+ Rozdział 21 +

630 56 14
                                    

Mephistopheles

Udawałem, że przeglądam jakieś papiery, tylko po to, by nie wzbudzić podejrzeń Bastiena, który uznał, że nadrobi zaległości ze szkoły, właśnie, w moim gabinecie. Za nic nie chce wyjść, a ja powoli traciłem kontrolę nad swoim ciałem. Potrzebowałem krwi i pod pretekstem pracy zaszyłem się tutaj, by w spokoju ją wypić, ale dzieciak miał inne plany...

I tak kocham tego dzieciaka!

    Wciąż jakoś nie mogę przyswoić tej myśli, że... Właściwie to nie jesteśmy razem. Nie poprosiłem go o chodzenie, czy coś podobnego. Jednak nie miałem serca, by wyprowadzić nastolatka z błędu. Na Boga! To złamałoby mu serce, a ja nie potrafiłbym spojrzeć mu w oczy, bez wyrzutów sumienia.

To egoistyczne z mojej strony, że mimo wszystko przekładam swoje uczucia nad bezpieczeństwem Bastiena. Nie powinienem tak robić... Och, kurwa, czemu to musi być takie skomplikowane?

– Aż tak cię rozprasza moja obecność? – z moich rozmyślań wyrywa mnie głos Bastiena. Nastolatek nie był pochłonięty zadaniami, a przyglądał teraz mi się. Pewnie musiał zauważyć, że od jakiegoś czasu gapiłem się na kartkę.

– Mam sobie pójść? – pyta.

– Nie! – krzyczę... Okej, chyba zostałem jakimś desperatem. Ale naprawdę nie chciałem, by Bastien sobie wyszedł. Przyzwyczaiłem się do jego obecności. To miłe, że przebywa ze mną z własnej, bo tego chce. Wcześniej... Prócz Victora, nikt nie przebywał ze mną z własnej woli. Moje towarzystwo zawsze było potrzebne; musiałem być obok, czy tego chciałem, czy też nie. Mimo wszystko nie mogłem lepiej trafić – Morasowie potrafili wykrzesać z siebie jakieś uczucia do demona, dbając o to by, żadna szajba mu nie odbiła. W pewnym stopniu liczyli się też z moją opinią odnośnie całej sytuacji – w końcu to ja kategorycznie zabroniłem atakować rody, które miały władzę na Pierwszymi, kazałem czekać, aż reszta powybija się sama – w razie konieczności mieliśmy się tylko bronić. Wiedziałem, że to było bez sensu, a my nie mieliśmy jakoś dużo ludzi do wysłania, bo nie obdarzałem byle kogo wampiryzmem.

– Znów się zawieszasz, jeśli przeszkadzam to pójdę – mówi zamykając podręcznik.

– Nie! – powtórzyłem ponownie, bo chyba nie rozumie – Masz zostać – bardziej rozkazuję, niż proszę. Ogarnij się Mephisto!

– Chyba potrzebuję przerwy – oznajmiam i wstaję od biurka. Rozciągam kończyny i podchodzę do okna.

– Jeśli robię coś źle... To powiedz mi – mówi cicho, spoglądam na niego przez ramię i dostrzegam, że jego twarz jest cała czerwona.

Victor też był taki wstydliwy, przez jakiś czas.

Jak bardzo ze mną jest źle, skoro ciągle porównuję Bastiena do Victora? To na pewno przypadek, że oboje są do siebie podobni, bo chyba to nie możliwe, żeby Bastien to reinkarnacja Victora? To byłby już cios poniżej pasa. Być zakochanym w kimś tylko dlatego, że przypomina mi moją utraconą miłość. Na pewno jest coś, co wyróżnia Bastiena od Victora. O mam! Sen! Bastien naprawdę kocha spać! O Victorze tego nie mogę powiedzieć...

Kompromitujące... Doprawdy kompromitujące.

– Nie robisz niczego źle – odzywam się i podchodzę do Bastiena, obejmuję go mocno. W tej chwili nie zamierzam go nigdzie puścić. Gdybym potrafiłm zatrzymał tę chwilę już na zawsze.

– Ty nigdy nie będziesz niczemu winny – mówię i całuję go w czubek głowy.

– Przestań tak mówić. Nie będę się wściekać o... Victora i o to, że wciąż zajmuje miejsce w twoim sercu – szepcze. Żeby tu chodziło o Victora. Nie mogę mu powiedzieć prawdy. To go załamie, zburzy jego zaufanie do mnie. Będzie jeszcze prostszym celem, ale kiedyś na pewno będzie musiał ją poznać. Za parę lat... O ile przeżyjemy.

The Divided HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz