+ Rozdział 10 +

716 64 23
                                    


Mephistopheles

Nie mogłem siedzieć cały czas w posiadłości i pilnować Bastiena. Skoro już byłem na celowniku innych, to już wolałem zostać złapany poza posiadłością. Istnienie Bastiena powinno zostać ukryte.

Kiedy już miałem pewność, że nastolatek śpi, a raczej miałem pewność, że nie wyściubi nosa ze swojego pokoju, ja dałem nogę i zwiałem z posiadłości. Zresztą nawet gdyby mnie szukał, to on wciąż się gubi, chodząc po posiadłości, więc mam jako takie alibi. Nie powinienem go zostawiać, w ogóle, ale też nie mogłem pozwolić, by ktoś odkrył jego obecność w posiadłości i powiązał ze sobą elementy.

     Wybrałem się do mojego ulubionego klubu nocnego, tak na dobrą sprawę, to nie przepadałem za tą formą rozrywki, ale jakoś musiałem sobie radzić świecie ludzi. Zresztą większość osób, w ogóle nie zdaje sobie sprawę, że mijają tego Mephistophelesa Fausta. Stworzyłem swoje małe królestwo, w którym król jest tylko znany z imienia i nazwiska. Mało kto widział moją twarz – wolałem być anonimowy, wiecie, nieco trudno funkcjonuje się w świecie, gdzie przez wiele stuleci moja twarz była rozpoznawalna. Tak sobie myślę, że zawsze byłem mało ostrożny i poza zmienieniem nazwiska i – opcjonalnie – fryzury, to nie ukrywałem się zbyt mocno. Przez co dla kogoś mogłoby się wydawać podejrzane, że Mephistopheles Eclipse, żyjący trzydzieści lat wcześniej od Mephistophelesa Uverworld'a jest bardzo podobny do niego? Żeby było lepiej w dniu kiedy urodził się jeden, zmarł tamten? Dobra, jestem beznadziejny, w ukrywaniu swojej tożsamości, ale skoro jeszcze nikt nie połapał się w moich kłamstwach, to też nie mam zamiaru wspominać o tym, by nikt nie nabrał podejrzeń.

Chyba muszę poprawić swoje umiejętności, w ukrywaniu się, bo inaczej skończę jako pachołek kogoś innego niż członek rodziny Moras.

– Dawno ciebie tutaj nie widziałam – odzywa się barmanka z uśmiechem na twarzy – To, co zwykle? – przytakuje jej skinieniem głowy.

– Nie przychodziłem, bo miałem sporo pracy na głowie – kłamię. Ja i praca. Dobre sobie. Głównie się obijam, a kiedy tej pracy mam już sporo to zaczynam coś robić. No co? Normalny człowiek utonąłby w takich zaległościach, ale nie ja... Ja mogę pracować cały czas, bez przerwy.

Dziewczyna uśmiecha się i zabiera się za przyrządzanie mi drinka. Ja w tym czasie rozglądam się po klubie. Czasami kręcą się tutaj inne wampiry, szukając jakieś łatwej ofiary. A czasami ktoś zachwyci mnie swą urodą na tyle, że mógłbym spędzić z tym kimś całą noc.

Dziś jednak mogłem zapomnieć o opcji numer dwa, bo zostałem zauważony przez dwa pieski mojego starego znajomego. Jak mu tam było? Magnus? Tak, Magnus!

Magnus, tak jak ja jest Pierwszym i o ile z innymi jeszcze idzie się dogadać, tak z nim? On rozumie tylko jeden język – przemoc. Inaczej z nim się nie dogadasz. Zdawałem sobie, że jego pieski idą do mnie, w jednym celu – by zabrać mnie do niego, a on złoży mi propozycję nie do odrzucenia. Debil jakiś? Nigdy nie zgodzę się na posiadanie innego pana! Obiecałem wierność jednemu rodowi! I chociażbym miał umrzeć, nigdy nie pozwolę na to!

Barmanka akurat podaje mi mojego drinka, za którego oczywiście płacę i wypijam duszkiem całego. Pewnie nie będę miał możliwości, nim dwa pieski Magnusa mnie zgarną.

– Musisz pójść z nami – mówi jeden i przybiera groźną minę. Prawie parskam śmiechem, jest tak samo groźny jak york. To już Aia jest groźniejsza!

– Tak, tak, niech wam będzie – mówię spokojnie i posyłam barmance uśmiech. Ludzie są dziwni, jedni to oleją, a inni zrobią aferę, a ona wydaje mi się być tym drugim typem człowieka.

The Divided HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz