący, że kiedy tylko się pojawiał, instynktownie wkładałam w niego swoje palce, celowo dając się poparzyć. Może i to zachowanie przypominało niezdrowy zryw głęboko zakorzenionego masochizmu, ale wolałam to zboczenie określać, jako nędzną próbę szukania czegoś, co sprawiłoby, że zaczęłabym w życiu coś odczuwać. I to coś więcej niż destrukcyjny ból, który lata temu rozgościł się na moich słabych barkach, żeby następnie każdego dnia dociskać mnie do podłogi coraz mocniej i coraz wytrwalej, powodując, że miałam niewyobrażalną ochotę rozszarpać się na najdrobniejsze, ociekające krwią obrzydliwe kawałki, których nie chciałyby tknąć nawet te najbardziej wygłodniałe hieny.
Westchnęłam i odłożyłam zapalniczkę na kolonialny stolik kawowy. Najbardziej z lewej strony moim poczynaniom bezczelnie przyglądał się lew, wymalowany na kremowej ścianie. Tylko on był mi świadkiem w tym rodzącym się, ale jakże okrutnym szaleństwie, nad którym stopniowo traciłam kontrolę. Czasem, kiedy leżałam długo w bezruchu, zastanawiałam się, co by się stało, gdybym straciła nad nim panowanie. Czy byłabym zdolna wyrządzić krzywdę komuś innemu niż tylko samej sobie. Czy mogłabym zabić.
Oblizałam nerwowo spierzchnięte wargi i sięgnęłam po wymięty plecak, żeby wyciągnąć z niego butelkę niedokończonej czystej. Miałam ochotę się napić, ignorując fakt, że byłby to kolejny raz w ciągu kilku najbliższych godzin. Przyłożyłam szkło do swoich ust i łapczywie upiłam dwa łyki. Upojenie alkoholowe sprawiało, że patrzyłam na swoją codzienność bardziej przychylnym okiem, ale i to ostatecznie uległo zmianie. Bo kiedy zostawałam całkiem sama, zdejmowałam nogę z hamulca i...
To był zaledwie moment, kiedy wstałam i z furią rzuciłam w telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko butelką, która roztrzaskała się głośno na małe, wilgotne kawałeczki, powodując spektakularne popękanie ekranu.
...wszystko niszczyłam, jakbym była ogniem, który znalazł się w bardzo złych rękach.
Chwyciłam plecak, ulubioną różową zapalniczkę i wolno ruszyłam w stronę swojej sypialni. Wdrapywanie się na drewniane stopnie, kiedy uczucie głodu było już na tyle silne, że obraz przed oczami zaczynał się niebezpiecznie rozmazywać, a szumy w uszach stawały się głośniejsze niż myśli, sprawiało, że czułam się, jakbym zdobywała Mount Everest, będąc w płóciennych ubraniach, z rozlatującymi się trampkami.
Dotarłszy na szczyt, zmęczona opadłam na podłogę. Całe moje ciało lepiło się od potu, bo nawet najmniejszy wysiłek całkowicie mnie wykańczał. Wszystkie moje dni zlały się w jeden chory ciąg. Naszprycowana od świtu do nocy ledwo utrzymywałam się w ogólniaku, mając na głowie psychologa szkolnego. Szkoda tylko, że jego pomoc ograniczała się do przyjmowania łapówki od moich rodziców i tworzenia fałszywej biurokracji, za którą z pewnością mógłby pójść siedzieć.
Poderwałam się na nogi i chwiejnym krokiem, asekuracyjnie podpierając się ściany, przemierzyłam krótki, sterylny korytarzyk, żeby znaleźć się w swojej ascetycznej celi. Od razu upadłam na kolana przed drewnianym łóżkiem i drżącą ręką odnalazłam właściwą, odstającą belkę. Moje zapasy powoli się kończyły, ale wiedziałam, że to był tylko chwilowy problem, bo oni wszystkie braki nadgorliwie uzupełniali.
Ja udawałam, że nie byłam tego świadoma, a oni udawali, że nie mieli z tym nic wspólnego. Normalna polska rodzina.
Odetchnęłam ciężko i położyłam pudełko Citabaxu* na odsłonięty biały materac. Przygryzłam impulsywnie wargę, marszcząc przy tym nos. To nie było tylko uzależnienie. To styl życia, który mnie wciągnął, aż po same paznokcie i najkrótsze włoski.
Wzięłam pierwszą tabletkę i włożyłam ją sobie do ust, z takim samym namaszczeniem jak to ksiądz czynił w przypadku Ciała Bożego, określanego potocznie opłatkiem. Była taka gorzka, ale jednocześnie słodka dla duszy, kiedy zaczęła rozpływać się na moim wilgotnym języku. Sięgnęłam po leżącą na podłodze butelkę wygazowanej wody i popiłam nią białego draża.
Przymknęłam oczy i już na oślep wzięłam kolejną porcję, tym razem złożoną z całego plastikowego listka. Moje ciało z każdą upływającą minutą powoli, ale konsekwentnie sztywniało, bo mózg tracił kontrolę nad jego poszczególnymi częściami. Na pograniczu snu i jawy wdrapałam się na łóżko, wiedząc, że przez najbliższe godziny będziemy na siebie skazani. Owszem, miałam swoje demony, z którymi od dawna już nie walczyłam, a one urosły w siłę. Jednak w żadnym wypadku nie czułam się ofiarą, ponieważ polubiłam mrok. Przynajmniej to było całkowicie moje.
Zastygłam na sztywnym materiale materaca, a zmęczone oczy ostatecznie się zamknęły. Wydałam z siebie przeciągły, zduszony jęk, a szum w uszach ustąpił miejsca obezwładniającej, zawstydzającej ciszy. Odpływałam, ale na znane sobie wody, gdzie dosłownie minuty dzieliły mnie od pierwszych, pożądanych faz. Mój oddech stawał się płytki, a głowa coraz mocniej zapadała się w piankowej poduszce.
Poczułam strach przesączony ekscytacją. Chociaż robiłam to wiele razy, nigdy nie mogłam przewidzieć, jak mocny będzie paraliż, a jak realistyczne okażą się wizje. Citabax mnie niszczył i ja byłam tego w pełni świadoma. Nie pamiętałam, jak nasza relacja się zaczęła, ale przeczuwałam, jak mogła się skończyć.
Pierwsze przyszły dreszcze. Zaatakowały agresywnie moje nogi, a następnie ręce. Były jak igiełki, które swobodnie zatapiały się w mojej skórze. Jak zgrabne baletnice, dla których moje ciało było wielką sceną, na której mogły tańczyć, aż do utraty tchu.
Drugim gościem okazał się rozległy skurcz brzucha. Był jak mocny cios od zawodowego zapaśnika, który wiedział, gdzie trzeba uderzyć, żeby zabolało i to na długo.
A trzecim i ostatnim odwiedzającym został ciężar. Miałam wrażenie, że usiadł na mnie słoń, ale jakoś tak umiejętnie, ponieważ dalej żyłam i mogłam oddychać.
Jednak czy oby na pewno tego chciałam?
* * *
* Citabax – jest lekiem przeciwdepresyjnym, dostępnym wyłącznie na receptę i nie podlega refundacji. W grupie pacjentów poniżej 18 roku życia lek nie powinien być stosowany w ogóle. Wśród osób nieletnich występuje zwiększone ryzyko działań niepożądanych, m.in. myśli oraz prób samobójczych czy różnych postaci wrogości.
Następny o wiele, wiele dłuższy.
Buziaki.
Promyczek
CZYTASZ
Pełna wiary
RomanceLena Król to wypalona młoda kobieta, której bliżej do ponownego załamania nerwowego niż życiowego spełnienia. Pod wpływem impulsu i przyjacielskiej porady decyduje się na wyjazd do Sofii, a tym samym nieświadomie skazuje się na pobyt w pogrążonej w...