Madryt, dwa lata później
Cóż, przygotowania do skoku stulecia trwały w najlepsze już od dłuższego czasu. Za trochę ponad pół roku będziemy bogaci i nic nas nie będzie obchodzić, poza anonimowością. Dwa i pół miliarda euro, brzmi kosmicznie, ciężko sobie wyobrazić taką sumę.
Po raz kolejny odliczałam czas do końca zmiany. Zgodziłam się na plan Sergio i zaczęłam pracę w Hiszpańskiej Mennicy Królewskiej. Nie ma piękniejszego dźwięku niż maszyny drukujące pieniądze. Może nie mam stanowiska dyrektora czy chociażby jego sekretarki, to uważam, że zastępca kierownika na wydziale produkcji zasadniczej też jest w porządku. Dzięki temu mam dostęp do znacznej ilości informacji, haseł i kodów bez większego wysiłku i starania, a resztę da się wyciągnąć od kogoś podstępem, wystarczy dobry hak, który może zrujnować zarówno życie prywatne, jak i zawodowe. A dla chcącego nic trudnego.
Z tej roboty jest ogromna satysfakcja, zwłaszcza jak ma się tak cudownego kierownika jak pan Torres. Ale tego samego nie mogę powiedzieć o dyrektorze tego zacnego miejsca. Pan Arturo Román, naczelny seksista w tym budynku. Co chwilę było słychać plotki między pracownikami, że wykorzystał lub chciał wykorzystać i zwolnić kolejną młodą dziewczynę, która chciała zacząć tu pracę albo ubiegać się o wyższe stanowisko, bo przecież kobiety nie nadają się do takiej roboty. Od dwóch lat, o dziwo nie dostałam jeszcze ani jednej niemoralnej propozycji z jego strony. A sama się o takie nie kwapiłam prosić.
Jak tylko wielki zegar na ścianie pokazał godzinę szesnastą, szybkim krokiem udałam się do pomieszczenia dla pracowników, gdzie przebrałam się w codzienne ciuchy i poszłam na parking. Wsiadłam do czarnego citroena obierając kierunek na mieszkanie, po drugiej stronie miasta, w którym w ostatnim czasie mieszkaliśmy razem z Sergio, co było wygodne i praktyczne, chociaż mężczyzny nie było coraz częściej. Madryt o tej godzinie jak zwykle stał w korkach, żadna nowość, po dwóch latach można się przyzwyczaić. Zastanawiałam się nad rowerem, który byłby wygodniejszy o tej porze i przede wszystkim bardziej opłacalny. Z miejscem parkingowym pod kamienicą też byłoby łatwiej. Weszłam do środka i zajrzałam jeszcze do skrzynki na listy, która tym razem była pusta.
Przez ten cały czas, od mojej wizyty we Włoszech, z Andrésem i Martínem pisaliśmy listy. Zwykłe, papierowe wiadomości, przynajmniej raz w tygodniu. Było to zdecydowanie bezpieczniejsze od telefonów komórkowych czy poczty elektronicznej, które łatwo jest przechwycić. Dlatego zostaliśmy przy klasycznej wymianie informacji, która miała w sobie to coś. Zwykle były to przemyślenia dotyczące napadu czy to na mennicę czy na bank, jednak nie w tak oczywisty sposób, bo przecież taki list może wpaść w niepowołane ręce. To Martín pisał zdecydowanie więcej i był bardziej wylewny niż Andrés, który mógł streścić swoje myśli w dwóch zdaniach. W jednym z listów napisałam o moim pomyśle na ucieczkę, ale tylko w części przeznaczonej dla oczu obcokrajowca, nawet Sergio o tym nie wiedział.
Weszłam do mieszkania i powiesiłam kurtkę w przedpokoju. Sergio jak zwykle nie było, dopinał pewnie współpracę ukraińskiego lekarza i paczki Serbów, z którymi miał już przyjemność robić interesy. Odgrzałam sobie obiad, który kochany Sergio zostawił mi w lodówce, taki przyjaciel to prawdziwy skarb, codziennie jak wracałam z pracy, a on musiał gdzieś iść zostawiał mi pyszności własnej roboty.
Gdy już siedziałam nad talerzem w kuchni, usłyszałam ruch przy drzwiach wejściowych. Mężczyzna wrócił wcześniej niż się spodziewałam.
- Smacznego. - rzucił zanim jeszcze go zobaczyłam. - Zgodził się, przyjedzie i weźmie udział w napadzie, ale będzie razem z synem. Nie protestowałem, młody też się przyda. - powiedział siadając naprzeciwko mnie.
- To dobrze. Widziałam ich akta, są imponujące. - odparłam wymachując widelcem. - Kiedy chcesz rozmawiać z informatykiem?
- Jeszcze w tym tygodniu, potem tylko Silene i Andrés... - westchnął, nie do końca chciał by jego brat brał udział w tym napadzie, ale wiedział, że na dowódcę nada się tylko on. No i miał być jeszcze Martín.
Przyznaję, że cieszyłam się na tę myśl, w końcu go zobaczę. Miałam o nim zapomnieć, ale nie umiałam, zwłaszcza przez listy, które mi wysyłał. Gdybyśmy urwali ten kontakt całkowicie, byłoby inaczej, a tak przynajmniej mogę nazwać go przyjacielem. Nawet Sergio, który nie był przekonany do mężczyzny, zaczął się z nim względnie dogadywać podczas swoich kolejnych wizyt we Florencji, jednak beze mnie. Ktoś musiał pracować w mennicy.
- Będziemy musieli pojechać do Toledo. Ten dom trzeba przygotować. - rzucił, poprawiając okulary. Gdy spotkał się z moim niezadowolonym spojrzeniem dodał: - To jest rudera, jakieś meble muszą tam być, chyba że chcesz spać na podłodze. - uśmiechnął się.
- Twój hangar jest już gotowy? - zapytałam podchodząc do zlewu i puszczając wodę. - Szlag! Znowu wsadziłeś tu łyżeczkę! - odwróciłam się w jego stronę, ukazując mokrą bluzkę.
- Wybacz. - znowu poprawił okulary. - Hangar jest prawie gotowy. - podkreślił przedostatnie słowo. - Beczki z cydrem już są na swoim miejscu. Brakuje tam tylko komputerów i całej innej elektroniki, ale to już jest tak jakby załatwione.
- Obiecuję, że kiedyś zrobię ci za to krzywdę. - zaczęłam ścierać podłogę. - Przy okazji, wypada chyba zacząć się pakować i przenosić do Toledo. Muszę zobaczyć, które drogi są mniej uczęszczane, żeby móc docisnąć gaz.
Ustaliliśmy, że zamieszkam z resztą przyszłych współpracowników w Toledo, żeby mieć z nimi lepszy kontakt, co wiązało się z dłuższą podróżą do tymczasowej pracy. Znałam plan na pamięć w każdym szczególe, więc moja obecność na większości zajęć, które miał prowadzić Sergio, była po prostu zbędna. Przez myśl przemknęło mi, że Andrés będzie się nudził na tych wykładach, ale przecież nie wezmę go ze sobą do mennicy, wiedząc, że mężczyzna jest aktualnie poszukiwany listem gończym na terenie całej Hiszpanii.
- Wymyśliłeś już pseudonimy? - zapytałam wchodząc z powrotem do kuchni, gdzie dalej siedział mężczyzna, gdy ja poszłam się przebrać.
- Szczerze mówiąc, to nie. - przerzucił kartkę podręcznika dla policjantów. - Masz jakieś propozycje?
- Tak, w przeciwieństwie do ciebie myślałam o tym. - odpowiedziałam zaglądając mu przez ramię. - Ludzie mogą się nazywać jak planety, liczby, miesiące... Albo lepiej! Mogą to być miasta. Każdy miałby dowolność wyboru. A ty będziesz profesorem. - uśmiechnęłam się dumna ze swojego geniuszu.
- Dlaczego akurat profesorem? - zapytał lekko irytując się, że wciąż przerywałam mu lekturę.
- Pomyśl, na poddaszu będziesz stał przy kredowej tablicy między dwoma rzędami szkolnych ławek. Będziesz dawał wykłady, uczył anatomii, pilnował, przemawiał do rozsądku. Miano profesora jest idealne dla ciebie.
- A ty jak będziesz się nazywać? - zapytał kiwając głową na znak, że zrozumiał mój wywód.
- Jeszcze nie wiem, ty musisz się jakoś przedstawić na samym początku, ja coś sobie wymyślę kiedy wybiorą kategorię.- wytłumaczyłam. - A przy okazji, nie przyszedł dzisiaj może jakiś list z klasztoru?
- Nie, nie przyszło nic od zeszłego tygodnia. - odpowiedział. Zdziwiło mnie to, Martín zawsze szybko odpisywał, a ja byłam pewna, że podałam dobry adres i nazwisko jednego z mnichów, na którego przychodziła cała tamtejsza korespondencja.
Toledo, miesiąc później
Sobota jest idealnym dniem na rozpoczęcie szkolenia do napadu. Od godziny siedziałam z Sergio w starym, zniszczonym przez czas domu i czekałam na pierwszych gości.
W dalszym ciągu nie dostałam żadnej odpowiedzi z Włoch, trzeba przyznać, że zaczęłam się martwić. Nie miałam pojęcia co się mogło stać, a Andrés pewnie mi tego nie powie.
Zobaczyłam pierwszą sylwetkę zbliżającą się do wielkich drzwi. To właśnie był on, Andrés de Fonollosa. Bez Martína. Coraz więcej złych myśli pojawiało się w mojej głowie.
- Witam państwa. - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha. Podeszłam i przytuliłam go, a po chwili Sergio uczynił to samo.
To był ostatni gest jaki mogliśmy wykonać, nie zdradzając, że znamy się dłużej niż reszta ekipy, bo chwilę po mężczyźnie zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy tego genialnego planu Profesora.
CZYTASZ
Lágrimas de papel │Palermo
Fanfiction"Pamiętam jeszcze jak mówił, żebym nigdy nie łączyła miłości ze swoją profesją, to się zawsze wyklucza. Myślałam, że się nie zna, bo co ma jedno do drugiego? " Kiedy traci się miłość życia, wszystko legnie w gruzach. Oboje przeżyli ten ból. Oboje ci...