XII: Blondyn w purpurze

1.1K 390 2.7K
                                    

Słowo potrafiło boleć o wiele mocniej i dłużej niż najbardziej paskudna, jątrząca się rana.

Wiedziałam, że to prawda. Na własnej skórze doświadczyłam zarówno przemocy fizycznej, jak i psychicznej. One obie znacząco mnie poturbowały. Jednak upływający czas pozwolił otworzyć mi na tyle szeroko oczy, że wyraźnie dostrzegłam, która była o wiele bardziej dotkliwa.

Wyzwiska, które padały pod moim adresem z ust idealnej Klary, bezwzględnego Olgierda i pozostałych, bezimiennych oprawców wypaliły mnie od środka. To właśnie z ich powodu czułam się tak, jakbym była papierosem. Wypalonym, zgniecionym skrętem na brudnym, zakurzonym chodniku.

W Warnie, przy Krumie, który z początku nieustannie grzebał w mojej przeszłości, zrozumiałam, że upływający czas wcale nie zmienił wszystkiego. Nie wyleczył każdej rany w mojej psychice, chociaż usilnie przez lata próbowałam sobie wmówić, że to zrobił.

Słowo potrafiło boleć ofiarę, ale również i oprawcę.  

Wcześniej nie miałam świadomości, że to broń obusieczna. Zawsze byłam tylko ofiarą. Tak bardzo skupioną na swoim własnym nieszczęściu, że nie dostrzegałam nic więcej. Jednak ten schemat zmienił się z chwilą, kiedy nadałam Krumowi tę niesłuszną łatkę, nazywając go śmieciem. A jego reakcja była tak jasna, że nie mogłam mieć najmniejszych wątpliwości. Skrzywdziłam go. Naprawdę to zrobiłam.

Zraniłam jedynego człowieka, który się o mnie przez ostatnie tygodnie troszczył. Mężczyznę, który nie wiedzieć czemu, rozumiał mnie i akceptował. Przy nim mogłam być sobą. Nie tylko tą kryształową Leną Król, ale również tą czarną, przyjaźniącą się z bólem i romansującą z wieczną rozpaczą. Pamiętającą te stare, niedobre czasy.

Nic więc dziwnego, że wyrzuty sumienia dopadły mnie praktycznie od razu, wywołując nieprzyjemne ukłucie w sercu, któremu towarzyszyło również poczucie silnego zawodu. Bo znowu to zrobiłam. Potraktowałam go tak podle, ponieważ przypominał mi jego. Mojego przyjaciela. Niespełnioną. Miłość.

Łączyło ich naprawdę wiele. Zaczynając od niewesołego dzieciństwa, w którym dominującą rolę pełnił surowy ojciec, aż po tę samą kasztanową barwę włosów i oczu, w które chciało wpatrywać się godzinami. Przy nich obu czułam się podobnie. I z tego też powodu, nie mogłam pozwolić, żeby skończyło się porównywalnie.

Rozluźniłam się i z bojowym nastawieniem ruszyłam w stronę uchylonych drzwi. Musiałam odszukać Kruma. Przeprosić go za słowa, które nigdy nie miały nic wspólnego z prawdą. A przy tym wszystkim mieć nadzieję, że mi wybaczy. 

Po wyjściu z pokoju przemknęłam szybko przez korytarz, od razu kierując swoje kroki do biblioteki, bo to właśnie tam przesiadywał najczęściej, ukrywając się przed światem zewnętrznym i ludźmi, którzy, jak przyznał, ewidentnie go przytłaczali.

Kiedy pociągnęłam za odpowiednią klamkę, otwierając nią drzwi, znalazłam się w samym centrum pobojowiska. I tym samym stałam się głównym świadkiem, powodem tego całego szaleństwa.

Paliły się wszystkie światła. Drewniane ławy, które wcześniej ciągnęły się środkiem pomieszczenia, były poprzewracane. Podobny los spotkał także skórzane krzesła. Z kolei na podłodze walały się różne papiery, niektóre książki oraz zbite kawałki szkła.

Uważając, żeby się nie skaleczyć, zapuściłam się w głąb, szacując skale zniszczeń. Każdy kolejny krok wywoływał u mnie coraz większy niepokój, aż osiągnął on wartość krytyczną, kiedy natknęłam się na świeże ślady krwi.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz