VIII.I: Jawa czy sen?

1.3K 447 1.2K
                                    

Obudził mnie rozdzierający ciszę krzyk kobiety. Niepewnie uniosłam ociężałe powieki i wsłuchiwałam się we własny, urywany oddech. Po dłuższej chwili, kiedy nie wydarzyło się nic równie niepokojącego, odniosłam wrażenie, że musiały to być jedynie omamy słuchowe.

Przymknęłam oczy, próbując na nowo zasnąć, ignorując przy tym niezbyt dobre samopoczucie. Podobne sytuacje miały już kiedyś miejsce, a ja doskonale pamiętałam każdy ich szczegół. I to przykre uczucie goryczy, że ja sama byłam za nie odpowiedzialna.

W nastoletnich latach zaliczyłam kilka nocnych epizodów, kiedy będąc po silnych środkach, przed moimi oczami stawały surrealistyczne wizje, a do uszu docierały bliżej nieokreślone dźwięki. Jednak z upływem czasu przejęłam nad tym kontrolę. Nauczyłam się odróżniać jawę od snu.

– Tęskniłaś? – zasyczała zniekształcona postać, siedząca dumnie na skraju łóżka z jedną nogą założoną na drugą.

Wzbudzała moje obrzydzenie, które często mieszało się z irracjonalnym lękiem, że mogła okazać się prawdziwa, kiedy tak nagle zmieniała swój utarty schemat postępowania.

– Leno, obudź się – mruczała, jak kotek, chcąc mnie tym słodkim tonem głosu do siebie przekonać.

Ale ja jej nie ufałam, chociaż dobrze już ją znałam, bo pojawiała się w moim życiu zbyt często, żeby móc o niej tak po prostu zapomnieć. Przełknęłam cicho nadmiar gęstej śliny nagromadzonej w buzi, starając się przy tym nie poruszyć. Doskonale wiedziałam, że kiedy pozostawałam w bezruchu na dłuższy czas, to w końcu odpuszczała i odchodziła.

– Przestań mnie ignorować! – krzyknęła wreszcie, wywołując tym u mnie zduszony jęk.

Roztargniona przygryzłam mocniej delikatne wnętrze policzka, aż popłynęła z niego krew. Uwielbiałam jej metaliczny, miejscami słodko-gorzki smak, który był przypomnieniem, że wciąż stanowiłam żywy, ale bardzo kruchy element tego świata. I chociaż tak wiele razy chciałam się z niego usunąć...

– Przestań – westchnęła znużona, po czym poczułam jej zimne, kościste palce, zaciskające się na mojej kostce.

...to paradoksalnie kochałam życie.

– To nie dzieje się naprawdę – wymamrotałam bezgłośnie, chcąc sobie o tym przypomnieć.


Odczuwając jednak rosnący z każdą upływającą chwilą dyskomfort, spróbowałam wstać, ale zamiast tego syknęłam z powodu napadu nagłego bólu. Od razu złapałam się za klatkę piersiową, w którym wystąpił i zastygłam, kiedy wyczułam pod opuszkami palców szorstki, nieprzyjemny materiał, którego z pewnością nie powinno tam być.

Uniosłam ostrożnie głowę, na tyle ile mogłam i wytężyłam wzrok, chcąc go jak najszybciej przyzwyczaić do panującego półmroku. Na wysokości mostka i jednocześnie ramion owinięta byłam grubymi, ciemnymi pasami, które mocno dociskały mnie do sztywnego materaca.

– Co jest grane? – szepnęłam, początkowo bardziej tym zdezorientowana niż przerażona.

Wolno rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie, w którym przebywałam, w niczym nie przypominało wystawnej sypialni, którą zajmowałam od początku mojego pobytu w twierdzy Kruma. Wyglądem raczej zbliżone było do lochów z paskudnymi, obdartymi z tynku ścianami, całkowicie pozbawionych nawet najmniejszych okien. Jedyne światło, dzielnie walczące z tą ciemnością wpadało przez wąską szczelinę pod drzwiami.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz