+ Prolog +

1.8K 105 17
                                    

Mephistopheles

Siedziałem na kanapie, w dość obszernym saloniku w rodzinnej posiadłości moich panów – rodziny Moras. Od wieków służę rodzinie Moras; jednakże Ellen Moras moja pani; jest inna. Nie potrzebowała mnie; mojej pomocy! To dość poniżające, jak dla kogoś takiego jak ja... A może zacznę od początku?

    Nazywam się Mephistopheles Faust – chociaż moje nazwisko tak naprawdę nie jest znane, przyjąłem je, by móc jakoś współistnieć w dzisiejszym świecie. A Faust jakoś tak pasuje do Mephistophelesa... W końcu i Faust i Mephistopheles są postaciami dramatu Johanna Wolfganga von Goethego, a mi można przypisać jakiś pierwiastek bycia demonem... Bo kiedyś, w średniowieczu, istoty jak ja, były tak postrzegane jako demony, które trzeba wyplenić ze świętej ziemi. Jednak wtedy kilka szlacheckich rodów – w tym rodzina Moras – wpadła na pomysł spętać zaklęciem dusze demona z rodziną; tym samym staliśmy się ich osobistymi sługami, które od tamtej pory miały zająć się całą brudną robotą i przy okazji chronić całą rodzinę, a pieczęć nad wszystkim przekazywano z pokolenia na pokolenia. Tak długo jak istniało zaklęcie wiążące mnie z rodziną Moras tak długo będę im służyć. Właściwie to nie mam nic przeciwko temu, by być czyjąś sługą na całą wieczność, rodzina Moras od wieków traktuje mnie życzliwie, więc służenie im to sama przyjemność. A nawet od jakiegoś czasu rodzinna posiadłość została ofiarowana mi! Ale nie o tym ja chyba... W średniowieczu byłem traktowany jako demon, ale z czasem, z rozwojem społeczeństwa, zostałem przechrzczony z demona w wampira. Może nie jestem jakimś książkowym przykładem krwiopijcy, z jakim można się spotkać w popkulturze, ale no tak... Od ludzi odróżnia mnie to, że w mojej diecie nie może zabraknąć świeżej krwi oraz to, że jestem nieśmiertelny... Chociaż na karku mam kilka (dziesiąt) wieków to moje ciało fizycznie ma z jakieś trzydzieści lat. Nie można mnie zabić – jeśli strzeli ktoś mi kulkę w łeb; to nic mi się nie stanie, natomiast jeśli... Może lepiej będzie jeśli nie będę zdradzał sposobów, które mogą mnie wysłać na tamten świat?

     Spoglądam na Ellen, a to na jej męża. Odkąd została głową rodu, nie widywałem jej często. Pamiętam, że mała Ellen zawsze odgrażała się, że będzie wieść normalne życie, z dala od rywalizacji innych rodów. Bo to nie tak, że rodzina Moras była jedyna – o nie, takich rodzin było sporo, jednak w wojnach pomiędzy rodami – o władzę – znikło wiele rodów, a wiele siłą zostało włączonych do innych, byleby przetrwać. Tu muszę się pochwalić, że nikt jeszcze ze mną nie przegrał! W końcu jestem Pierwszym! To ja dałem początek całej rasie... A raczej tak chciałbym mówić, bo naprawdę – owszem – jestem Pierwszy, ale bardziej w innym kontekście. Ja oraz wszystkie inne wampiry, które pojawiły się wtedy na ziemi, jesteśmy nazywani Pierwszą Rasą – to my daliśmy początek reszcie, którzy w żadnym stopniu nie dorównują nam; nie są tak silni jak my, łatwiej je zabić, częściej muszą jeść, a co najważniejsze nie posiadają specjalnego jadu, który umożliwia zmianę człowieka w wampira. Po prostu tandetne podróbki.

– Mam do ciebie prośbę, Mephistophelesie – mówi spokojnie moja Pani. Ma spory potencjał, ale skoro takie jej było życzenie... Odwiedzała mnie raz na jakiś czas, by sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku. Chyba nawet była w ciąży... Nigdy nie rozmawialiśmy o niej...

– Słucham cię, moja Pani – mówię z całym szacunkiem. Ellen krzywi się na ten tytuł, ale nie komentuje tego w żaden sposób.

– Bastian Moras... Mój syn – głos Ellen łamie się, jej mąż ściska jej dłoń i kończy za nią:

– Zaopiekuj się naszym synem, Mephisto – mówi; mąż Ellen wyznawał podobne ideały co swoja żona. Ellen przez jakiś czas starała się ukrywać fakt mojego istnienia, ale kiedy to przeobraziło się w coś więcej, musiała zrobić coś, by nie stracić ukochanego przez swoje kłamstwa.

Ellen dyskretnie ściera łzy z kącików oczu.

– Nie rozumiem – mówię; i co z tego, że jestem stary? Nie pojmuje, w tej chwili, tej logiki. Ellen chciała normalnej rodziny; podejrzewam, że jej syn nawet nie ma bladego pojęcia o moim istnieniu. Dlaczego, więc o to mnie prosi? – Ellen, co się dzieje? – pytam, wstając z kanapy. Jestem trochę wkurzony, więc zaczynam chodzić, po pomieszczeniu, by trochę wyluzować. Coś musi być na rzeczy, skoro Ellen prosi mnie o tak nietypową rzecz...

– Nic – odpowiada Robert Moras.

– Nie urodziłem się wczoraj, wiecie? – rzucam wściekle – Nagle prosicie mnie o opiekę nad waszym synem? Ile on ma lat? Dwadzieścia?

– Szesnaście – wtrąca się nieśmiało Ellen.

– Szesnaście! Każecie mi opiekować się szesnastoletnim chłopakiem, to aż prosi się o myślenie w złych kategoriach... Co się dzieje? – ponawiam swoje pytanie i spoglądam na moją Panią.

– Grozi nam niebezpieczeństwo – mówi Robert, po krótkiej wymianie spojrzeń ze swoją żoną – Są wciąż tacy, którzy chcą nas dopaść...

– Nieprawda! – krzyczę, sam przecież zajmuję się takim sprawami; wbrew poleceniom Ellen. Przyrzekałem chronić rodzinę Moras aż po kres swoich dni!

– Ochronię was – mówię stanowczo.

– Nie Mephisto, nie będziesz chronić nas, a naszego syna – oznajmia Ellen. Jej rude loki opadają na twarz.

– Czemu?

– Ponieważ jeśli teraz się wtrącisz, Bastian może przestać być bezpieczny... A ja nie mogę pozwolić, by odebrano mi mojego syna! – Ellen unosi swój głos.

Nie rozumiem kierujących ją pobudek, ale to cała Ellen, lubi zaskakiwać.

– On nic nie wie, tak? – pytam dla upewnienia się.

– Tak i to ma pozostać w tajemnicy, on nie może poznać prawdy... Nie może wiedzieć kim jesteś, ani kim on jest. Nie może poznać tej prawdy – ostrzega mnie – Masz go chronić, do końca swoich, bądź jego dni, możesz mi to obiecać Mephisto?

– Obiecuję – mówię. Nie obiecuję jej tego przez wzgląd na nasz kontrakt, obiecuję jej to, ponieważ tego chcę. Ponieważ chcę chronić każdego z członków rodziny, której poprzysiągłem strzec, a teraz dwoje z nich godzą się na dobrowolną śmierć.

– Dziękuję, Mephisto – Ellen uśmiecha się promiennie. Nie rozkazała mi tego, a poprosiła, tym bardziej nie mógłbym jej odmówić.

– Pamiętaj, że Bastien nie może poznać prawdy – przypomina mi Robert.

– Wiem, nie pozna mojej prawdziwej natury... Do pewnego czasu, będę przy nim, a później... zniknę i będę czuwać nad nim, jak do tej pory, czuwałem nad wami, z daleka i ukrycia – wyjaśniam.

– Ufam ci Mephisto, ufam ci, że nie porzucisz naszego syna, ponieważ po mojej śmierci będziesz wolny, już nic nie będzie cię, ograniczać.

Jeszcze nikt nie obdarzył mnie tak ogromnym zaufaniem jak Ellen, skoro Bastian nie dziedziczy pieczęci, to nikt nie będzie mieć nade mną władzy, a mimo to, poprosiła mnie o pomoc!

Ellen wraz z Robertem wstają, a ja mam wrażenie, że to nasze ostatnie spotkanie, że już nigdy nie zobaczę ich. Oni też muszą zdawać sobie z tego sprawę, że to ich ostatnie chwile.

Nie zawiodę! Nawet kiedy nasz pakt wygaśnie nie odejdę od rodziny Moras, będę zawsze przy nich – strzegąc ich. Jak dobry anioł stróż.


The Divided HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz