XIV: Dzień czternasty

781 209 1.9K
                                    

Siedzieliśmy na rozgrzanym piasku i obserwowaliśmy morskie fale, które leniwie docierały do brzegu, ochlapując nasze ciepłe stopy. Słońce już nie dokuczało tak bardzo, więc można było w pełni rozkoszować się widokiem rozciągającym przed nami. Upajać zniewalającym spokojem, który w końcu i naszą pechową dwójkę zaszczycił swoją obecnością.

Od ponad dwóch godzin oboje milczeliśmy, jedynie, co jakiś czas, przelotnie na siebie spoglądając. A cisza, która zapadła między nami, wcale nie była niekomfortowa. Tylko delikatna, satysfakcjonująca i sprzyjająca. Dodawała mi odwagi, której potrzebowałam. I siły, żeby w końcu zrobić z niej użytek.

Bo to nie był tylko kolejny dzień upalnego lata, w trakcie którego para znajomych relaksowała się w swoim towarzystwie na prywatnej plaży w Warnie. To był przede wszystkim dzień, w którym zamierzałam się przyznać. Zdeklarować się, w którą stronę chciałam iść. I czy to miała być podróż w pojedynkę, czy wręcz przeciwnie.

Ostatnie tygodnie pokazały mi, że ja i Krum mieliśmy wiele wspólnego. Rozumieliśmy się na wielu płaszczyznach. Doskonale wiedzieliśmy, jak smakuje przemoc domowa i jak trudno udawać wśród innych ludzi kogoś innego, normalnego. A przy sobie nie musieliśmy tego robić. Bo oboje byliśmy skrzywdzonymi dzieciakami, które z czasem dorosły, ale wciąż szukały swojej własnej drogi. Odpowiedzi, kim były i kim mogły jeszcze być.

– Krum? – wymamrotałam chrapliwym głosem, przekrzywiając głowę w jego stronę.

Miał rozczochrane przez wiatr włosy, które uroczo opadały mu na czoło. Zamyślony wyraz twarzy, dodający mu kilka ponadprogramowych zmarszczek. I zmrużone oczy, które przed słońcem osłaniały gęste i długie rzęsy.

Wyglądał tak niewinnie. Tak niewiarygodnie łagodnie, że w niczym już nie przypominał tego mężczyzny, którego wcześniej poznałam. Tego popaprańca z chłodnym spojrzeniem i złośliwym uśmieszkiem, za którym, jak kiedyś podejrzewałam, nie kryło się nic dobrego.

– Leno? – Spojrzał na mnie dopiero po dłuższej chwili, od razu marszcząc czoło i prawdopodobnie zastanawiając się, jak długo mu się już tak przyglądałam.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Lubiłam, kiedy był przy mnie taki swobodny. Kiedy nie ukrywał swoich emocji. Nawet tych najmniejszych. I cieszyłam się, że mogłam poznać prawdziwego Kruma. Bo uważałam, że właśnie taki był naprawdę. 

– Muszę ci coś powiedzieć – odparłam, spoglądając mu w oczy, których ciemnobrunatna barwa coraz śmielej mnie prześladowała.

– To powiedz. – Zagryzł na moment dolną wargę, a potem głośno wypuścił powietrze. – Chyba że to coś złego, to wtedy nie mów – chrząknął znacząco. – Chcę jeszcze nacieszyć się tą chwilą, bo – zawahał się, szukając właściwego określenia – bo jest taka dobra.

Wiedziałam, co miał na myśli, bo ja również je czułam. To zniewalające ciało i myśli zadowolenie.

– Jest bardzo dobra, m ó j p r z y j a c i e l u – wyszeptałam, ciesząc się, że wreszcie mógł to ode mnie usłyszeć.

– Przyjacielu? – podchwycił i zaczął wodzić wzrokiem po mojej twarzy, szukając na niej jakichś dodatkowych zapewnień, że się nie przesłyszał. Że los tym razem nie pogrywał z nim okrutnie.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz