+ Rozdział 26 +

589 65 20
                                    

Mephistopheles

Zdążyłem posłać Magnusowi sporo nienawistnych spojrzeń, a on tylko uśmiechał się wrednie. W końcu czuł, że jest na wygranej pozycji, ponieważ Laura zastrzegła, by nasza dwójka nie próbowała wyrównywać rachunków – oczywiście nie chodziło, w naszym rozejmie, o całkowite zawieszenie broni. W końcu jesteśmy – teraz – jedną wielką popapraną rodzinką, a Laura – jak na starszą siostrę przystało, kazała grzecznie podać rączki i się pogodzić. Ale Magnus niech się tak nie cieszy, jeszcze dostanie za to, że mnie postrzelił. Dwa razy! Dwa, jebane, razy! O dwa za dużo!
– Co teraz? – pyta Bastien uśmiechając się głupi, po czym zaczyna czkać. Skorzystaliśmy z gościnności de Luców i posiedzieliśmy na tej imprezce. Bastien zdążył mi zniknąć gdzieś z oczu, a jak już go znalazłem, to ledwo co kontaktował, bo zdążył dorwać się do wszystkich trunków. Cholernik jeden! Jednak nie będę na niego krzyczeć, bo przecież sam zawiniłem – obiecałem mu, że będę przy nim cały czas, a ja tak po prostu pozwoliłem mu na samowolkę. I teraz mam konsekwencje.

– Ja wiem! – krzyczy podekscytowany nastolatek – Pojedziemy na miesięczne, nie, roczne wakacje do Kostaryki! – chłopak na dobre się rozmarza na wieść o wakacjach. Mi tam w sumie obojętnie, co będziemy robić. W końcu nie muszę się obawiać, że stanie mu się jakakolwiek krzywda. Jest bezpieczny. Ciekawe czy Ellen w ogóle jest zadowolona z takiego obrotu spraw? Mam nadzieję, że tak, bo nie chcę być przeklęty przez wściekłego ducha matki mojego chłopaka. Zgrozo, to byłoby straszne...

– Najpierw to ty wytrzeźwiejesz, a później porozmawiamy o możliwości wakacji – mówię, a chłopak uradowany całuje mnie w policzek, cieszyłem się, że nie ruszyliśmy, bo chyba spowodowałbym wypadek.

– Uspokój się – pouczam Bastiena. Muszę poważnie popracować nad jego manierami. I może coś z niego będzie. Nie twierdzę, że będzie z niego najlepsza głowa rodu Moras, ale wstydu przynosić nie będzie, bo on chyba nie wyobraża sobie, że będę się z nim publicznie pokazywać? Z nim? Nieokrzesanym nastolatkiem? I niby ja mam takiemu podarować nieśmiertelne życie? O nie, dopóki nie stuknie mu trzydziestka, nawet nie chcę słyszeć od niego o zostaniu wampirem. Prędzej go nie zmienię w wampira niż przed, albo po trzydziestce. Teraz jest zdecydowanie za młody... no i nie sądzę, by chciało mu się wiecznie chodzić do szkoły. Chociaż to byłoby zabawne. I to bardzo, ale jednak poczekam, aż dorośnie i będzie mógł bardziej decydować o swoim życiu.

Zresztą ja tylko zakładam, że Bastien również będzie chciał tego. A co jeśli uzna, że nie jest w stanie unieść brzemienia nieśmiertelności? Nawet jeśli będzie przy osobie, którą kocha? Skąd oboje możemy mieć pewność, że to uczucie będzie tak silne, by być ze sobą na zawsze? Nim poznałem Bastiena to Victora uważałem za moją jedyną, prawdziwą, miłość. A teraz? Kocham kogoś innego, nawet jeśli przywodzi mi go na myśl, to jednak nie jest mój Victor.

****

Bastien zdążył zasnąć w aucie i za nic nie dało się go dobudzić – co właściwie jest normą, bo nawet kiedy jest trzeźwy trudno go wyrzucić z łóżka, więc pewnie jego mocny sen obowiązuje zawsze – niezależnie od stanu, w jakim się znajduje. Nie miałem siły na użeranie się z budzeniem go, bo nawet gdybym podrzucił mu dynamit to i tak spałby jak zamordowany... No i należy mu się? W końcu to był strasznie stresujący wieczór dla nas obojgu. Można powiedzieć, że mieliśmy dziś szczęście, ale w każdej chwili oboje możemy je stracić.

    Zaniosłem Bastiena do jego pokoju. Przez chwilę karciło mnie, by przypadkiem upuścić Bastiena i sprawdzić, czy wstanie, ale uznałem, że to podejdzie pod przemoc w związku, przemoc wobec dzieci i pewnie znalazłoby się parę (naście) paragrafów, by zamknąć mnie na wiele lat w wiezieniu. Dlatego nie próbowałem i grzecznie zaniosłem go do łóżeczka, rozebrałem i przykryłem kołderką i spieprzyłem z pokoju. Coraz trudniej było mi się kontrolować przy Bastienie – nie nie chodziło mi tu o kwestię, że nie umiem trzymać łapek przy sobie, bo umiem. Chodzi, mi bardziej o moją rządzę krwi, która stała się silniejsza, odkąd popróbowałem, świeżej krwi – trudno było mi stwierdzić kiedy moje posiłki przestały tak wyglądać, a zostały zastąpione krwią w workach. Mimo wszystko krew od żywego wciąż właściciela jest lepsza niż taka... Trudno to wytłumaczyć, bardzo trudno.

    Wolałem nie wyjść na jakiegoś zboczeńca i nie dobierać się do szyi Bastiena kiedy ten śpi, a moje przeczucie mówi mi, że pewnie nie ogarnąłby, że żłopię jego krew jak nienormalny.

Dla spokoju swojego ducha po prostu opróżniłem dwa woreczki z krwią.

****

Bastien przespał cały jeden dzień i obudził się dopiero w południe dnia kolejnego. Przez chwilę myślałem, że mi chłopak umiera, ale jak się okazuje, męczył go tak okropny kac, że wolał spać niż zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Szkoda miałem parę ciekawych zagrywek jak umilić dzień Bastienowi na kacu, ale ten popsuł moje plany, śpiąc w najlepsze.

Kiedy zjawił się w kuchni, wyglądał jak siedem nieszczęść.

– To nieźle cię kacyk męczył – rzucam na powitanie. Zostałem pozbawiony możliwości dręczenia Bastiena na kacu, więc będę dręczyć go teraz, niech sobie nie myśli, że będzie miał tak kolorowo.

– A idź, więcej nie piję – oświadcza i podchodzi do mnie, obejmuje mnie, a ja odwracam się i daję mu pstryczka w nos.

– Wiesz, ile razy to słyszałem? I jakoś nigdy nikt nie dotrzymał swojej obietnicy – żartuję.

– To będę pierwszy mężczyzną, który więcej pić nie będzie – oznajmia i opiera swoje czoło o moje ramię. Unoszę dłonie i zaczynam przeczesywać jego włosy. Skoro kryzys zażegnany to może wróci do swojego naturalnego koloru?

– Będę o tym pamiętać, by przypominać ci to na każdym kroku – informuję go. Niech wie, że od tej pory każde jego słowo może być wykorzystane przeciwko niemu.

– Mamy coś dobrego do jedzenia? – pyta, odsuwając się nieco ode mnie.

– Nie.

– To na co ty czekasz? – pyta oburzony nastolatek – To twój rozkaz – mówi, a ja śmieję się.

– To nie działa tak, powinieneś przejść specjalny rytuał, a... – mierzę go wzrokiem – Tak szczerze, powiedziawszy, to nijak się nadajesz, więc pozwól najpierw wprowadzić cię w ten świat, to może wtedy pozwolę ci mną pomiatać, na chwilę obecną pomiatać to będę ja tobą – mówię i przyciągam go do pocałunku, nastolatek w ogóle nie protestuję, a obejmuję mnie i przyciąga mnie bliżej siebie. Pozwalam mu, przez chwilę, poczuć się tak jakby miał jakąkolwiek kontrolę nad całą sytuacją.

– W takim razie zostanę pilnym uczniem, żebyś nie mógł długo mną pomiatać – uśmiecha się przebiegle. Oczywiście, jeśli będzie tak zaangażowany jak w naukę w szkole, to może przed jego pięćdziesiątką uznam, że jednak jest godny mną pomiatać.

Nie mniej jednak mogę mu życzyć powodzenia, nie?




The Divided HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz